W Polsce miarą sukcesu jest ilość hejterów i to jest prawda znana nie od dziś. Kiedy udało się ustalić, że do tejsted trafi Eleanor byłem bardzo zadowolony. Auto, które wykreowało legendę filmu i film, który wykreował legendarne auto. O naszych planach wiedziało kilka osób, bo zawsze staramy się utrzymywać je w tajemnicy. W tym skromnym gronie większość była zachwycona pomysłem, ale pojawiły się głosy typu „to nie jest prawdziwa Eleanor, więc bez sensu”, „po co pisać o takiej masie szpachli?”.
Po dłuższym przemyśleniu tematu doszedłem do wniosku, że nie ma czegoś takiego jak „prawdziwa” Eleanor. Cały ten samochód i jego historia to wyimaginowana postać filmowa, którą pokochał świat motoryzacji. Większość z nas kojarzy go z Nicolasem Cagem i filmem z 2000 roku „60 sekund”. Mało kto pamięta o tym, że wszystko zaczęło się dużo wcześniej i zrodziło się w umyśle człowieka, który kochał motoryzację i poświęcił jej całe swoje życie.
W roku 1940 w Nowym Yorku przyszedł na świat niejaki Henry „Toby” Halicki. I to nie w byle jakiej rodzinie, bo 14 osobowej i w dodatku Polsko – Amerykańskiej. Toby od dziecka był przesiąknięty motoryzacją z racji tego, że jego ojciec prowadził biznes – autolawetę. Henry to podłapał i gdy po śmierci dwóch swoich braci wyjechał do Kalifornii, również zajmował się holowaniem aut. Jednak jego pasja do motoryzacji miała więcej twarzy. Realizował się również jako reżyser, producent, aktor i kaskader. To doprowadziło do tego, że zapragnął zrobić film o samochodach. Czego można się spodziewać po człowieku, który miał ksywę „The Car Crash King” aka „The Junkman” ?
Halicki zebrał zespół i zaczął kręcić film o tytule „Gone in 60 seconds”. Na cały projekt przeznaczył 150.000 $, pewnie duże oszczędności poczynił tym, że sam wystąpił we własnym filmie i większość scen kaskaderskich chciał wykonywać samodzielnie. Film miał prostą fabułę – trzeba ukraść 48 wyselekcjonowanych samochodów (roboczo każde z aut nosiło imię innej kobiety) w pięć dni, dostarczyć je na wybrzeże Long Beach i skasować 400.000$ wynagrodzenia od barona narkotykowego. Na potrzeby filmu przygotowano między innymi specjalnego musztardowego Mustanga Sportroof z 1971 roku. Halicki tak bardzo pokochał ten samochód, że wymieniał go jako jednego z czołowych aktorów w obsadzie. Nie ma się co dziwić, bo film okazał się hitem i zainkasował 40 mln $.
Na temat filmu powstało wiele historyjek jak na przykład ta, która głosi że nie było scenariusza. Film miał jedynie kilku kartkowy zarys wydarzeń, a reszta była wesołą twórczością aktorów. Nawet kilka kraks w filmie nie było zaplanowanych np. ta jak po stłuczce Mustang ścina słup. Oczywiście auto prowadził Halicki i trochę się przy tym poturbował. Wstrzymano zdjęcia, ale scena nie została wcięta. Przypadków było więcej. Przejeżdżające wozy strażackie jechały do prawdziwego pożaru i w filmie pojawiają się przez przypadek. Halicki raczej nie był mistrzem planowania, bo na 97 minut filmu rozbito 93 auta. Co ciekawe większość cywilnych aut pochodziła z prywatnej kolekcji Tobiego.
Po sukcesie „przypadkowego” filmu o samochodach, Halicki zapragnął zrobić drugą część „60 sekund”. Zdjęcia zaczęły się w roku 1989, krótko po jego ślubie z Denice Shakarian. Niestety ich szczęście nie trwało długo. „Toby” – uzależniony od adrenaliny, nie chciał odpuścić kolejnego kaskaderskiego wyczynu na planie „60 sekund 2”. Gdy przygotowywał się do kolejnej akcji, w której 49 metrowa wieża ciśnień miała runąć na ziemię, nieoczekiwanie oderwał się jeden z naciągów… Halicki nieszczęśliwie oberwał liną i zmarł na miejscu. Tym samym na zawsze pozostał na planie „60 sekund 2”. Może „królowa problemów” – Eleanor miała w tym swój udział…
W tym momencie zaczyna się historia Eleanor znanej w najpopularniejszej wersji, czyli szarej myszki z czarnymi pasami. Po śmierci Halickiego, żona postanowiła odsprzedać prawa autorskie do filmu amerykańskiemu producentowi – Jerremu Bruckheimer’owi. Jerry jest twórcą takich hitów jak „Top Gun”, „Helikopter w Ogniu”, „Bad Boys” oraz „Piraci z Karaibów”. Współpraca z wdową po Halickim doprowadziła do tego, że w 2000 roku zaprezentowany został remake „60 sekund”, o tej samej nazwie, z Nicolasem Cagem i Angeliną Jolie w rolach głównych.
Chociaż „rola główna” według wielu fanów motoryzacji przypada pewnej pięknej, złośliwej i nieprzewidywalnej kobiecie – Eleanor. Początkowo w tej roli miał wystąpić zupełnie inny samochód, ale ostatecznie wybrano przerobionego Shelbiego GT500 z 1967 roku. Moim zdaniem duży wpływ na wybór auta miała pierwsza Eleanor, bowiem Mustang Sportroof jest bardzo podobny do GT500. Za wykreowanie postaci odpowiedzialny był Steve Stanford. To dzięki jego wizji i umiejętnościom, Shelby przerodził się w Eleanor. Modyfikacjom poddano prawie wszystko, zmieniona została maska, progi, przedni pas i cała masa innych gadgetów. Charakterystyczne są przednie lampy PIAA. Zbudowanie prototypu zamknęło się na okrągłej kwocie 250.000 $.
W następnej kolejności trzeba było uzbroić plan filmowy w odpowiednią ilość duplikatów. Za cały proces odpowiedzialna była firma Cinema Vehicle Services. Ta sama firma stworzyła choćby Super Garbiego, Vinowego Chargera z „Szybcy i Wściekli” oraz czerwone Torino, którym jeździli Starsky i Hutch. Zaczęto od tego, że z całych Stanów skupiono Mustangi – roczniki 1967 i 1968. Finalnie ściągnięto 13 aut z czego żadne z nich nie było Shelbym, co spowodowało że trzeba było zrobić kilka poprawek w projekcie Stanforda. Człowiekiem odpowiedzialnym za ten proces był Chip Foose – projektant, który stał się legendą za życia.
Ostatecznie do filmu przygotowano 13 różnych Eleanor, z czego tylko 3 były w stanie jeździć całkowicie o własnych siłach. Ale nawet w nich nie wszystko prażyło, np. boczne wydechy tak naprawdę nie działały ze względu na samonośną konstrukcję Mustanga nie było po porostu jak ich tam umieścić. Nawet charakterystyczny „lotniczy” wlew paliwa pochodzący z Mustanga Mach 1 nie był funkcjonalny. Służył jedynie jako przykrywka oznaczenia, które informowało o tym do czego służy dany „model”. Otóż każda z 13 sztuk została skonfigurowana pod odpowiednie zadanie. Jedna miała niemiłosiernie zapierdalać po kanale Los Angeles River, inna miała latać bokiem, a jeszcze inna miała zostać po prostu roztrzaskana w mak.
Z nieoficjalnych wiadomości możemy się dowiedzieć, że wszystkie sprawne Eleanor nie prowadziły się najlepiej i sprawiały bardzo wiele problemów. Mimo to ponad 90% scen jazdy zostało nagranych z udziałem samego Nicolasa Cage’a. Ogółem kręcenie filmu przetrwało 7 aut z czego 2 pozostały w firmie Cinema Vehicle Services jako eksponaty, a 5 zostało odsprzedanych w prywatne ręce.
Najcenniejszym Eleanor jest auto oznaczone przez producentów cyfrą 9. To w nim nagrano większość scen z Cagem i to właśnie to auto było wykorzystywane do promocji filmu. Nie dziwi fakt, że zostało sprzedane na aukcji Mecum w 2013 za okrągłą sumę 1 mln $. Warto wspomnieć, że powstała też Eleanor #14. Jej nabywcą był producent „60 sekund” – Jerry Bruckheimer i dostał on prawdopodobnie najsprawniejszą Eleanor, bo nawet boczne wydechy działały.
Jednak nic nie zastąpi spotkania z Eleanor w cztery oczy. Nasza Złośnica to auto przygotowane przez zespół Doctor’s Garage i jest to jedna z najlepszych replik w tej części Europy. Jednak ciężko mówić o niej „replika”, bo Eleanor od samego początku była tylko kreacją wyobraźni Steva Stanforda. Auto które dostaliśmy do testów powstawało w 1,5 roku i widząc je na żywo myślę, że każdy dzień oczekiwania był wart swojej ceny.
Samochody działają na facetów jak kobiety. Podniecają, uwodzą i wkurwiają do granic możliwości. Pod tym względem Eleanor jest 100% kobietą, a nawet Zozłą. Z racji mojej słabości do tego typu kobiet nie trudno się domyślić, że bardzo się polubiliśmy. Zaczęliśmy od standardowego wzajemnego oblookania. Z zewnątrz Ela robi niebywałe wrażenie.
Jest nietuzinkowym połączeniem starej Mustangowej szkoły z nutką nowoczesnego sznytu. Stanford musiał być dobrze nakręcony siedząc nad deską kreślarską. Są takie elementy, jak boczne wydechy, garb na masce czy przedni pas, które sprawiają, że to auto można wprost kontemplować. Wszystko ubrane w doskonałe zestawienie kolorów, które idealnie podkreślają wszelkie przetłoczenia.
Ale jak to ze świątyniami bywa w środku jest jeszcze więcej magii. Nasza Eleanor była dobrze doposażona – elektryczne fotele, elektryczne szyby, monitor, system audio, kamera cofania. Ale to wszystko jedynie dodatki w niezwykłym wnętrzu klasycznego GT500.
5 podstawowych zegarków, drewniana kierownica i jedynie kilka najważniejszych przełączników. W takim aucie nie potrzeba więcej ozdobników. Jednak cieszą takie smakołyki jak wystająca z podłogi, długa, wajcha zmiany biegów, uwieńczona „bombką” z przyciskiem GO-BABY-GO uruchamiającym podtlenek azotu (funkcja jeszcze niedostępna w naszej wersji).
Czas na rozmowę. Z Zołzami rozmowy bywają bardzo intrygujące, bo one zawsze starają się być mądrzejsze. Z Eleanor nie jest inaczej. Wciskasz „start button” i zaczyna Cię ogarniać chrypliwy głosik namiętnej kochanki. Pod maską 5.7l i 450 wściekłych koni. Żeby zacząć romansować wciskasz sportowe sprzęgło i zapinasz „jedynkę”… w sumie to wbijasz ją jak młotkiem, podobnie jak w 550 Maranello. Wyciskasz sprzęgło i zaczyna się nieustanna walka między Tobą a kochanką.
To nie jest tak, że Ela chce z Tobą rozmawiać. Ona pozwala Ci przebywać w swoim towarzystwie, dlatego musisz ja odpowiednio oschle traktować. Wysoko wkręcać, agresywnie zmieniać biegi i rzadko używać hamulców.
Trochę jakby to było paso doble, ciągłe pokazywanie kto jest silniejszy. Swoją drogą rozpędzanie Eleanor i wajchowanie tym drążkiem to mega przyjemne uczucie, do tego wąska drewniana kierownica i rycząca amerykańska V8. Uwierzcie, to cieszy niebywale.
Wspominałem, że filmowe Eleanor nie prowadziły się wybornie. Otóż nasz była zaskoczeniem, bo prowadziła się doskonale. To zasługa pomysłów szefa Doctor’s Garage – Rafała, który opracował własne zawieszenie na bazie Nissana 350Z. Takie rozwiązanie w połączeniu z dużą mocą i manualną skrzynią biegów w efekcie daje praktycznie nieograniczone możliwości. Power slidy i inne odpowiedzialne zabawy nie stanowią żadnych problemów.
Tylko trzeba pamiętać, że to jest Eleanor. Ona ma swoje humorki i czasem żyje własnym życiem. W naszej przez cały okres użytkowania, a to padło sprzęgło, a to padła skrzynia (przez co nasze spotkanie było nieco opóźnione), a to jeszcze jakiś drobiazg. Ta kobieta czasem doprowadzi Was do szaleństwa, ale z drugiej strony nie pozwoli Wam o sobie zapomnieć. Będzie Was uwodzić i sprawdzać czy jesteś jej godzien… ale warto na nią czekać.
Eleanor to bez wątpienia wyjątkowe auto. Stworzone na potrzeby filmu stało się legendą i jedną z ikon kina motoryzacyjnego. Auto łączące w sobie klasyczne linie z nowoczesnymi koncepcjami i rozwiązaniami. Kochanka, która uwiedzie Was swoim wyglądem, a zatrzyma charakterem. Jednak w tym całym hollywoodzkim blasku warto pamiętać o tym gdzie zrodziła się Zołza. Dlatego następnym razem gdy będziecie myśleć o Eleanor, wspomnijcie też Henrego „Tobyego” Halickiego – półpolaka, człowieka dla którego motoryzacja i pogoń za marzeniami była całym życiem. Człowieka, który realizując swoje marzenia został do końca w objęciach Eleanor.
Specjalne podziękowania dla Rafała i firmy Doctor’s Garage za poświęcony czas i zorganizowanie randki z Eleanor.
Modelka: Katarzyna „Bajlando” Blando
Źródło materiałów „Gone in 60 second” – Internet
Zdjęcia: Kinga Vaanilliaa
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!