Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

Turbo
22
16 komentarzy

Dino – syn legendy

Dino, w języku włoskim to słowo powinno oznaczać – „relacja ojca z synem”. Dino to nie samochód. To miłość ojca i syna, wspólna pasja do motoryzacji, rodzinna tragedia i coś o wiele więcej, niż środek transportu. Wielokrotnie to mówiłem, powtórzę jeszcze raz, kocham motoryzacje za emocje, za ten ułamek magii, która wypełnia wnętrze metalowej puszki i przemienia ją w symbol.

Rodzina. Dino 246GT to nic więcej niż tragiczna historia rodziny Ferrari. To opowieść o ojcu – zagubionym we własnej wielkości, apodyktycznym, zgorzkniałym, a przy tym niezwykle kruchym człowieku, który stał się jedną z największych ikon motoryzacji w historii. Po drugiej stronie tej historii stoi syn – młody, ambitny, starannie wykształcony inżynier i biznesman, ale przede wszystkim syn, który nie chciał zawieść swojego ojca. Mowa o Enzo „il Commendatore” Ferrari oraz jego synu Alfredo „Dino” Ferrari (Dino to skrót od zdrobniałego imienia Alfredo – Alfredino).

Pan śmierci. Enzo był niezwykle wymagającym człowiekiem. Przeczytałem kilka jego biografii i w zależności od tego kto ją napisał i jak bardzo chciał wybielić jego wizerunek, to jednego nie da się ukryć – Enzo był zainteresowany wyłącznie własnymi sukcesami i realizacją egoistycznych ambicji, bez względu na koszta, nawet jeśli oznaczało to poświęcenie czyjegoś życia. W latach 1955 – 1965 w bolidach Ferrari zginęło aż sześciu kierowców. Śmierć ponosili wtedy nie tylko kierowcy. W 1957 w wypadku, w którym brał udział bolid Ferrari, podczas słynnego wyścigu Mille Miglia śmierć poniosło dziewięciu widzów. Po tym wydarzeniu gazeta L’Osservatore Romano,napisze: Enzo Ferrari jest jak rzymski bóg Saturn pożerający własne dzieci.  Nawet to pozostawiło Enzo niewzruszonego, zawsze najbardziej interesowało go to, czy bolid po wypadku nadaje się do kolejnego wyścigu. W latach 60 po jednej z takich tragedii został nawet oskarżony o zabójstwo, ale sąd uniewinnił Enzo.

Choroba. Wtedy dzieje się coś, co zmienia go na zawsze. Silny „il Commendatore” w jednej sekundzie popada w totalny marazm. W 1956 roku, jego 24-letni, ukochany, syn odchodzi w domowym zaciszu po ciężkiej walce z nieuleczalną (wtedy) dystrofią mięśniową. Alfredino „Dino” Ferrari od najmłodszych lat był przygotowywany do przejęcia imperium swojego ojca. Pod tym kątem też się kształcił. W przeciwieństwie do swojego ojca, Dino był dyplomowanym inżynierem dwóch uczelni technicznych, rozwijał też swoją wiedzę z zakresu ekonomii i zarządzania przedsiębiorstwem. Jako inżynier w Ferrari rozpoczął prace nad jednostką V6 o pojemności 1.6l, która miała napędzać nowe bolidy Formuły 2. Był to innowacyjny pomysł, bowiem Enzo uznawał wyłącznie duże silniki V12. Młody Dino wraz z wybitnym inżynierem i najbardziej zaufanym człowiekiem Enzo – Vittoro Jano, wspólnie rozpoczęli prace nad nowym silnikiem. Nawet na łożu śmierci, w którym spokojnie odchodził, młody Dino czytał kolejne raporty z fabryki i dyskutował nad ostatecznym projektem z ojcem i inżynierami, którzy go odwiedzali. Alfredo miał szansę wprowadzić markę Ferrari na zupełnie nowy poziom, ale swojego dzieła nigdy nie zobaczył, tym bardziej nigdy nie usłyszał. Dino przegrał swój ostatni wyścig w życiu i nawet Enzo nie był w stanie mu pomóc. Choć ojciec robił wszystko, żeby uratować syna, uciekając się nawet do tego, że płacił ludziom za przemycanie nielegalnych leków do Włoch. W momencie śmierci Alfredo, w Enzo coś pękło, niech świadczy o tym choćby fakt, że codziennie przed pracą chodził on do rodzinnego grobowca, aby pomodlić się za Dino. Silnik zaprojektowany przez Alfredo, swój pierwszy oddech złapał niespełna 6 miesięcy po jego śmierci.

Kochanka. Po tych wydarzeniach Enzo stał się rozgoryczonym i jeszcze bardziej niepokornym człowiekiem. Od razu po śmierci Dino wyszło na jaw jego podwójne życie. Alfredo był „legalnym” synem ze związku Enzo i Laury Garello, ale jego śmierć wyjawiła, że przez długie lata Enzo miał również kochankę – Linę Lardi, z którą miał nieślubnego syna – Piero. Po latach, Piero stał się prezesem zarządu Ferrari. Jednak to Dino był oczkiem w głowie il Commendatore. Chcąc w jakimś stopniu ulżyć swojemu cierpieniu, Enzo zapragnął stworzyć auto w hołdzie swojemu synowi. Tak zrodził się projekt Dino 206GT, a później Dino 246GT z 1971 roku, którym miałem okazję jeździć (jeden z niespełna 4000 wyprodukowanych sztuk). Oba auta zaprojektował Leonardo Fioravanti z włoskiego studia Pininfarina. Model koncepcyjny Dino, który został po raz pierwszy zaprezentowany w 1965 roku na targach w Paryżu, zaprojektował sam Sergio Pininfarina. 246GT zostało wyposażone w silnik V6 o pojemności 2.4l, generujący moc niespełna 200hp – to ta sama konstrukcja, nad którą prace rozpoczął Alfredino. Silnik ten okazał się na tyle dobry, że Lancia wykupiła jego licencję, a montując go w legendarnym Stratosie, królowała na wszystkich rajdach w latach 70.

Dino. Enzo na potrzeby tego projektu stworzył nową markę – Dino. Il Commendatore nie chciał, aby samochód z silnikiem o małej pojemności był kojarzony bezpośrednio z jego nazwiskiem. Chciał, żeby marka Dino tworzyła linię aut nieco tańszych, mniej wymagających i bardziej dostępnych dla mas. To ukazuje jakim hipokrytą był Enzo. Jak się miało później okazać, Dino stało się bardzo dużym sukcesem finansowym, z którego zyski poważnie zasiliły podupadającą kasę Ferrari – wyniszczoną pogonią Enzo za kolejnymi torowymi sukcesami. Warto o tym wspomnieć, Enzo nigdy nie chciał produkować aut użytkowych. Interesowały go wyłącznie wyścigi. Dopiero po wielu namowach współpracowników rozpoczęto produkcję aut „cywilnych”, które finansowały nic innego jak zespół wyścigowy Scuderia Ferrari. Jeśli kiedyś w moje ręce wpadnie Ferrari F40 to obiecuję, że bez cenzury opowiem Wam więcej o Enzo i samej historii Ferrari, bo ten samochód to jest cały on i jego wizja marki z wierzgającym koniem w logo.

911. Osobiście nie uznaję odbierania Dino miana „prawdziwego” Ferrari. Jest to krzywdzące i ogromnie niesprawiedliwe wobec tego, który do końca swoich dni pracował nad sercem tego wspaniałego auta, co więcej, nosił nazwisko Ferrari. Uważam, że Dino, które niby nie jest Ferrari, jest jednym z najlepiej wyglądających Ferrari w historii! Wystarczy wspomnieć, że Dino 246GT było bezpośrednio porównywane do Porsche 911S. Skoro już wyjaśniliśmy sobie genezę samego modelu, to możemy się zastanowić jakie jest FERRARI Dino?

Namiętność. Dino jest poruszające. Gdy otwierałem drzwi – urzekły mnie śliczne, malutkie, chromowane klamki, i wsiadłem do niego, czułem, że po raz kolejny mam okazję przekroczyć te granicę między TYLKO motoryzacją, a czymś zupełnie magicznym. Taka motoryzacyjna Narnia – świat rozpaczającej ikony motoryzacji i jego syna, który przez całe życie starał się sprostać niezwykle wymagającemu ojcu. Siedzi się nieco niewygodnie. Dziwnie. Płasko i nisko. Ale wtedy przekręcasz kluczyk. I nic. Nie odpala za pierwszym. Podobno żadne Dino nie odpala za pierwszym. Kilka razy naciskasz pedał gazu wpompowując niewielką ilość benzyny do gaźników. Zawsze lubiłem ten dźwięk benzyny obijającej się o przepustnice. Budzi się do życia niewielkie V6 umieszczone bezpośrednio za Twoimi plecami. Cudowny dźwięk, bardzo delikatny, ale przy tym narowisty. Dino nie jest szybkie. Nie jest też demonem krętych serpentyn, ale daje mnóstwo czystej frajdy. W swojej skromności jest bardzo płynne i agresywne zarazem. Moim ulubionym elementem jest krótka, prowadniczkowa, skrzynia biegów, która przywodzi na myśl wyścigowy charakter Ferrari.

Linia. Dino w swojej linii jest niezwykle pociągające. Uwodzące. Kuszące. Auto nie może być za duże, ani za małe. Musi mieć te idealną proporcję, a baby Ferrari daje mi poczucia idealnego wyważenia. Nie tylko tak wygląda, ale tak też jest w rzeczywistości. Dino to pierwsze Ferrari, które miało centralnie umieszony silnik. Była to zupełna nowość, którą Enzo uważał za niezwykle niebezpieczną koncepcję na drogach. Nic bardziej mylnego. Konstrukcja sprawdza się wybornie i daje kierowcy mnóstwo możliwości i radości, jak na tak mały samochód, który z założenia nie miał być wyścigówką, a szpanerską zabawką dla ludzi pomiędzy średnią klasą, a tą z najwyższej finansowej póki.

Przyszłość. Dzisiaj odpowiednikiem Dino jest 488GTB – czyli zgrabne auto, z niewielkim silnikiem i ogromnym potencjałem. Przede wszystkim dostępne dla większej ilości ludzi niż flagowe modele. To dzięki takim samochodom, jak Dino czy 488, mogą powstawać takie auta jak LaFerrari, a Scuderia ma za co się ścigać z Mercedesem. To właśnie te małe, szybkie auta, napędzają wewnętrzną gospodarkę koncernów i to im należy się duże uznanie za spełnianie oczekiwań ogromnej masy różnorodnych klientów.

Zawsze na końcu materiału dodaję notkę, z podziękowaniami za udostępnienie auta do testów. Tutaj chciałbym dodać coś nieco więcej. Przy okazji tego materiału, poznałem wspaniałego człowieka. Dojrzałego mężczyznę, biznesmana, dżentelmena o niezwykłej kulturze osobistej, człowieka, który poświęcił nam ogrom swojego czasu… po co? Pewnie trochę nieświadomie, ale odpowiedział mi. „Kocham to Ferrari. Jeździłem też Porsche z tego samego roku. Tam nie ma przygody. Jazda Ferrari to przygoda, nigdy nie wiesz kiedy się zepsuje na drodze. To emocje! Musisz to dziś poczuć i zrozumieć.” Poczułem. Zrozumiałem. Dziękuję.

Tekst: $ławomir Poros

Zdjęcie: Kacper Lewandowski – Great Katspy

Komentarze (16)

Aleksander Kowalczyk
28.07.2017
14:35

Aleksander Kowalczyk napisał

Świetny artykuł

Iwona Gut
17.07.2017
13:55

Iwona Gut napisała

KOlejna świetna opowieść!

Dawid Firlej
17.07.2017
11:40

Dawid Firlej napisał

Kochajmy takie samochody. To w końcu cegiełki, na których zbudowana została motoryzacja i jej różnorodność...

Adam Wojnarowicz
17.07.2017
10:13

Adam Wojnarowicz napisał

Dino to jeden z bardziej niedocenianych modeli Ferrari. Jak widać, bardzo niesłusznie.

Krzysztof Kowalski
14.07.2017
15:47

Krzysztof Kowalski napisał

Cudowne, niedoceniane auto, bardzo doceniony artykuł.

Tomek Raczek
14.07.2017
14:35

Tomek Raczek napisał

Wspaniałe auto, bardzo bym chciał się takim przejechać.. Ale przyznam, że lepiej bym na nim widział czerwień ferrari :)

Patryk Choszczyński
14.07.2017
13:02

Patryk Choszczyński napisał

Nic tu nie ma do dodania, po prostu "drop the mic"

Damian Szymaszek
14.07.2017
12:39

Damian Szymaszek napisał

Szanuję Waszą robotę i to ile musieliście włożyć w zrobienie tego materiału. A dlaczego tutaj nie dodajecie zrobionego przez Was wideo. Przecież też jest świetne, a trafiłem na nie przez przypadek! https://turborebels.com/galeria/502,pozostale16/57504,prawie-ferrari

Marika Ozga
14.07.2017
12:12

Marika Ozga napisała

Kolejny genialny wpis. Zgadzam się z Pawłem, że moglibyście spokojnie skrobnąć książkę. Ja na pewno bym kupiła!

Alexander Zarębski
14.07.2017
11:45

Alexander Zarębski napisał

Przyznam, ze tak jak Michał, nie bardzo przepadam za autami, którymi nie wiadomo jak daleko zajadę, jednak Dino jest wyjątkiem, przy nim nawet czekanie na lawete nie moze być nudne :D

Paweł Kozierkiewicz
14.07.2017
11:39

Paweł Kozierkiewicz napisał

Selfpublishing? Może to nie działka moto, ale mój kolega Marcin Kosman napisał książkę o historii polskiego gamedevu i sam ją wydał. Myślę, że mielibyście spore szanse na odniesienie sukcesu.

tejsted.pl
14.07.2017
11:30

tejsted.pl napisał

Paweł, a kto to by chciał wydać? ;d 

Łukasz Dalecki
14.07.2017
11:16

Łukasz Dalecki napisał

Właśnie człowiek poczuł się dokształcony. Dzięki Tejsted! :D

Tasker GT-R
14.07.2017
11:09

Tasker GT-R napisał

mega dobry wpis

Paweł Kozierkiewicz
14.07.2017
09:48

Paweł Kozierkiewicz napisał

Kolejny świetny tekst, pełen tła i opowieści. Myśleliście o tym, aby zrobić książkę, która tak opowiadałby o wybranych samochodach? IMO byłoby to coś świetnego.

Michał Mowad
14.07.2017
08:43

Michał Mowad napisał

Znowu super tekst, ale moim zdaniem z tym finansowaniem F1 to nie do końca jest tak, że samochody "użytkowe" pozwalają się ścigać akurat Ferrari. Ferrari ma chyba największy udział w zyskach dzielonych na koniec sezonu ze wszystkich ekip i to w sumie niezależnie od miejsca w klasyfikacji konstruktorów, w tym bonusy za to, że są w F1 od początku jej istnienia itd.
Druga rzecz to ta przygoda. Jeździłem klasykami, które lubiły się psuć, jeździłem też takimi co się nie psują i osobiście wolę jednak te drugie i przygody sobie sam organizować zamiast stać na poboczu i grzebać pod maską, bo to wolę robić w garażu ze stosownymi narzędziami albo czekać na lawetę, bo to dość nudne :) 

POZOSTAŁE KOMENTARZE (16)