Jeśli jesteście obecnie uczniami zlokalizowanego w centrum liceum przez co większość dnia spędzacie na gapieniu się na epickie cycki tej gorącej okularnicy z drugiej ławki, tudzież jaraniu zioła za zaparkowaną obok szkoły zdezelowaną Sieną należącą do nauczyciela geografii, najprawdopodobniej tak jak większość przedstawicieli grupy społecznej mającej pracować w przyszłości na moją wyimaginowaną emeryturę zastanawiacie się od czasu do czasu nad tym co też powinniście zrobić dalej ze swoją edukacją.
Ze swoim życiem znaczy się.
To może wydawać się Wam pewną abstrakcją, decydować o swoim losie w czasie, kiedy głowę zakrzątają Wam głównie cycki, trawa, strzelanie ze sprzęgła i Armin Van Buren, ale ponieważ ustrój społeczny zbudowaliśmy sobie tak, a nie inaczej to zmuszeni jesteście podejmować najważniejsze życiowe decyzje właśnie teraz.
Przypomina więc to trochę planowanie zrównoważonego budżetu mającego zapewnić Wam niezależność finansową po roku 2060 – tyle, że musicie robić to w trakcie uprawiania po pijaku dzikiego seksu w łazience na jakiejś domówce odbywającej się u człowieka, którego nawet nie znacie.
Wracając jednak do edukacji – na pewno wiecie o co chodzi…
Jaką uczelnię wyższą wybrać i na jakim kierunku zdobywać całą tę wiedzę umożliwiającą Wam podtrzymanie przy życiu złudzenia o możliwości otrzymania na dzień dobry służbowego mieszkania oraz pensji o wysokości średniej krajowej, która niby to średnia, a jednak bardzo Emma Watson.
A ponieważ, jak zakładam raczej nie jesteście orłami czy też jastrzębiami nauki (w przeciwnym wypadku nie bawiłyby Was moje pozbawione polotu dowcipy wobec czego byście tu nie zaglądali), do wyboru będziecie mieli kilka prywatnych uczelni, które od jakiegoś czasu kuszą Was plakatami i puszczanymi w radiu spotami sugerującymi, że jeśli tylko wyskoczycie z kilku tysięcy złotych, których nie macie, to już wkrótce będziecie mogli podawać sobie rękę z Prezesem NBP i zaśmiewać się przy obiedzie ze sprośnych żartów Ministra do spraw Wydawania Publicznych Pieniędzy.
Bo przecież macie przed sobą te wszystkie nieograniczone możliwości!
Świat stoi przed Wami otworem!
A Wy kucając obok skorodowanego błotnika ze skrętem w dłoni cieszycie się jak dzicy bo nie zorientowaliście się jeszcze, o który otwór tu tak naprawdę chodzi.
Uczelnie wyższe to niezły cyrk bo jeśli nie posiadacie jakichś specjalnych uzdolnień albo przynajmniej potężnego zapasu determinacji i głowy przypominającej wielki słoik po ogórkach, nie macie co liczyć na stypendium na Politechnice Warszawskiej i co się z tym wiąże zainteresowanie ze strony rzeczywiście wartościowych pracodawców.
Z jednej strony to źle bo chcąc nie chcąc jesteście w większości wypadków skazani na coś pokroju „Wyższej Arcykatedry Wszechmocy, Piniendzy i Prawa”. Albo „Wyższej Szkoły Fizjologii i Europeistyki Pielęgniarskiej”. W efekcie więc zostawicie w takiej pseudouczelni 2 tysiaki na semestr, a w nagrodę dostaniecie dyplom licencjonowanego psychologa adwokata-położnego umożliwiający Wam podjęcie pracy na intratnym stanowisku dyrektora generalnego do spraw zarządzania nakładami soli na środowisko smażonych frytek.
Dlaczego jednak przyczepiłem się do takich tematów – wśród moich znajomych jest kilka osób, które na przekór tej wszechobecnej modzie na zostawanie wykształconymi psychologami biznesu i turystyki położniczej postanowiły skupić się na wykształceniu może nie tak prestiżowym ale za to typowo technicznym i (jak im się zdawało) praktycznym.
Tak więc już na wcześniejszym etapie edukacji, zamiast do bliżej nieokreślonych liceów udały się do techników o interesującym ich profilu. Wiem, bo też tak zrobiłem.
I teraz tak – jeśli chwilę nad tym pomyślicie to nie był to wcale aż taki głupi pomysł. Idziecie do szkoły, która w założeniu ma nauczyć Was czegoś praktycznego, a potem możecie albo kontynuować naukę na studiach o jakimś zbliżonym profilu (chociażby związanych z transportem czy budownictwem) albo od razu ruszyć na rynek pracy i zamiast wydawać pieniądze swoich rodziców na studia mogące zapewnić Wam co najwyżej pracę przy składaniu koszulek w pobliskim sklepie z majtkami, zacząć od razu zarabiać.
Brzmi nieźle, co nie?
Ja dla przykładu zdecydowałem się na technikum budowlane – przede wszystkim dlatego, że wybrało je również paru moich znajomych przez co w naszych głowach nakreśliła się ciekawa wizja jak to siedzimy sobie razem na jakiejś norweskiej budowie i dla draki po pijaku rzucamy w siebie cegłami.
A potem dostajemy pieniądze i premię za to, że już od tygodnia nikt nie spadł z 15 piętra.
Z drugiej strony skończenie szkoły, w której mieliśmy nauczyć się podstaw projektowania, technologii budownictwa czy już nawet sztuki układania paneli podłogowych dawało nam możliwość znalezienia od ręki nieźle płatnej pracy. Wiecie, gdyby coś w naszym życiu zwyczajnie poszło nie tak i trzeba by szybciej zakasać rękawy.
No i mieliśmy te wspaniałe perspektywy założenia własnej firmy stawiającej krzywe ściany i wybijającej otwory okienne nie tam gdzie trzeba.
Mieliśmy również możliwość podjęcia studiów na kierunku, który upoważniałby nas do jeżdżenia autobusem z wyniosłym wyrazem twarzy i wciśniętą pod pachę tubą z projektami.
Co jednak poszło nie tak – po pierwsze, zakładanie, że szkoła jest w stanie przekazać człowiekowi jakieś wartościowe informacje praktyczne jest delikatnie mówiąc nieco naiwne. Bo to tak, jakbyście wynajęli dziwkę żeby nauczyła Was jak być kochającym mężem i ojcem. W efekcie więc technikum ukończyłem z szeroką wiedzą o tym jak wysypiać się na lekcjach z konstrukcji budowlanych tak, by zachowywać pozory skupienia i udziału w tym donośnym wydarzeniu jakim było bez wątpienia projektowanie stropów ackermana.
Nauczyłem się również wykradać się po tajniaku na piwo, przepisywać 1000 znaków na minutę (na przerwie przed matematyką dobijałem nawet do 2000 bo nigdy nie miałem zadania domowego – głównie dlatego, że już samo zapisanie treści zadania znacznie przerastało moje możliwości umysłowe. To było tak niezrozumiałe, że nie rozumiałem nawet, czego nie rozumiem.) i unikać kontaktu wzrokowego z kobietą, która z nieznanych mi do dziś powodów wyczytała mnie kiedyś z dziennika jako Tomasza Minetę.
Nie muszę chyba dodawać, że ta czwórka na koniec roku nagle wydała się wszystkim bardzo, ale to bardzo podejrzana…
Nam na serio brakuje szkół, które są w stanie nauczyć nas czegoś przydatnego. Znajomy, który skończył jakiś czas temu technikum samochodowe w życiu nie trzymał w ręku spawarki. Jak stwierdził, zdecydowaną większość czasu w szkole spędzali na malowaniu na ławce penisów i ćwiczeniach z zakładania na łeb okularów ochronnych. Dzisiaj w zakładaniu okularów ma już taką wprawę, że mógłby śmiało zastąpić tego ryżego gościa w Kryminalnych Zagadkach Miami.
Nie ma jednak pojęcia czym jest zwrotnica, jakiego podkładu używać najlepiej na oczyszczoną z korozji blachę i czym właściwie różnią się od siebie oleje w silniku i skrzyni biegów.
Poważnie rozważam otwarcie własnej, prywatnej uczelni. Mam już nawet obmyśloną nazwę:
Wyższa Szkoła Swapowania i Projektów Customowych.
Zajmowalibyśmy się swapami, przeróbkami zawieszenia i podstawami ręcznego klepania nadwozi. Odbywałyby się zajęcia z obsługi elektronarzędzi i spawarek, a BHP zastąpiłby cykl warsztatów o tym jak zatamować rozległy krwotok za pomocą leżącej pod ręką szmaty i srebrnej taśmy powertape.
Tak, żeby móc szybko wrócić do pracy.
Zajęcia z historii obejmowały by biografie Carola Shelby’ego oraz Bertone, a zamiast sprawdzania, który kraj ma najniższe PKB, na ekonomii przeczesywalibyśmy allegro w poszukiwaniu najtańszych zestawów felg Mille Miglia.
Z uwzględnieniem kosztów wysyłki oczywiście, co by nie było za łatwo.
W-F? Martwy ciąg ze skrzynią biegów. Chemia? Lepkość oleju i wykłady o liczbie oktanowej rajdowego paliwa. Fizyka? Wpływ nastawów zawieszenia na średnie czasy okrążeń na przyszkolnym torze testowym.
Bo jak pewnie się spodziewacie torem wyścigowym zastąpiłbym szkolne boisko.
Zadanie domowe polegałoby na regulacji czterogardzielowego gaźnika, a egzamin końcowy polegałby na złożeniu i zamontowaniu silnika do starego XR3i, a potem pokonaniu w jak najlepszym czasie pełnego okrążenia szkolnego toru.
Jeśli chcecie już dziś zapisać do mojej akademii swoje nienarodzone jeszcze dzieci to się nie krępujcie.
Deklaracje czy inne podania wydrukujcie sobie jakieś z internetu - wszystko jedno jakie.
Tylko nie zapomnijcie o wpisowym!
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!