Mój trzeci samochód to było metalicznie granatowe Seicento*
z silnikiem o pojemności ulanego kartonu mleka czyli 0,9. W sumie niewiele więcej niż ta flaszka 0,7 w poprzednim Cinquecento, ale tutaj pojemność była podzielona na cztery, a nie na dwa cylindry i to robiło bardzo dużą różnicę w kulturze pracy i samej jeździe. Moc katalogowo wynosiła 39KM i nawet dało się tym sprawnie poruszać w mieście i tylko w mieście. Ogólnie samochód dość nijaki (jak to dupowóz), do tego stopnia nijaki, że teraz nie mogę sobie przypomnieć czy miałem tam LPG, ale chyba tak, bo coś kojarzę, że koło zapasowe też woziłem za przednimi fotelami. Praktycznie się nie psuł (tuleje zawieszenia do wymiany raz w roku to jedyne co mi zapadło w pamięć).
Z wypasu miałem elektryczne szyby, centralny zamek i wspomaganie kierownicy. To wszystko.
Centralny zamek czasem sam się zamykał jak się trzasnęło za mocno drzwiami, pamiętam, że kiedyś pojechałem kupić używaną lodówkę, jakoś ją upchnąłem do tego autka, zamknąłem bagażnik, odpaliłem silnik i wysiadłem rozliczyć się ze sprzedającym. Trzasnąłem drzwiami, centralny się zamknął, silnik chodzi, lodówka w środku… Ubaw po pachy.
Innym razem nieziemski ubaw miałem, jak wyjechałem z domu i okazało się, że nie zatrzasnąłem klapy bagażnika. Więc szybko wysiadłem, trzasnąłem klapą, ale drugą rękę jakoś tak położyłem na rancie przy klapie że przytrzasnąłem sobie dwa palce. Problem polegał na tym, że bagażnik dało się otworzyć tylko z wnętrza samochodu, lub kluczykiem, który akurat był też w stacyjce. I teraz sytuacja wygląda tak, że ja stoję na zadupiu, palce przytrzaśnięte, do wnętrza nie dosięgnę ani ręką ani noga (tak, próbowałem nogą, wyobraź to sobie :)), nikogo nie ma w pobliżu, palce puchną, telefon też leży w samochodzie, palce nadal puchną, silnik pracuje, ja stoję jak idiota, nadal nikogo nie ma w pobliżu…. Postałem sobie z 10 czy 15 minut, w końcu przestałem czuć że mam te palce, stwierdziłem, że to chyba nie dobrze więc je wyszarpałem odginając klapę drugą ręką na tyle na ile się dało. Palce posiniały, paznokcie poczerniały, ale ostatecznie wszystko wróciło do normy i działa jak należy. Taka cool story mi się przypomniała z tym autem.
Z tuningów – dołożyłem przedni stabilizator od Sportinga, pierwszy raz wtedy odczułem, że niewielka i niedroga przeróbka może w takim stopniu poprawić prowadzenie. Oprócz tego wsadziłem tam jakiś ryczący tłumik, swoją drogą gdybym teraz jeździł z takim wydechem to by mi głowa pękła.
No cóż, młodość :)
I nie można zapomnieć oczywiście o wymianie kierunkowskazów na białe!
To był pierwszy samochód, który sprzedawałem poprzez ogłoszenie i pierwszy szok, jak bardzo pokręceni potrafią być potencjalni kupujący. Poprzednie samochody kupiła ode mnie rodzina i znajomy, więc nie wydziwiali.
*zdjęcie przykładowe, pochodzi z gógli, ale mój wyglądał tak samo.
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!