Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

Turbo
49
5 komentarzy

10 lat posiadania youngtimera - Scirocco cz. 1

Opole

PIERWSZE WSPÓLNE ZAKUPY

Historia zaczyna się w listopadzie 2008r, kiedy to dokonaliśmy pierwszego większego, wspólnego zakupu z moją żoną, a wówczas dziewczyną. Po samochód przejechałem ponad 300km w jedną stronę, najważniejszy był stan blacharki i instalacja LPG, bo samochód z założenia miał być „codziennym dupowozem” i tą rolę spełniał doskonale przez kilka kolejnych lat. Przebieg nieznany, podobnie jak historia kolizyjna, po jakimś czasie okazało się, że kiedyś był uderzony w tył. Zaraz po zakupie wyglądał tak:

Standardowo po kupnie samochodu trzeba było naprawić i wymienić to i owo, popracować nad hamulcami, z jednej strony trochę go „odtuningowałem”, z drugiej „stuningowałem” po swojemu, generalnie miało być w stylu „poprawiona seria”.

PIERWSZY ROK, PIERWSZY SPOT

Któryś z poprzednich właścicieli przerobił silnik stosując tzw downgrade i wymontował instalację mechanicznego wtrysku, a w zamian założył gaźnik, w którym otwierała się tylko jedna przepustnica, osiągi tego silnika były wówczas oszałamiające, pomiary na G-techu wykazały , że samochód przyspiesza 0-96km/h w 17s… Cinquecento w wersji Sporting były sporo szybsze :/ W sumie nie ma się co dziwić patrząc na stan gaźnika po jego rozebraniu:

Trochę powalczyłem z tym gaźnikiem, ostatecznie udało mi się sprawić, żeby otwierała się też druga przepustnica, żeby silnik zaczął pracować na paliwie… Jak wspomniałem – już w dniu kupna silnik nie miał większego znaczenia, ważne było, żeby odpalał i jeździł. Poza tym wymieniłem kilka kolejnych mniej lub bardziej niezbędnych rzeczy, wyrzuciłem sporo kabli elektrycznych które nigdzie nie prowadziły.

Tak sobie jeździliśmy do 2009r, kiedy to mocną grupą 4 samochodów z województwa opolskiego zrobiliśmy spotkanie Scirocco w modnym w tym czasie miejscu do robienia fotek – nowo powstałym parkingu piętrowym w Opolu (i na opolskim rynku).

TORUŃ – MIASTO CZERWONEJ FALI I SPRZĘGŁO WIELKANOCNE

Nadchodziła Wielkanoc 2009, jadąc do rodziny na północ kraju (ponad 400km w jedną stronę), dokładnie w połowie drogi awarii uległ docisk sprzęgła, część trasy przejechaliśmy odpalając silnik na pierwszym biegu i zmieniając biegi bez użycia sprzęgła. Po około 100 kolejnych kilometrach akumulator się poddał (w Toruniu wszystkie, ale to WSZYSTKIE napotkane światła były czerwone…). Ostatecznie dotarliśmy do celu, gdzie w Wielką Sobotę, spędziłem pół dnia leżąc pod autem na parkingu pod katedrą, do której większość normalnych ludzi szła „święcić jajka”. Jeden z mechaników, u którego byłem po pomoc (ale nie miał czasu – w sumie nie ma co sie dziwić, w końcu były święta), stwierdził jedynie, że tego nie da się zrobić bez kanału. Jak to się nie da? Wystarczy lewarek, kocyk i kilka kluczy. No i kobieca ręka mojej drugiej połówki do przytrzymania linki z podwieszoną skrzynią podczas gdy ja leżałem pod spodem...

Mimo złamania wszelkich zasad BHP jedyne straty to wybity kciuk.

 GRUBSZE SPRAWY

Po świętach trasa do domu i drobne, garażowe poprawki lakierniczo-blacharskie (przyznaję – druciarstwo – nie mam o tym pojęcia, ale kto nie próbuje ten się nie nauczy).

o pewnym czasie zatarł się ten cherlawy, dziwny silnik. Podejrzewam, że pomogłem mu w tym trochę tą jazdą bez sprzęgła, bo właśnie wtedy dość głośno zaczęło coś stukać pod maską. Z ciekawości po demontażu go rozebrałem – zatarła się jedna panewka główna, wyglądało to tak, jakby kanał olejowy się zatkał i nie było na niej smarowania, pozostałe panewki nie miały nawet ryski. Na szczęście jeden ze znajomych, niedawno wymienił swój silnik na sporo mocniejszy i miał dokładnie taki silnik jaki powinien być u mnie, więc udało mi się szybko zdobyć nieśmiertelnego JH. Niestety bez instalacji mechanicznego wtrysku, więc z racji, iż ten samochód nadal miał spełniać rolę niskobudżetowego dupowozu – wymyśliłem co innego – silnik będzie działać tylko i wyłącznie na lpg, zasilany za pomocą BLOSa.

Ponieważ nie miałem akurat dostępu do rozsądnego miejsca garażowego, wymianę silnika przeprowadziłem w… ogrodzie. Za coś na kształt wyciągarki posłużyła drewniana belka, kawałek linki holowniczej i mechanizmy z pasów do zabezpieczania przewożonego towaru. Tym razem nic sobie nie zrobiłem, mimo iż ponownie złamałem wszelkie zasady BHP.

Przy okazji wymieniłem też skrzynię biegów (kupiona wraz z silnikiem), bo w starej synchronizator dwójki był w stanie agonalnym i zgrzytała przy każdej próbie wrzucenia tego biegu. W nowej skrzyni wymieniłem przełożenie piątego biegu na najdłuższe jakie udało mi się znaleźć oczywiście w celach zmuszenia auta do niższego spalania w trasie. Przy okazji tej pracy stwierdziłem jednak, że należy zainwestować w lepsze narzędzia. Jak to mówią w telewizji – „nie róbcie tego w domu”.

PIERWSZY DUŻY ZLOT

Po tych domowych remontach pojechaliśmy na test w dłuższą trasę – ponad 300km w jedną stronę na Pierwszy Międzynarodowy Zlot Scirocco – to była nasza pierwsza większa i wspólna impreza tego typu, było super, samochód był w 100% bezawaryjny mimo, że na „dzieńdobry” wjeżdżając na teren zlotu przypaprałem miską olejową w jakiś ukryty w trawie pieniek…

Po powrocie znów zrobiliśmy opolskiego spota Scirocco, niestety już w okrojonym o 25% składzie

BLISKO ZŁOMOWANIA

Przyszedł czas na historie mrożącą krew w żyłach ;)

Pewnego dnia próbując zjechać z autostrady, zająłem już właściwy pas, chciałem zwolnić, więc wcisnąłem hamulec. I nic. Zupełnie nic się nie stało, poza tym że pedał wpadł w podłogę. No może jedno z kół zaczęło hamować. A ciężko zatrzymać, a nawet odpowiednio zwolnić samochód hamując jednym kołem. Na szczęście ruch był niewielki i bez problemów mogłem wrócić z pasa do skrętu na pas autostrady. Zjechałem kolejnym zjazdem i powoli dotoczyłem się do domu hamując ręcznym, który doprowadziłem do ładu tak naprawdę jakieś dwa tygodnie wcześniej. Okazało się, że jeden ze sztywnych przewodów hamulcowych z tyłu samochodu przegnił i podczas dłuższej jazdy po autostradzie powoli sobie wykapał cały płyn hamulcowy. W całej tej historii jest więcej szczęścia niż się wydaje, bo kilka dni wcześniej byłem w górach i strach pomyśleć, co by się stało, gdyby ten przewód pękł właśnie tam podczas któregoś ze zjazdów, hamulcem ręcznym zbyt wiele bym tam nie zdziałał. Dla świętego spokoju wymieniłem wszystkie sztywne przewody hamulcowe na miedziane.

I PIERWSZY ROK ZA NAMI

Kolejny wyjazd na północ kraju był już bezawaryjny, zrobiliśmy kilka fotek niemieckiego auta przy niemieckim zamku (Malbork), kilka nad Wisłą, podjęliśmy nieudaną próbę dostania się do portalowego kalendarza na 2010r (załapaliśmy się na okładkę – zawsze coś) i tak zakończył się rok 2009 – pierwszy rok naszej wspólnej egzystencji.

CDN...

Komentarze (5)

Dominik Kaczorowski
8.11.2017
13:45

Dominik Kaczorowski napisał

Dla mnie to zawsze było świetne auto!

Patryk Choszczyński
6.11.2017
22:17

Patryk Choszczyński napisał

Youngtimery to przygoda życia :D

Adam Wojnarowicz
6.11.2017
14:30

Adam Wojnarowicz napisał

Choć zabrzmi to dziwnie, to podobnie barwne story ma mój znajomy, który kiedyś kupił... Tico. Pierwsze auto, z salonu wzięte, a śmiesznych i ciekawych historii ma co nie miara. Przewożenie lodówki przez całe miasto na przykład, albo próba podrywu swojej aktualnej żony na ten "wynalazek" :).

Alexander Zarębski
6.11.2017
12:24

Alexander Zarębski napisał

Sporo chyba historii się wiąże z tym autem, co? A jak byś kupił w salonie to byś nie miał czego teraz wspominać :D 

Paweł Kozierkiewicz
5.11.2017
01:13

Paweł Kozierkiewicz napisał

Fajne story! :)

POZOSTAŁE KOMENTARZE (5)