Ostatnia, dodatkowa część relacji z wyjazdu na Total 24 hours of Spa 2018 nie będzie relacją samą w sobie. Na wasz wniosek będzie to zbiór porad i podsumowanie organizacyjne wyjazdu dla osób, które chciałyby się podjąć podobnego wyzwania.
Poprzednie części serii: część I, część II.
Na początek chciałbym jeszcze nieco rozwiać wątpliwości tych, którzy przeczytali poprzednie części i się przerazili. Skupiłem się tam dość mocno na własnych odczuciach i opisie emocji, z którymi się mierzyłem. Mało jest natomiast opisu niesamowitych obrazów przemykających samochodów, opisu niesamowitych dźwięków silników, które chcą wam wyrwać organy, opisu czystej frajdy z bycia tam na miejscu. Nie dlatego, że ich nie było. Po prostu uznaję to za oczywistą oczywistość, przecież nie pojechałem tam za karę, tylko jako maniak wyścigów ;) . Jako maniak też szczerze was zachęcam do takich wypadów, bo choć niewiele osób rozumie i argumentuje, że na miejscu przecież widać sumarycznie mniej (co poniekąd jest prawdą), a widzi się tylko przemykające samochody, to nic nie zastąpi bycia tam na miejscu, odbierania wyścigowego świata wszystkimi zmysłami. To coś zupełnie innego i być może rzeczywiście znajdzie się ktoś, kto woli oglądać wyścig w TV, tak jak i są osoby nienawidzące oglądania meczów na żywo. Jednak kto nie spróbuje, ten się nie dowie. Ja, wiedząc to wszystko co wiem, z chęcią wybrałbym się na wyścig ponownie, uzbrojony w doświadczenia i jeszcze lepiej przygotowany. Do rzeczy jednak.
Koniec podróży pociągiem. Jeszcze tylko chwila jazdy autobusem do Malmedy.
Oczywistości
Wydaje się oczywiste, ale jednak to napiszę - taki wyjazd najlepiej planować z możliwie dużym wyprzedzeniem. Pozwoli to znaleźć czas na przemyślenie wszystkiego i odpowiednie się przygotowanie, czy po prostu czas na zapoznanie się z doświadczeniami innych, jak moim tekstem tu. Ja samą decyzję podjąłem raptem nieco ponad miesiąc przed wyjazdem, co z góry pod kilkoma względami postawiło mnie na przegranej pozycji. No może nie przegranej, ale na pewno nie ułatwiającej życia. Choćby ze względu na koszty. Wcześniejsza rezerwacja lotu to często niższa cena, podobnie z noclegiem. Największy problem to jednak zebranie "ekipy". Oczywiście można jechać samemu, ale mimo wszystko w grupie raźniej. W grupie także taniej. Ewentualny dojazd samochodem zawsze bardziej opłaca się, gdy koszty paliwa dzielimy na większą ilość osób. Także z noclegiem można pokombinować, wynajmując np. kilkuosobowy domek i robiąc sobie tam wszystko kiedy się chce oraz jak się chce. Powiedzenie, że czas to pieniądz, w tym wypadku sprawdza się jak nigdy.
...ale wszystko bez piniendzy to...
Skoro już jednak przy kosztach jesteśmy. Sam wyjazd wyszedł mnie dokładnie 350 euro plus 300 PLN za bilety lotnicze. Kosztów dotarcia u nas na lotnisko już nie uwzględniam, bo to bardzo indywidualny temat. Czyli stosując obecne ceny w kantorach sumarycznie wychodzi to 1800 zł. Ktoś powie, że sporo. Cóż no, czterodniowy wyjazd można pewnie zorganizować za połowę tej kwoty, ALE nie będzie to wyjazd za granicę i na taką imprezę. Poza tym pamiętajcie, że nie ważne na ile jedziecie, koszt transportu jest zawsze taki sam, więc im krótszy wyjazd, tym procentowo większa część sumy pójdzie na samo dotarcie. Prawda jest taka, że choćby tydzień wcześniej bilety lotnicze były tańsze o jakieś 60 zł. Rozbijmy jeszcze samo 350 euro, jeśli kogoś przeraziła ta suma. Bilet na tor z wejściem na padok 69 euro - ponad 15% kosztów całego wyjazdu. Można kupić podstawowy za 29 euro, ale moim zdaniem nie warto. Jak już tam się jest, dobrze czerpać z wyjazdu jak najwięcej ;) . Kolejne 104 euro to nocleg. Powiecie, że sporo jak na cztery doby w hostelu. Cóż, jedziemy do kraju gdzie zarabia się w euro, a rezerwacji dokonałem miesiąc przed wyjazdem, zaklepując ostatnie dwa z trzech wolnych miejsc. No i jak na hostel naprawdę warunki były bardzo dobre. Podczas wyjazdu na GP Belgii 2010 udało nam się wynająć domek dla całej ekipy, gdzie wyszło po 25 euro od osoby za dobę, czyli identycznie jak tutaj. Warto jednak nadmienić, że domek był 50 kilometrów od toru... Poza tym w hostelu w cenie było śniadanie. Może i skromne, ale zawsze to coś.
Widok z jednego, na drugi koniec toru. Widać ogrom obiektu.
Pozostałe niecałe 180 euro to już koszty transportu po Belgii i życia tam na miejscu. Bilet na pociąg wyszedł nas 38 euro na głowę. Warto jednak nadmienić, że cena jest śmiesznie mała. W sumie za 77 euro kupiliśmy bilet na dziesięć podróży pociągiem po Belgii, przy czym podróż to nie jeden pociąg, tylko przejazdy zamknięte w jednej dacie. Oznacza to, że możecie wyruszyć sobie rano z jednego krańca, pojeździć pociągami po Belgii, a potem wrócić tego samego dnia do miejsca startu i będzie to jedna podróż. Mało tego bilet jest na 10 wpisów, każdy może być na inną osobę, bo bilet nie jest imienny. Można więc pojechać 5cio osobową grupą w jedną stronę i tydzień później wrócić na tym jednym bilecie, który w dodatku jest ważny przez rok. Śmieszna cena porównując tamtejszy standard pociągów i koszty podobnego jeżdżenia u nas. Jakoś u nich się to opłaca, czemu więc u nas nie jest równie tanio? Dziwne. Poza pociągiem podróżowaliśmy też autobusami z hostelu / lotniska na dworce i także z miejsca noclegu pod bramy toru.
A może tak wysłać się DHLem?
Właśnie. Dojazd to też kawałek logistyki. My po lądowaniu szliśmy na autobus z lotniska do dworca. Potem jeden pociąg i przesiadka na kolejny. Z finalnego dworca autobus do Malmedy, czyli naszej noclegowni. Ufff... O dziwo udało się to wszystko ogarnąć i zaplanować z użyciem zwykłego Google Maps i drobną pomocą Pani w kasie na dworcu, która zaoferowała nam wspomniany bardzo korzystny bilet. Potem zostały już nam tylko niemałe przeprawy z transportem pod sam tor i z toru pod hostel, ale o tym wiecie z poprzednich części. Szczerze mówiąc nie widzę opcji rozwiązania tego problemu. Pozostają próby złapania stopa lub inwestycja w taksówkę. Wszelkich "uberowych mądrali" od razu uprzedzę - próbowaliśmy. Problem tylko w tym, że tor Spa-Francorchamps znajduje się na górach w środku lasu, pomiędzy małymi miasteczkami. Skutek? Po prostu: usługa niedostępna ergo nie było żadnego kierowcy w pobliżu.
Centrum dowodzenia zespołu M-Sport nocą
Wracając do kosztów. Każdy bilet autobusowy to koszt z przedziału 2,5 - 3,5 euro. Na torze z kolei najmniejszą "jednostką" cokolwiek wartą w stoiskach było 3 euro. Butelka wody 0,33? Trzy euro. Frytki belgijskie? Jeden żeton do wymiany w stoiskach spożywczych, warty oczywiście trzy euro itp. itd. Sam przewodnik po imprezie wraz z programem to koszt 5 euro. Jeśli wieczorem zechcecie zajść do jakieś normalnej restauracji, a nie chińskiego baru, to danie główne zapewne będzie kosztować was coś z przedziału 12-18 euro. To akurat warto zrobić, bo jechać tylko na tor to też strata. Warto na chwilę spokojnie usiąść, rozejrzeć się i poczuć klimat miejsca, państwa w którym się znalazło. A! Byłbym zapomniał o rzeczy najważniejszej. Piwo w hostelu też kosztowało nas po 3 euro, a tego warto spróbować niepodważalnie ;) . Oczywiście w miejscowościach są też normalne supermarkety, do których warto wpaść i kupić standardowe rzeczy, w bardziej przystępnych cenach. Dość powiedzieć, że półlitrowa butelka wody kosztuje tam coś koło 30 eurocentów, a na dworcu kolejowym potrafi kosztować dwa euro. Ile kosztuje na samym torze to już wiecie. Aha - przy okazji jedna drobna informacja, którą może też już wychwyciliście z poprzednich relacji. Belgowie mocno się szanują jeśli chodzi o czas w pracy i to nie tylko w placówkach na torze. W Malmedy był jeden jedyny sklep, który był otwarty po 20:00 i to tylko dlatego, że prowadził go imigrant. W poniedziałek z kolei praktycznie nic nie było otwarte przed 12:00. Warto się zorientować w temacie, by nie pocałować klamki, kiedy będziecie chcieli kupić zapasy na całodzienny pobyt na torze.
Szmuglerem być
No dobrze, pytaliście też co można wnosić na sam tor. Jedyna informacja jaka była przy biletach to zakaz wnoszenia "osprzętu kempingowego". Stąd prosty wniosek, że wszystko inne dozwolone. My codziennie, poza plecakami wypchanymi sprzętem, wnosiliśmy na tor po zgrzewce wody na osobę i do tego wszelkie żarcie kupione w sklepie. Co do samego sprzętu kempingowego, to już pewnie wiecie z wcześniejszych części, że ów zakaz był lekką fikcją. Przynajmniej połowa ludzi miała ze sobą rozkładane krzesełka, część materace lub hamaki, inni płachty materiału, które rozpięli między drzewami i mieli sporą zadaszoną przestrzeń, a jedna ekipa wniosła normalny rozkładany pawilon ogrodowy. Nie wiem ile z tego znalazło się na torze legalnie, jestem jednak pewien, że z wnoszeniem krzesełek itp. nie ma żadnego problemu, szczególnie przez bramy dalej od padoku. Wspomniany pawilon kempingowy był nawet pokazywany w relacji i nikt nie kazał tym kibicom zwijać interesu, więc to także chyba było OK. Przed wyjazdem, zanim doczytałem o zakazie sprzętu kempingowego, planowałem zabrać ze sobą coś takiego. Koniec końców oczywiście nic takiego nie miałem ze sobą, ale myślę, że jest to świetne rozwiązanie (widzieliśmy osoby na torze z takim sprzętem) pozwalające wygodnie przetrwać wyścig, a nawet się nieźle wyspać.
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!