Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

Próbowałem kupić buty do biegania

Jak pewnie wiecie czasami w ramach treningu biegam sobie po okolicznych górach, drogach, krzakach i tak dalej.

Kopytkuję sobie niczym przerośnięta, owłosiona sarenka, której ktoś dosypał do paśnika mefedronu, cukierków PEZ i kokainy.

Jakiś czas temu, podczas takiego rutynowego treningu w okolicach pobliskiej Magurki niechcący rozwaliłem sobie jednak moje ukochane, czorne nojki (uciekając przed burzą przeharatałem bokiem prawego buta o wystający, ostry kamień). Co prawda nie jest to jakieś ogromne uszkodzenie i pewnie na niejeden spacer jeszcze się w tych butach wybiorę, jeśli jednak chodzi o bieganie to z powodu naderwanego wzmocnienia bocznego zaczęło rzucać mną po ścieżce jak maluchem po koleinach.

W deszczu.

Doszedłem do wniosku, że takie bieganie z odłączonym ESP nie jest zbyt bezpieczne – tym bardziej, że po zabiegu, który kilka lat temu zrefundował mi NFZ, moje prawe kolano trzyma się teraz wyłącznie na paru wkrętach do drewna i garści tyrtytek.

Możliwe, że jest tam jeszcze jakiś zawias meblowy bo czasami skrzypię jak szafka w kuchni.

Wniosek był więc prosty – potrzebne mi są nowe buty.

I teraz tak – nie wiem czy wiecie, ale wygląda na to, że dziś nie da się już ot tak kupić butów do biegania. Nie. Dziś w ogóle już nie ma czegoś takiego jak buty do biegania. To archaizm. To tak jakbyście weszli do pobliskiego Wranglera i poprosili o nowy żupan. Kiedy wszedłem do sklepu i powiedziałem podejrzanie szczupłej kobiecie na dziale z butami, że chciałbym kupić buty do biegania, ta spojrzała na mnie tak, jakbym chciał kupić marynowane skrzydełka wieprzowe.

„Nic nie wiesz Dżonie Snoł” – zdawała się mówić jej wysuszona od słońca twarz.

Od początku jednak – w pierwszej kolejności wybrałem się do sklepu sportowego w centrum ponieważ najlepiej spełniał on wszystkie moje ściśle określone wymagania i rygorystyczne wytyczne (znaczy się był najbliżej parkingu). Pełen optymizmu wszedłem więc do środka, a kiedy zobaczyłem, że regałów z butami jest kilkanaście to w przypływie euforii pomyślałem wręcz, że może nawet uda mi się znaleźć ten sam model, który niechcący popsułem w czasie kopytkowania po lesie.

Okazało się jednak, że to nie takie proste.

Obadajcie to – najpierw zacząłem przeglądać regał, na którym znajdowały się sportowe buty wyglądające najnormalniej. Wiecie – takie jednokolorowe, z solidną podeszwą, jakimś paskiem z boku i tak dalej. Kilka modeli nawet mi się spodobało. Szczególnie jedne. Całe na biało. Wtedy jednak podeszła do mnie jakaś dziewczyna w dresie, która zapytała czego właściwie szukam, a potem powiedziała, że jestem w złym miejscu.

„To są buty do gry w tenisa” – powiedziała z pełną powagą.

„No przecież wiem” chciałem odpowiedzieć, ale ostatecznie tylko pochyliłem głowę w geście pokuty i niczym skarcony przedszkolak poczłapałem za nią do odpowiedniej alejki. Tu muszę stwierdzić, że w przeciwieństwie do alejki z butami do tenisa przypominającej trochę katalog IKEA, ta wyglądała jak centrum Berlina w trakcie Love Parade 1998.

Jeden, wielki festiwal homoseksualnych kolorów, brokatu i stylu rodem z dyskoteki w Rajczy.

Widziałem tam nawet jaskrawo różowe buty. Męskie. Ze złotymi paskami. I takie w kolorze, który w kilka sekund zabiłby każdego kameleona, który próbowałby się do niego dostosować. A ten żółty? O mój boże – w życiu nie widziałem odcienia żółtego, od którego aż tak bolały by mnie oczy.

Gdybyście w 1998 wjechali do Berlina pomalowanym na ten kolor Oplem Kadetem z bodykitem Riegera, mielibyście zagwarantowane tyle kokainy i seksu, że Pablo Escobar wyglądałby przy Was jak statystyczny kościelny.

Wracając jednak do samych butów – bo teraz zaczęło się najlepsze. Kobieta w dresie najpierw zapytała mnie jak biegam. „W sumie to chyba całkiem szybko” odparłem bez namysłu niespecjalnie z resztą rozumiejąc sens jej pytania. Okazało się, że nie o to jej chodzi. „Jak układasz stopę podczas biegania”.

„O tak” odparłem, po czym teatralnie człapnąłem butem o podłogę.

„Tą płaską stroną do dołu” – dodałem po chwili.

Rozmowa zaczęła iść niebezpiecznie w kierunku typowego Monty Pythona, więc postanowiłem trochę wyluzować i posłuchać o czym właściwie dziewczyna w dresie do mnie rozmawia. I teraz słuchajcie bo to jest mocne.

Po pierwsze, podobno jestem jakimś mocnym penetratorem, bo zdzieram buty po wewnętrznej – zupełnie jak moje BMW. Kobieta pokazała mi więc półkę pełną modeli przeznaczonych dla takich zdzierających podeszwy zboczeńców. Jedne mi się nawet spodobały. Przede wszystkim dlatego bo były cholernie lekkie. I całe czarne. Ale tak całe całe.

Normalnie jak Batman.

Przymierzyłem więc jeden z nich na stopę – a, że pasował jak należy to postanowiłem czym prędzej udać się z pudełkiem do kasy, zapłacić i wreszcie wrócić do domu, żeby w spokoju pooglądać jakieś porno w internecie.

Wtedy jednak kobieta-patyczak zapytała czy na pewno chcę buty startowe, a nie treningowe.

Serio – wiedzieliście, że jest coś takiego jak buty startowe? W ogóle wygląda na to, że istnieje ponad pięćdziesiąt rodzajów butów do biegania – nie mam pojęcia czym (może poza układem tych homoseksualnych barw) mogą różnić się od siebie sportowe buty, ale z informacji, które znalazłem w internecie wynika, że jeśli wybierzecie nieprawidłowy model to Wasze kolana wybuchną, odłamki kości wbiją się w Wasze organy wewnętrzne, a Wy umrzecie w męczarniach.

I pomyśleć, że całe dzieciństwo przegoniłem w szmacianych trampkach z bazaru…

Po przeczytaniu listy schorzeń, które są spowodowane tym, że założyliście na nogi buty wyglądające niedostatecznie „Lady Gagowo”, poważnie rozważam chodzenie do łazienki na rękach.

Ewentualnie pełzanie.

Całe te buty startowe, które chciałem kupić to już w ogóle największe zło i dlatego są przeznaczone tylko dla zaawansowanych biegaczy (z tego co zrozumiałem wynika to z faktu, że ważą nie więcej niż moje skarpetki). Są jak samochody wyścigowe. Już miałem je kupić – w końcu nie mam wyścigowego Porsche więc miałbym chociaż wyścigowe buty. Wtedy jednak dowiedziałem się, że jeśli będę biegał w nich na dystansie większym niż 5-10 kilometrów to moje kolana zamienią się w puree, a ja umrę leżąc na poboczu z groteskowo wykrzywionymi nogami, w kałuży krwi i własnych odchodów.

Z resztą – podobno stanie się tak jeśli w ogóle nadal będę od czasu do czasu biegał po asfalcie.

Serio jestem na to kurwa za stary…  Butów nadal nie mam. Od ponad tygodnia trenuję tylko na stacjonarnym orbitreku bo zwyczajnie boję się iść do sklepu. Jeszcze się niechcący dowiem, że od biegania w starych najkach dostałem raka. Nowe buty najpewniej zamówię przez internet. Takie czarne.

Całe.

Jak Batman.

Komentarze (0)