Coraz to mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że ostatnie dwadzieścia lat rozwoju motoryzacji to w zdecydowanej większości okres zmarnowany na świadome propagowanie demencji, ignorancji i umysłowego niedowładu. I nie chodzi mi już nawet o samochody, bo w ich wypadku, cały ten galopujący niczym gazela na dopalaczach postęp dał nam mimo wszystko naprawdę sporo korzyści.
Chodzi mi bardziej o to, co te ostatnie dwadzieścia lat zrobiło z nami.
Z kierowcami.
Widzicie, jestem zdania, że na własne życzenie wyhodowaliśmy sobie wielu niezwykle pewnych siebie kierowców, za którymi zamiast koncentracji i wypracowanych w pocie czoła umiejętności, stoją zdolności motoryczne i umysłowe na poziomie rozdeptanego ziemniaka.
Takich, co to potrafią czternaście razy przypierdolić w ten sam słupek i wciąż nie zorientować się, że najwyraźniej coś chyba robią nie tak.
Zobaczcie z resztą sami – na drogach jest dziś masa ludzi, którzy wjeżdżając na dwupasmowe rondo czują się tak, jakby ktoś kazał im rozbroić tykającą bombę w czasie jazdy na pace pędzącego po wertepach, płonącego pickupa.
Znajdującego się pod ostrzałem wrogich karabinów maszynowych i piosenek grupy Enej.
Oczywiście ktoś zaraz powie, że przecież niedzielni kierowcy byli obecni na drogach od zawsze – i będzie miał z resztą całkowitą rację. Sam doskonale pamiętam, że nasz sąsiad miał poważne problemy z obsługą sprzęgła już w czasach, kiedy policjanci jeździli jeszcze pachnącymi nowością Polonezami, a ja musiałem nieźle się nagimnastykować, żeby robiąc kupę nie wpaść przypadkiem do toalety.
Od tamtej pory niewiele się w tej materii zmieniło (ze sprzęgłem. I z kupą w sumie też).
Różnica polega jednak na tym, że wtedy Ci wszyscy ludzie mylący jedynkę z trójką mieli w sobie naprawdę wiele pokory. Wynikała ona w dużej mierze ze świadomości, że jeśli coś zrobią nie tak to wpadną w poślizg, wjadą w drzewo i zginą zmiażdżeni przez deskę rozdzielczą i cienki kawałek stali, który jeszcze przed chwilą był słupkiem B.
Dziś z kolei Ci wszyscy niespecjalnie rozgarnięci kierowcy zamiast pokory, mają systemy ESP i samoparkujące się Ople z podgrzewanymi kierownicami.
Efekt jest taki, że miejsce pokory zajęło przekonanie, że kiedy czuwa elektroniczna niania, możemy hulać do woli i nie ma prawa stać się nam nic złego.
Angela Merkel nie pozwoliłaby przecież żeby jakaś podłużnica rozerwała na strzępy naszą wątrobę, prawda?
Dam Wam z resztą przykład – moja mama należy do grupy osób, które na widok leżącego na drodze śniegu dostają takiej hiperwentylacji, że potrafią wytworzyć różnicę ciśnień zdolną wygiąć metalowe drzwi. Ma tak od jakichś dwudziestu lat – i to pomimo, że po śniegu jeździ średnio przez dwa miesiące w roku.
Rok w rok.
Ponieważ jednak jeździ ona Fiestą z 1995 roku (w której za najbardziej zaawansowany system elektroniczny wypada chyba uznać ogrzewanie tylnej szyby) to po śniegu porusza się zwykle z prędkością nieprzekraczającą 2 kilometrów na godzinę.
Wydaje mi się, że nawet płyty tektoniczne są szybsze od niej.
Tak czy inaczej chodzi mi o to, że mama doskonale zdaje sobie sprawę z tego co stanie się z jej samochodem, kiedy ten straci przyczepność i wyląduje na przeciwległym pasie ruchu.
Albo w rowie (co z resztą kiedyś już się jej zdarzyło).
Tymczasem pewna mieszkająca nieopodal kobieta o podejrzanie gładkiej twarzy przyjęła zasadę, że skoro wydała ponad sto tysięcy złotych swojego męża na wyposażonego w napęd 4×4 SUV-a, to obliguje ją to do stawania na pedale gazu i nie zdejmowania z niego stopy dopóki jej Audi nie zajmie dwóch miejsc parkingowych pod centrum handlowym, do którego zwykła jeździć na pilates*
*z tego co mi wiadomo pilates to taki rodzaj pierogów.
W efekcie średnio cztery razy dziennie przelatywała ona przez nasze osiedle z prędkością myśliwca F16 i to niezależnie od tego, czy na drodze leżał śnieg albo lód. Już nie przelatuje bo w ubiegłym roku w wyjątkowo widowiskowych okolicznościach zintegrowała ona swoje Audi z Fordem Fiesta i fragmentem ogrodzenia jednego z domów po drugiej stronie miasta. Naprawdę chciałbym widzieć jej minę w chwili kiedy zorientowała się, że jej samochód mimo wszystko może wpaść w poślizg i wylecieć z zakrętu.
Nie, żebym komuś źle życzył ale to mimo wszystko musiała być naprawdę dobra lekcja drogowej pokory.
Dobra, bo poza dwoma uszkodzonymi samochodami i płotem, na szczęście nikomu nic się nie stało.
Widzicie, za sprawą tych wszystkich wspomagaczy, elektronicznych stróży i pikających ułatwiaczy skręcania wiele osób już teraz zatraciło naprawdę wartościowe umiejętności i odruchy. Zatraciło zdrowy rozsądek.
I chyba strach przed śmiercią bo i takie przypadki można spotkać na dwupasmówce.
Fizyka się nie zmieniła.
Grawitacja, siła odśrodkowa czy tarcie działają dokładnie tak samo jak te 20 czy 30 lat temu. Dlatego też moim zdaniem warto trochę bliżej się z nimi poznać, a nie przyjmować ślepo, że skoro ich nie czuć to najwyraźniej nie obowiązują one naszego samochodu…
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!