Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

Zwykle jest tak, że kiedy pożyczacie od znajomego jakiś starszy wiekiem samochód, to wraz z kluczykami i dokumentami dostajecie również obszerną instrukcję dotyczącą paru „drobnych spraw”, na które powinniście uważać jeśli nie chcecie, żeby wycieczka do marketu budowlanego po nową szafkę łazienkową zakończyła się śmiercią, trwałym kalectwem lub przynajmniej widowiskowym łełołeło w Faktach o 19:00.

Odbierając auto dowiadujecie się więc między innymi, że klamka w drzwiach kierowcy nie działa, wskaźnik poziomu paliwa kłamie, a kiedy silnik jest zimny, to stojąc na światłach trzeba trzymać wciśnięty lekko pedał gazu.

„Aaaa – no i hamuj ostrożnie na mokrym bo ostatnio zepsuł się ABS”.

Tak niedawno jakby wczoraj pięć lat temu.

Kolejna ciekawa sprawa – na przestrzeni ostatnich lat przynajmniej kilka razy pożyczałem różne samochody od różnych znajomych i za każdym razem dostawałem wóz z bakiem, w którym znajdowało się tyle paliwa co w bolidzie F1 podczas ostatniego kółka kwalifikacji.

ZA KAŻDYM.

Nie jest to jakiś wielki problem bo pożyczając samochód i tak odwiedzam zwykle pobliski lotos, zastanawiam się jednak skąd właściwie się to bierze. Czy wszyscy moi znajomi codziennie tankują za 4,50 bo lubią co rano posłuchać sobie relaksującego buczenia pracującego dystrybutora, czy też wręcz przeciwnie – tankują do pełna, a potem jeżdżą tak długo, aż pracująca na sucho pompa paliwa wywinie się na lewą stronę.

Bo liczą, że lada dzień będę chciał pożyczyć od nich samochód i w efekcie to na mnie spadnie konieczność tłumaczenia pryszczatemu siedemnastolatkowi w przydużej kurtce, że mimo, iż nie wyglądam jak ten łysy koleś z internetu to jednak potrafię samemu trafić do dziurki.

Wracając jednak do kwestii usterek – muszę przyznać, że początkowo zastanawiałem się jak to w ogóle możliwe, że ktoś jeździ na co dzień samochodem posiadającym tak wiele irytujących przypadłości i nic z tym nie robi. Wiecie o co chodzi – to trochę tak, jakbyście kupili sobie nowe majtki z drapiącą w rowek metką i zamiast potraktować ją nożyczkami, chodzilibyście tak przez kilka dobrych lat.

Bez sensu.

Taka trochę droga krzyżowa z urwaną klamką bagażnika i świecącą kontrolką rezerwy.

Wtedy wydawało mi się, że gdybym to ja był właścicielem takiego auta to nie minęłyby dwa dni zanim od otwierania bagażnika przez tylną kanapę trafiłby mnie szlag. Potem jednak wsiadłem do mojego e30 i mając w głowie koncept tego felietonu postanowiłem przyjrzeć się jej uważniej niż zwykle.

Tak w celach badawczych.

I wtedy zrozumiałem.

Od początku jednak. Myślę, że nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, że kupione za najniższą krajową 30 letnie BMW może w pewnych kwestiach zwyczajnie niedomagać. Nic dziwnego. Zdziwilibyście się jednak nad iloma niedomaganiami udało mi się przejść do porządku dziennego tak, że gdyby nie ten felieton to w życiu nie zwróciłbym na nie uwagi.

Odjebałem tu taką adaptację do otoczenia, że Bear Grylls wygląda teraz przy mnie mnie jak porzucona pośrodku dżungli głodna Maryla Rodowicz.

Serio.

Na przykład zamek w drzwiach kierowcy – zapomnijcie, że uda się wam zamknąć drzwi kluczykiem jeśli wcześniej nie pchnęliście delikatnie słabo odbijającej klamki wewnętrznej w jej neutralną pozycję. Problem istnieje odkąd mam wąską, ale zamiast to naprawić, po prostu wyrobiłem sobie automatycznie odpowiedni odruch przy wysiadaniu. Kolejna sprawa to daszek przeciwsłoneczny, który opada gwałtownie za każdym razem kiedy wjedziecie w większą dziurę. Pamiętam, że początkowo doprowadzało mnie to do szału bo co chwilę daszek zasłaniał mi pole widzenia ale później ustawiłem nieco niżej fotel kierowcy i problem rozwiązał się sam – daszek po prostu wisi sobie w pozycji półotwartej.

Kiedy jednak do wąskiej wsiada Iza (która ze względu na mniejsze gabaryty musi siedzieć wyżej i bliżej kierownicy) to po wjechaniu w dziurę, wąska bez ostrzeżenia wali ją daszkiem w twarz.

Zarąbisty system – serio.

Bunt maszyn.

Pierwszy sygnał, że dzień sądu i John Connor są tuż tuż.

W sumie to mogliby montować to w samochodach służbowych.

Co więcej – jeśli daszek w wąskiej wyrobi się na tyle, żeby spadał przy drobniejszych wstrząsach, będę mógł traktować go jako aktywnego asystenta pasa ruchu.

Spróbujcie tylko przysnąć i zjechać na tę perforowaną linię, którą oddzielają pas awaryjny na ekspresówkach, a wibracje aktywują system i Wąska bez ostrzeżenia wypłaci wam plombę w ryj.

A najlepsze jest to, że wszystko odbędzie się bez udziału sensorów, silniczków i kosztujących grubą bułę kamer HD.

No ale dobra – co jeszcze zauważyłem? Cóż, jeśli Wąska zgaśnie wam kiedy jest zimna, to zapomnijcie, że dacie radę odpalić ją ponownie bez wciśniętego w podłogę pedału gazu. Poważnie – jeśli nie wdusicie prawej stopy w dywanik, to będziecie mogli kręcić sobie rozrusznikiem i do usranej śmierci (waszej lub akumulatora). I to pomimo, iż pierwszy rozruch silnika, który miał miejsce 10 sekund temu nie wymagał nawet muśnięcia prawego pedału.

Nie mam zielonego pojęcia dlaczego tak się dzieje, ale szczerze mówiąc nie byłem jeszcze na tyle pijany, żeby uznać za dobry pomysł zabranie się za regulację zamontowanego pod maską gaźnika.

Widzicie, prawda jest taka, że większość jeżdżących po drogach samochodów ma większe bądź mniejsze usterki. Czasem jest to zepsuty zamek bagażnika, przepalona żarówka oświetlenia wnętrza albo piszczący podczas mrozów wentylator nawiewu. Czasem tłukący się o podłogę dyferencjał, kiepsko zazębiająca się trójka lub wpadający w wibracje układ wydechowy.

To ciemna strona naszej zdolności niezwykle szybkiej adaptacji do zmieniających się warunków otoczenia.

Kiedy coś się zepsuje to nad wyraz szybko nauczymy się to obchodzić, albo po prostu ignorować. Matka natura w akcji.  To dlatego miałbym problem z wyłapaniem większości nie wpływających bezpośrednio na jazdę usterek w moich samochodach. Chodzi o to, że jeżdżę nimi tak często, że przestają przeszkadzać mi one po mniej więcej dwóch dniach.

Teraz wyłapuje je więc Iza – bo ona wsiada do wąskiej czy już nie bordowej na tyle rzadko, że jest w stanie odnotować, że klamka nie działa tak jak powinna.

Dlatego jeśli będziecie pożyczali komuś następnym razem swój samochód, poproście, żeby ten ktoś zamiast odwiedzania myjni czy też kupowania piwa, zrobił Wam w rewanżu listę rzeczy do naprawienia. Chociaż nie – piwo niech też kupi.

Przyda się Wam kiedy w końcu weźmiecie się za wymianę tej pierd*** klamki…

Komentarze (9)

Michał Butkiewicz
28.03.2018
23:24

Michał Butkiewicz napisał

Haha! Dobre! ;) Czekam na kolejny felieton!

Marek Jankowski
21.03.2018
13:33

Marek Jankowski napisał

Ewolucja powiadasz... Masz rację. Np. w Alfie Romeo Giulietta nie wymienisz linki od klamki w drzwiach. Producent to sobie tak obmyślił, że musisz wymienić 3/4 drzwi co kosztuje ponad 1,5 koła.

Filip Falkiewicz
18.03.2018
18:39

Filip Falkiewicz napisał

"Kiedy jednak do wąskiej wsiada Iza (która ze względu na mniejsze gabaryty musi siedzieć wyżej i bliżej kierownicy) to po wjechaniu w dziurę, wąska bez ostrzeżenia wali ją daszkiem w twarz"

UMIERAM ZE ŚMIECHU! :D Jakieś nagranie by się przydało! :D 

Maksymilian Balcerzyk
17.03.2018
22:27

Maksymilian Balcerzyk napisał

Bardzo lubię Twoje felietony!
Oglądałeś film "Dzień Świra"? Kojarzysz mi się z takim sfrustrowanym maniakiem, który ma bzika na punkcie motoryzacji! :D 

Dominik Bednarczyk
17.03.2018
20:54

Dominik Bednarczyk napisał

Pożyczasz samochody? Za mało masz swoich? :D 
Może to jest jakiś fetysz?! hahaha :D 

Marcin Górnicki
16.03.2018
13:34

Marcin Górnicki napisał

To taki system przyzwyczajenia. Po prostu w naszych autach usterki i "niuanse" pojawiają się stopniowo i z czasem, tak więc sie do nich przyzwyczajamy. Jak od kogoś bierzemy auto, to od razu mamy pełne spektrum atrakcji, które na nas czekają.
Ale tankowania lekko powyżej rezerwy nigdy nie zrozumiem.

Marcin Kolczyński
15.03.2018
20:19

Marcin Kolczyński napisał

Słowem w sedno!

Michał Zatorski
15.03.2018
15:35

Michał Zatorski napisał

Haha, skąd ja to znam. Mam znajomego który kupił ostatnio baleno. Tam absolutnie wszystko działa po swojemu. Od stacyjki w której tkwi połowa kluczyka, bo kiedyś się złamał, po skrzynie biegów, której jeszcze nie opanował. Co zabawne, kupił to auto za 1200zł i od razu je na detailing oddał, który go kosztował 400zł :D 

Dominik Janicki
15.03.2018
15:16

Dominik Janicki napisał

Właściwie wśród moich znajomych jedyne auta które nie działają "na patencie" to są te wprost z salonu. Najczęściej zabieramy się za naprawy, gdy te sprawiają, ze jazda grozi kalectwem, albo po prostu nie może się odbyć. Pierwsza sprawa to lenistwo, a druga to taka, że nie każdy lubi dłubać przy aucie. Z drugiej jednak strony, są też pasjonaci, którzy w stare auto pchają kupę kasy i serca bo jest ich oczkiem w głowie i pasją. Tam działa wszystko, a nim wsiądziesz musisz zdjąć buty, skarpetki i założyć te śmieszne niebieskie szpitalne woreczki na stopy :)

POZOSTAŁE KOMENTARZE (9)