Czas opowiedzieć wam jak oglądało się F1 Grand Prix Węgier 2019 będąc na Hungaroringu, czy po prostu warto i jak tam na miejscu było.
Planing
Pomysł, zebranie ekipy i wstępny plan na wyjazd zarysował się z początkiem lutego. Pod koniec miesiąca mieliśmy już ustalony skład i zakupione bilety. Zdecydowaliśmy się na opcję z trybuną Bronze w II sektorze. Dopłata za tą trybunę względem zwykłej trawki wynosiła jedynie pięć euro, więc choć może te miejsca siedzące nie wydają się idealne, to naprzeciwko jest telebim i ma się własne siedzenie, którego nikt nie zajmie.
Robert mógł liczyć na polskich kibiców.Zabrzmi to "luksusowo", ale zdecydowaliśmy się na wynajem auta. Nikt nie dysponował samochodem na tyle nowym by jechać tam ze 100% pewnością, choć pewnie każde auto by bez problemów dojechało. Niemniej miał być to wyjazd dla rozrywki, więc głupio by było przejmować się autem, stąd taki wybór. Przy czterech osobach koszty nie wyglądały źle.
Podróżing
Ze stolicy naszego pięknego kraju wyjechaliśmy w czwartek o szóstej rano z drogą liczoną na 9 godzin. Jeśli się uda planowaliśmy wpaść na pitwalk startujący o 16:00, ale nie było to koniecznością. Z Warszawy jest co najmniej kilka dróg do Budapesztu. My wybraliśmy tą najdłuższą i jednocześnie najszybszą, wymagającą jednak zakupu dodatkowej winiety, bo podróżowaliśmy przez Brno. Trasa przebiegła wesoło i bezproblemowo. Co ciekawe już w Polsce widzieliśmy samochody ewidentnie zmierzające na weekend GP.
Polska sektorówkaZdecydowaliśmy, że najpierw zameldujemy się w noclegu, wypakujemy i dopiero udamy na tor. Do Budapesztu wjechaliśmy około 15:30 (o ile dobrze pamiętam), więc czas z Warszawy mieliśmy niezły. Szybko też przekonaliśmy się, że wyrobić się na tor będzie ciężko - bramy wejściowe na pitwalk zamykano o 17:30. Budapeszt, mimo swojej wielkości, jest miastem niełatwym do poruszania się samochodem, zakorkowanym i w dodatku cierpiącym na chroniczny kolosalny niedobór miejsc parkingowych. Jako że nasz nocleg był w ścisłym centrum, już samo znalezienie wolnego miejsca okazało się niemałym wyzwaniem. Kiedy już znaleźliśmy okazało się, że parkomaty przyjmują tylko bilony i płatność kartami nie działa. Piękny strzał w turystów, bo oczywiście nikt bilonu z kantoru raczej nie dostał, więc zostają karty, które nie działają. Gdy wysupłaliśmy drobne na dosłownie 15 minut parkingu okazało się, że... ustawiliśmy zły adres na GPS. Właściwy był raptem 2 kilometry dalej, ale jechaliśmy tam niemal pół godziny! Gdy w końcu dotarliśmy i znaleźliśmy miejsce nie mieliśmy oczywiście już ani grosza na kolejne nawet piętnaście minut parkowania, a sprawdziliśmy już możliwość płacenia wszystkimi kartami, jakie mieliśmy - nic nie działało. Stwierdziliśmy więc, że w 10 minut szybko pójdziemy do apartamentu, zostawimy rzeczy i wrócimy, a gdyby była konieczność rozmienimy kasę i zapłacimy za więcej. Wróciliśmy po 15 minutach i... już był mandat. Wystawiony dokładnie 2 minuty po naszym odejściu od auta.
Mick Schmacher podczas treningu F2Cóż, mandat trzeba było doliczyć do kosztów podróży, ale znów - na cztery osoby jakieś 114 zł nie rujnowało niczyjego budżetu ;) . Ruszyliśmy na tor, ale dość szybko zrezygnowaliśmy z prób dotarcia na pitwalk, bo była minimalna szansa by wyrobić się na czas. Zamiast tego supermarket i zapasy na cały pobyt.
Ciąg dalszy na 4 kółka i nie tylko...
PS. Zapraszamy do śledzenia "4 kółek" na Facebooku, Twitterze i Instagramie. Tam jeszcze więcej treści!
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!