Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

Le Mans 24h 2021 to bez wątpienia najbardziej „polskie” Le Mans w historii. Historii, która napisała taki scenariusz, że to właśnie my byliśmy grupą obdarzoną wszystkimi emocjami, jakie tylko ten słynny wyścig może zaoferować.

Tygodniowa przystawka

Le Mans 24h to nie weekend wyścigowy, ale cały tydzień i już w sumie od początku tygodnia działo się sporo. W czwartek straciliśmy już pierwszą załogę, mimo że wyścig nawet się nie rozpoczął. IDEC Sport musiał się wycofać po zezłomowaniu swojego LMP2 w szykanie Dunlopa. Podobnie w czwartek wieczorem Kevin Estre zezłomował swoje Porsche #92. Teraz jednak problem był po stronie ogromnego koncernu i Panowie zrobili wszystko co w ich mocy, żeby odszykować auto na wyścig. Samolotem ściągnięto części z fabryki, a trzeba było odbudować auto od zera, bo uszkodzone było całe podwozie. Ponadto po odbudowie udało się uzyskać specjalne pozwolenie organizatorów na przetestowanie auta na pobliskim lotnisku. Wszystko dlatego, że naprawę ukończono już po wszystkich sesjach testowych, więc nie było możliwości sprawdzić, czy zbudowany od zera samochód w ogóle działa. Udało się przejechać choćby kawałek po prostej pasa startowego lotniska, po uzyskaniu wspomnianego pozwolenia.

Kwalifikacje pozwolę sobie pominąć, bo pisałem o ich wynikach już TUTAJ. Z resztą – to najmniej znacząca część dobowej rywalizacji ;).

Zmiana planów

Dzień startu zaskoczył i to mocno. W prognozach nie było widać deszczu, jeśli to delikatny opad w sobotę wieczorem. Tymczasem stawkę ustawioną na prostej przywitał regularny, mocny deszcz, co zwiastowało ciekawy i trudny początek.

Rozpoczęcie było na pewno nietypowe, bo przez problemy z ruszeniem jednego z aut oraz wodę zalegającą na torze, kierowcy musieli przejechać dwa dodatkowe okrążenia formujące. Co ciekawe procedura wyścigu i tak nakazała start o 16:00. Tak więc flagą pomachano, zegar wystartował, ale stawka minęła linię startu/mety powoli i grzecznie jadąc za samochodem bezpieczeństwa. Potem już mieliśmy to, czego (nie)powinniśmy się spodziewać. Start właściwy, pierwszy zakręt i Glickenhaus pakujący się w tył Toyoty #8. Nie na tym poziomie, nie w takim wyścigu, Panowie…

Na szczęście uszkodzenia po żadnej ze stron nie były duże, straty też nie, ale niesmak pozostał. Raptem kilka okrążeń później obraca się hypercar Alpine, który za wszelką cenę chce się utrzymać za liderującą Toyotą #7. Jednak jest tu jeden haczyk – Toyota ma hybrydę i chwilowy napęd na cztery koła, który w takich warunkach jest sporą przewagą.

Tymczasem w LMP2 na czele Jota. Robert Kubica, który zasiadł na pierwszej zmianie w WRT #41, powoli i systematycznie traci. Później dowiemy się, że najpierw dostał na prostej szczątkami z Glickenhausa, a potem okazało się, że zespół nie dobrał idealnie ciśnień do warunków pogodowych. Auto niemiłosiernie się ślizgało, co z resztą było widać w relacji. Polski zespół Inter Europol Competiion bezpiecznie przetrwał start w środku stawki i powoli rozpędza się pod koniec pierwszej dziesiątki. Wśród klas GT świetnie radzą sobie Corvetty, które podczas wcześniejszych sesji nie imponowały tempem. Przez chwilę oba auta amerykańskiego teamu prowadzą nawet stawkę GTE Pro. W GTE Am sporo przetasowań, ale w czołówce wciąż znajome zespoły jak AF Corse, czy TF Sport.

Trochę uspokojenia

Po około półtorej godziny mieliśmy już właściwie w pełni suchy tor. Na czele wciąż pozostawała Toyota #7, ale za nią było Alpine, które cisnęło niemiłosiernie, by odrobić dystans. Auta Glickenhaus natomiast nie wyglądały zbyt dobrze, bo oba czerwone samochody poruszały się tempem czołówki klasy LMP2. Tam natomiast w czubie było bez zmian, Kubica spadł na 5-6 pozycję i się trzymał, choć nie bez problemów. Robert jechał pierwszą potrójną zmianę od razu od startu – bardzo odpowiedzialne i męczące zadanie. Udawało się za to później zjeżdżać na tankowanie, co mogło świadczy o tym, że zespół celowo oszczędza paliwo, by na przestrzeni całego wyścigu zyskać czas. Tymczasem chwilami już na ogonie siedział mu Alex Brundle jadący zielono-żółtą Orecą Inter Europol. Alex miał bardzo dobre tempo i złapał czołówkę, potem się za nią trzymając.

W GTE Pro jak Corvetty były niezłe na mokrym, tak kiedy tylko tor wysechł, zaczęły tracić tempo. Najpierw Ferrari, a potem oba Porsche już je dogoniły, ale o dziwo Vetty nie traciły tak znacznie, żeby kompletnie wypaść z rywalizacji. GTE Am dało nam za to pierwszy samochód bezpieczeństwa w wyścigu po tym, jak koło godziny 19. fabryczny Aston Martin #98 został kompletnie skasowany.

Wraz z upływającym czasem sytuacja na torze nieco się uspokajała, a kierowcy i zespoły oswajali się na dobre z czekającym ich wyzwaniem, czyli dobą ścigania. Okazjonalnie ten spokój przerywały drobne opady, które powodowały obroty na torze, wypadnięcia i inne niemiłe wydarzenia. Były one rozstrzygające choćby dla losów rywalizacji w LMP2, kiedy to prowadząca Jota, musiała minąć w pierwszym zakręcie toru, obracające się auto GT. Rywal pojechał, ale Oreca zespołu Jota sama poleciała daleko w pułapkę żwirową i wydawało się, że wypadła z walki o najwyższe laury. Przypomnę tylko, że w czasie Le Mans 24h auta są wystawiane z pułapek na tor przez dźwigi i mogą kontynuować rywalizację.

I znowu opady

Na czele wyglądało to pozytywnie dla rywalizacji, gdyż LMP1/hypercar Alpine był w stanie utrzymywać dystans do aut Toyoty, które oba wróciły na czoło, po spotkaniu z Glickenhausem na starcie. Wtedy, koło 21:00 naszego czasu, nad torem pogrążającym się powoli w ciemnościach znów pojawił się opad deszczu i ten już naprawdę namieszał. Właściwie w każdym miejscu obiektu były auta mocno się ślizgające, przejeżdżające przez żwir, czy obracające się na środku nitki asfaltu. Najgorsze skutki ów opadł znów wywołał w klasie LMP2. Obracający się G-Drive #25, zabrał ze sobą kobiecy zespół Richard Mille gdzieś między zakrętami Porsche, a zakrętem przy torze kartingowym. Prowadząca auto Richard Mille Sophia Floersch próbowała wycofać i wrócić na tor, ale w tym momencie dostała strzała w bok od jedynego Ligiera na torze. Jego kierowca zdaje się, że widział czerwone auto stojące przed nim, ale… niekoniecznie hamował. Skutkiem zdarzenia było odpadnięcie załogi Richard Mille. Ligier pojechał dalej.

Zamęt po chwilowym opadzie udało się powoli opanować, rywalizacja wróciła do swojego normalnego rytmu, a nad torem zapadały ciemności. Alpine wciąż goniło Toyoty, ale chyba kierowcy francuskiego zespołu chcieli zbyt mocno. Co nadrobili czas, od razu popełniali błąd, jak wycieczka poza tor. Po kolejnym takim zdarzeniu trzecie Alpine zostało przeskoczone przez lidera LMP2, jako że mieli nad nim tylko 40 sekund przewagi. Tym liderem było WRT #41, gdzie Louis Deletraz jechał swoją nocną zmianę. Ryzyko się opłaciło i dzięki imponującemu tempu WRT prowadziło z dość bezpieczną przewagą. Z resztą kiedy za kierownicą siadał Yfei Ye, auto WRT jechało tak agresywnie, jakby to był zwykły sprint. Rytm wyścigowy został jednak znów gwałtownie przerwany przez wyjazd samochodu bezpieczeństwa, po kraksie Porsche zespołu Project 1.

Ciąg dalszy na 4 kółka i nie tylko...

Komentarze (1)

Michał Butkiewicz
5.09.2021
18:07

Michał Butkiewicz napisał

Super, że wystartował Polski zespół! No i że Robert Kubica też pojechał! :) 

POZOSTAŁE KOMENTARZE (1)