Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

Turbo
1
1 komentarz

PRZESTAJĘ POZDRAWIAĆ MOTOCYKLISTÓW

Ten zwyczaj podobno pochodzi z czasów powojennych. Kiedy na zachodzie Europy poziom życia stopniowo się podnosił, motocykl powoli przestawał być jedynie środkiem transportu. Dla wielu, nieco lepiej sytuowanych osób, na powrót zaczynał stanowić pasję. Ludzie chcieli się znowu ścigać i podróżować. Kiedy w latach pięćdziesiątych, jeździec dostrzegł, że z przeciwka nadjeżdża na motocyklu ktoś, kto nie wiezie na kierownicy kanki na mleko, albo na tylnym siedzeniu szwagra z rowerem, podnosił w górę rękę. Przyjęło się.

 

Do naszego kraju zwyczaj trafił znacznie później, ale stał się silny tym bardziej jak bardzo ludziom potrzebna była przynależność do środowisk mogących wyrwać ich z szarej rzeczywistości. Pozdrawianie mijanego motocyklisty przez podniesienie lewej dłoni jest dziś odruchem podobnym do używania kierunkowskazów.

Jednak w miastach Europejskich, a zwłaszcza na jej południu tradycja ta zanika. Po prostu jednośladów jest tak wiele, że nie sposób jechać non stop z ręką podniesioną do góry.

Na otwartych drogach obrzędy mają się dobrze. Pozdrawiają się wzajemnie wszyscy będący w podróży. Czasem ciężko o to na Alpejskich serpentynach gdzie motocykli jest więcej niż świstaków, a odrywając wzrok od drogi i rękę od kierownicy można źle skończyć, ale nie przesadzajmy. Kultura jest.

 

Kiedyś machali wszyscy.

 

Kiedy ponad dwadzieścia lat temu (Jeżu Kolczasty, jak to brzmi) zaczynałem jeździć motocyklami, pozdrawiali wszyscy i wszystkich. Motocykl był narzędziem spajania ludzi i każdy wyczekiwał chwili, w której minie się na mieście z innym. Zwyczajnie, w latach dziewięćdziesiątych mieliśmy w Polsce kulturę motocyklową noszącą jeszcze znamiona tej, która kształtowała się w Europie zachodniej kilkadziesiąt lat wcześniej. Był to również czas, kiedy nie przejeżdżało się obojętnie obok motocyklisty stojącego na poboczu. Zatrzymywał się każdy. Motocykl, zwłaszcza większy, był trudno osiągalny. Nie chodziło tylko o pieniądze. Jeśli ktoś już dosiadał cokolwiek i gdzieś jechał oznaczało to, że pokonał wiele trudności i należy mu się szacunek. Maszyny były bardzo różne, ale chęć pomocy i poznania kogoś normalna.

W ruch idą nie tylko ręce. W roku 2004, przemierzając rumuńskie szlaki za pierwszym razem, wyprzedzająca mnie grupa na ubłoconych enduro solidarnie okazała szacunek wystawiając nogi. Byłem nieco zdziwiony, ale szybko zrozumiałem, że to normalne. Po prostu trudno jest oderwać od kierownicy prawą – bardziej widoczną rękę podczas wyprzedzania. Od tamtej pory robię to i ja.

 

Marki i czasy nas podzieliły.

 

Obecnie wejście w posiadanie motocykla nie stanowi żadnych przeszkód. Jeżdżą wszyscy. To dobrze, ale niesie również inne zmiany. Od dawna obserwuję motocyklistów. Zauważyłem, że najrzadziej pozdrawiają innych właściciele najnowszych maszyn BMW. Po prostu, kiedy jedziesz czymś przeciętnym – przykładowo na MZ, to sorry stary, szanse na uznanie spadły Ci okrutnie. Nie ma co się obrażać, to tylko moje statystyki. Sam miałem dwie zabytkowe Beemy, a ponadto latałem kilkoma prasowymi również po Europie. Lubię je, ale jest coś z ich właścicielami dziwnego. Zresztą nie tylko z nimi. Panowie na nowych Harleyach odziani jak modele z katalogu akcesoriów mają podobnie. Idźmy dalej.

Staroć z NRD był moją maszyną badawczą przez dość długi czas i to okoliczności przygód z MZ powodowały, że powoli traciłem uznanie dla „prawdziwych” bikerów.

W czasach, kiedy miałem już za sobą wiele maszyn, za namową Przyjaciela wszedłem w posiadanie MZ ETZ 250. Wszystko to by dojechać do Istambułu w rajdzie Złombol. Wyprawa i motocykl okazały się jednymi z najlepszych pomysłów w życiu, a i potem przez pewien czas dla frajdy jeździłem jeszcze tą i kolejną, nieco starszą MZ. Polubiłem je tak, że mam jedną z nich do dziś. Posiadając wtedy w garażu również Harleya bawiło i jednocześnie smuciło mnie, że na MZ stawałem się przeźroczysty. Kiedy wyjeżdżałem na Harleyu, większość rąk w górze, gdy chciałem śmignąć na MZ, nikt mnie nie widział.

Najmniej spostrzegawczy są właśnie ci odziani w markowe ciuchy jadący na maszynach ze śmigłami na zbiornikach. Ci, którzy uprawiają „prawdziwe adventure” i w drodze na swój Kaukaz czy inny Nordkapp nie rozglądają się na boki. Ja ich pozdrawiałem, ale najczęściej odnosiłem głupie wrażenie mając podniesioną rękę i zostając miniętym przez niewidomego. Zupełnie tak, jakby pozdrawiali mijane motocykle, a nie motocyklistów.

Śmigałem różnymi motocyklami. Były wśród nich małe i niepozorne, dziadowskie, tanie i drogie. Były zwykłe – takie dla listonosza, zabytkowe, turystyczne, customowe, enduro, sportowe i jeszcze kilka innych z paroma grubymi na czele. Dzięki temu zawsze mogłem porównywać. W ostatnim roku największy spadek pozdrowień zanotowałem jeżdżąc przez tydzień na rewelacyjnym, ale małym Suzuki VanVan.

 

Wnioski z obserwacji są następujące:

 

W miejskiej dżungli pozdrawianie zanika, to naturalne. Odrywanie ręki od kierownika nie zawsze jest bezpieczne. Motocykli jest coraz więcej, co zwyczajnie uniemożliwia podnoszenie dłoni. W tłoku albo należy odpuścić, albo skinąć głową.

Po drugie, jeżdżąc „gorszym” motocyklem szanse na pozdrowienia spadają. Na małych maszynkach nie ma co liczyć na braterstwo. O skuterach nawet nie wspominam, choć uważam, że w dostawcy pizzy zimą jest więcej motocyklowej przygody niż we właścicielu grubego enduro podczas „wyprawy” do Maroka.

Najbardziej charakterni są goście na cruiserach. Nie lubię skór i frędzli. To nie mój styl, ale jak z przeciwka jedzie facet na błyszczącym soft chopperze, można być pewnym, że podniesie rękę. Wśród tych ludzi jest również wielu, którzy nawet w erze mediów społecznościowych potrafią się zatrzymać obok motocyklisty na poboczu by zapytać czy wszystko ok.

Reasumując powoli przestawiam się na modłę zachodnią. W trasie łowię każdego, kto dokądś zmierza i go pozdrawiam. W mieście podnoszę rękę, kiedy mam kontakt wzrokowy. Częściej robię to w kierunku kierowców „gorszych” motocykli by dać dobry przykład. Poza tym zadowalam się kiwnięciem głową. Przyzwyczajam się, że z czasem motocykl w mieście stanie się zwykłym środkiem transportu zamiast narzędziem konsolidacyjnym. To musi nadejść, ponieważ decyduje o tym coraz większa ilość jednośladów. Przyjdzie czas, kiedy pozdrawiać będziemy się tylko w trasie lub poprzez uścisk dłoni, gdy spotkamy się pod barem bądź serwisem.

Może to rzeczywiście nas zbliży?

 

Mazurek

 

Zdjęcie: Michał Mazurek

Komentarze (1)

Piotr Zalewski
14.06.2017
10:49

Piotr Zalewski napisał

Myślę, że wzajemne pozdrawienie jest jednak najmocniejsze w motocykloowej "klasie średniej" czyli posiadaczy sprzętów cenowo zdroworozsądkowych oraz tych, którzy jednak robią dystanse. Mieszczuchy nie za bardzo wiedzą co znaczy utknąć z awarią pośrodku niczego, a Ci z motocyklami za grube dziesiątki tys pln to sa ponad to.
Ja pozdrawiam, dobra karma wraca do nas.

POZOSTAŁE KOMENTARZE (1)