Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

#488 Najbardziej szalona firma motoryzacyjna

Nie macie pojęcia, o której firmie myślę. Nie macie zielonego pojęcia. Nie macie szans zgadnąć. Nawet gdybyście się sam nie wiem co,

to i tak strzelicie milę od celu.

I proszę mi tylko na końcu nie rzucać uwagami w stylu: phi, też mi szaleństwo, w 1957 roku Ford wypuścił wóz atomowy, a w ogóle w 1952 Daihatsu Bee miało to-i-tamto. Boże, jak mnie to irytuje! Gadasz z kimś np. o prekursorze minivanów i wiesz, że to jest Renault Scenic i nic kuźwa innego. Ale wtem wchodzi on, wyuczony, oczytany, z kostką 8GB RAM w płacie czołowym i po prostu musi wtrącić, że to nieprawda, że to mit, bo prekursorem tej klasy był – i tu podaje markę i model z okolic 1936 roku tak totalnie małoseryjny, nieudany i wycofany z produkcji po paru latach, że ja cię kręcę. Być może konstrukcyjne fascynujący, być może technologicznie intrygujący – ale nic poza tym.

Albo rozmawiasz sobie z kimś o SUV-ach, o tym, że tak na dobrą sprawę tę klasę stworzyła Toyota RAV4, i wtedy wchodzi on, moto-encyklopedia na nogach w iks i mówi, że ależ skąd, podwaliny pod współczesne SUVy stworzył – i tu znów wymienia jakiś ręcznie robiony model, pewnie na drewnianej ramie, który ponoć tylko dlatego nie odniósł światowego sukcesu, że za bardzo wyprzedził swoje czasy.

Współczesne telefony z ekranem dotykowym może i wywodzą się w prostej linii od palmtopów IPAQ (nadal mam w szufladzie działającego IPAQ-a 1945, więc nie mów mi czym jest smartfon, plażo), ale ich jedynym realnym prekursorem, tym który wszystko zaczął, który sprawił, że ludzie zaczęli to chcieć… jest pierwszy iPhone. Tak było.

Tak samo jest z samochodami. Może i kiedyś, gdzieś, na jakiejś wyspie powstało coś, co mniej więcej odpowiadało wymiarami Golfowi jedynce, może i powstaniu towarzyszył podobny zamysł, ale co z tego? Życie jest brutalne i dziś liczy się tylko Golf. A ten pierwszy z chronologicznego punktu widzenia, twórca podwalin, budowniczy fundamentu… on nawet przez pana Sznuka nie zostałby uznany za prawidłową odpowiedź.

Na milionach stron historycznych książek znajdziecie fragment „…ale to jemu przypisuje się ten wynalazek”. Na przykład: Aleksander Bell NIE wynalazł telefonu, ale… Guglielmo Marconi NIE wynalazł radia, ale… Ja wiem, że to nie jest sprawiedliwe, ale czy świat jest sprawiedliwy?

Tak samo jest w motoryzacji. Nie liczy się kto pierwszy, tylko KTO LEPIEJ. A jedyną miarą lepiejów jest pieniądz. Nie jest dobre to, co jest po prostu dobre. Dobre jest to, co ludzie uważają za takie i są skłoni zamiast parówek i coli to coś sobie kupić.

Dlatego prekursorem aut kompaktowych jest Golf, SUV-ów Toyota RAV4 (lub Qashqai – miotam się tutaj) a minivanów Scenic. A ci prawdziwi, te Wozy Wyklęte to fajnie znać i toczyć o nich akademickie dyskusje – ale jak to zawsze z akademickimi dyskusjami bywa, są podniecające do czasu, aż nie wyjdziesz z auli, nie spojrzysz na otaczający cię świat i nie westchniesz „Boszsz, o jakich ja głupotach przez ostatnią godzinę gadałem!”

Okej, ja wiem, że wiele nie wiem. Jak to mówią – w pupie byłem, kupę widziałem. Ale zawsze chciałem dać taki arogancki (acz niczym nieuzasadniony) upust własnej ignorancji, braku szacunku dla historii motoryzacji oraz pogardy dla ludzi oczytanych.

Ulżyło mi i już mi lepiej.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

A żeby i Wam po tym epistołach nastrój poprawić, zapraszam na 3-minutową anegdotkę z czasów mojej burzliwej licbazy.

A teraz już przejdźmy do sedna.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

– Zdefiniuj szaleństwo.

– Proszszszbadzo.

Tak się składa, że ostatnio przeczytałem Marsjanina, najnowszego Klaksona, jakąś piłkarską od Stanowskiego, dyrdymały Mrozińskiego i coś o Feynmanie (#czytajksiazkibocisłówzabraknie), i z braku innych lektur wziąłem się za słownik. A Ty, kiedy ostatnio miałeś w ręku prawdziwy słownik lub encyklopedię?

Słownik - szaleństwo

I patrząc na te trzy podstawowe cechy definiujące szaleństwo, pomyślałem sobie, że fajnie byłoby dopasować do tego jakąś firmę motoryzacyjną. Długo myślałem, aż w końcu BĘC! – mam to.

Volkswagen

Ale po kolei, z tym że od końca.

Hulanka, zabawa

Powiesz, że Veyron to nie jest VW. A czym w takim razie jest, jeśli nie Volkswagenem? Jego pomysłodawcą był Piëch, prezes VW. Potem, po drobnych zawirowaniach, projektowi nadał pędu kolejny prezes VW, niejaki Pischetsrieder. A ostateczne modyfikacje przedprodukcyjne nadzorował były inzynier VW.

Bugatti Veyron

Co ja Wam będę faktami rzucał, sami dobrze wiecie, jak się wiki obsługuje. Ale żeby nie zwłóczyć powiem to, co jest istotne – otóż pomysł na stworzenie tak niebywałego auta mógł zrodzić się tylko w umyśle szaleńca. Veyron, mimo że powstał 11 lat temu, do dziś jest tym dla innych aut, czym wieża Eiffla dla wszelkich budynków w Dubaju (zawsze są od niej ileś razy większe), boisko piłkarskie dla wszelkich hal (zawsze się ileś razy w nich zmieści) a Boeing 747 dla wszystkiego innego (zawsze znajdzie się jakiś tekst, w którym pojemność kanionu przeliczona zostanie na Jumbo Jety postawione jeden na drugim).

Z Veyronem jest taka samo. Nowy GT-R przyspiesza wolniej/szybciej od Veyrona, jakiś małoseryjny potwór ma więcej koni od Veyrona, a sto innych aut o niewielkiej mocy ratuje swój wizerunek twierdzeniami, jakoby przypadało u nich tyle samo KM na 1kg, ile w Veyronie.

W sumie w ogóle mnie to nie dziwi – Veyron jest arcydziełem i nie wyobrażam sobie, by kiedykolwiek w motoryzacji powstało coś bardziej spektakularnego. Być może jego następca będzie miał i 1500 koni, ale trzeba mieć na uwadze jedno – dziś po rosyjskich autostradach jeżdżą ponad 1000-konne Lamborghini i GT-Ry. Dziś 1000, 1200 czy 1500 koni nie szokuje. Ale w 2005 roku świat jeszcze pamiętał Ferrari Enzo, króla supersamochodów, który miał 660 koni. A dziś ponad 600 koni ma opasły sedan Mercedesa.

Bariera 1000 koni pękła, i pękł ją właśnie Veyron. Teraz 1500 czy nawet 2000 nie zrobią już na nikim wrażenia. 10 tysięcy koni – to kolejna granica. Ale prawdopodobnie nigdy nieosiągalna. Dlatego Veyron po wsze czasy pozostanie tym jedynym, tym wzorcem, tą linijką mierzącą wszystko – od przyspieszeń, przez liczbę chłodnic, po ilość koni na tonę.

Gdybym był inżynierem, to najbardziej na świecie chciałbym pracować właśnie przy Veyronie. To musiało być istne szaleństwo – oczywiście w znaczeniu hulanki z suwakiem logarytmicznym i intelektualnej zabawy kalkulatorem.

Nierozsądny postępek

Phaeton, bez dwóch zdań. Nie wydaje mi się, by we współczesnej motoryzacji było auto bardziej nietrafione. Serio, ale przy Pejtonie nawet Jaguar XJ220 wydaje się całkiem rozsądnym autem. Nawet Maserati MC12 jawi się jako coś przemyślanego. Nawet Audi 80 1,8i bez gazu nie budzi zdziwienia.

Phaeton

Trzeba nie mieć żadnej klepki pod sufitem, by wypuścić auto luksusowe jak Bentley pod egidą marki tak zwykłej jak Opel czy Kia. Tylko się nie wzburzajcie, już tłumaczę. Otóż wszelkie teorie mówiące o tym, jakoby człowiek obrzydliwie bogaty uodporniony była na blichtr znaczków i poszukiwał tylko i wyłącznie nieskończonego luksusu są głupsze od projektu ustawy zakładającej zaprzestanie finansowania partii politycznych z budżetu (bo jest to prosta droga do tego, by wszelkie światowe koncerny, mające u nas nieskończone wakacje podatkowe, przejęły jeszcze bardziej rządy w kraju).

Oraz ważna sprawa – ktoś, kto może sobie pozwolić na Mercedesa klasy S lub jakiegoś Bentley’a tym różni się od osoby, która kupiła nowe Mondeo, że on wydatku na ten luksusowy wóz nie poczuje, a właściciel Mondeo, by móc je kupić, musiał rozsądnie skalkulować raty kredytu i uszczknąć znaczną część oszczędności na pierwszą wpłatę. Ten bardzo zamożny nie szuka „tego samego, ale taniej”. On nie chce mieć taniej, on chce oryginał.

Auta pokroju A8 czy BMW serii 7 kupują ci, dla których wydanie takich pieniędzy jest niezauważalne. Mało tego, to ludzie, którzy obracają się w specyficznym środowisku. A jak wiemy – to środowisko kreuje nasze gusta.

Mam znajomego, który szukał sobie kiedyś nowego auta. Coś tam mu pomagałem – ale błędnie zakładając, że zależy mu na zrobieniu tzw. dobrego interesu. Czym go chyba zirytowałem, bo po prostu przestał mnie pytać i niedługo potem kupił wyposażonego pod korek Jaguara XJ. I wyjaśnił mi to tak: „Wiesz, Rafał, ja obracam się w takim towarzystwie, że nie mogę mieć ani Mercedesa, ani BMW, ani tym bardziej Audi. No i nie mogę zejść poniżej 400 tys. zł.”

Bo tak. Bo każdy chce się czuć dobrze. Bo to nie nasza sprawa, na co kto wydaje pieniądze, których straty nawet by nie poczuł. I teraz wyobraź sobie, że taki ktoś w 2011 roku kupuje sobie Pejtona po trzecim liftingu. No ka man!

Ktoś z Zarządu Volkswagena w 2001 roku, dając zielone światło temu absurdowi budowanemu w szklanej fabryce, kolokwialnie mówiąc postąpił nierozsądnie (czyt. oszalał). Co nie zmienia faktu, że dziś taki Pejtonik jest całkiem fajnym wozem, który możesz i byle jak zaparkować (czego z dzielącym tę samą płytę podłogową Bentley’em Continentalem Flying Spurem byś raczej nie zrobił):

Pejton

…i (ponoć) spory przegląd za 1900 (PLN a nie EUR) da się mu zrobić… A jak za miasto pojedziesz, to do Passata on ci podobny toczka w toczkę, więc i fejm się zgodzi.

Choroba umysłowa, obłęd

Najlepsze zostawiłem sobie na koniec – czyli Volkswagena XL1. Wiecie, tego „ekologicznego”.

VW XL1

Ręczna produkcja, 200 sztuk, 110 tys. EUR. Ponoć kolejki były dłuższe niż w Dreźnie po nowego iPhone’a. Nie.

Ale tak serio – trzeba być chorym, naprawdę chorym umysłowo, by w 2014 roku wprowadzić na rynek pojazd napędzany ropą i wożący ze sobą mizerne baterie, i określać go mianem ekologicznego, przyszłościowego, wizjonerskiego. A tak było!

Nasuwa mi się zatem taka analogia: żyjesz na wielkim rancho z nieskończoną liczbą krów kręcących się wokoło, ale nie chcesz jeść wołowiny, tylko żywisz się mięsem odkrajanym z własnej nogi, potem z tyłka, potem z pleców, potem z…

Kleicie bazę? Nieskończone krowy to energia słoneczna, geotermalna, czy oczywiście wodór. A własne mięso to paliwo kopalne i prąd z węgla (czy tam rozpadu atomów – na dłuższą metę ani jedno, ani drugie planecie na zdrowie nie wychodzi). I wszyscy wiemy, że nie tędy droga, nie ma sensu jeść siebie, trzeba brać się za krowy (vide Toyota Mirai). Ale nagle wchodzi XL1, oczywiście cały na biało (no jakże by inaczej) i mówi, że przyszłością jest jedzenie siebie, ale nie tak jak do tej pory, tylko MNIEJSZYMI kęsami. Nie no, spoko, mnie kupili.

Jest rok 2014 i już wszyscy wiedzą, że napędzane zgniłymi dinozaurami i wspomagane prądem z kopalni hybrydy są niczym więcej jak przejściową zapchajdziurą, z której za 100 lat ludzie będą pruć bękę, lejąc do baków swoich aut ciekły wodór, którego zasoby szacuje się na nieskończenie wiele kanistrów. W tym właśnie 2014 roku Volkswagen, kosztem pewnie tryliona DEM i 87 fennigów, wprowadza na rynek model XL1 jako wizję przyszłości. Skisłem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Bez dwóch zdań, Volkswagen pasuje jak ulał do słownikowej definicji szaleństwa. Co w sumie jest całkiem spoko – wszak kto nie lubi tych krejzoli, tych szalonych wariatów, obłąkańców – oni w dzisiejszych poprawnie politycznych czasach są tak bardzo kul i dżezi.

Sęk w tym, że trochę mi ten wpis nie wyszedł. Początkowo chciałem wykazać, jak to fajnie szaloną firmą jest Volkswagen – ale oczywiście szaloną w tym powyższym znaczeniu. Tymczasem powstała rozprawka o wydźwięku medycznym.

Cóż zrobić, jest jak jest… przecież od nowa tego nie napiszę.

Komentarze (0)