Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

F1 właśnie zakończyła swoje tournee po obu Amerykach. Od lat jest tam coraz mocniej obecnym w świadomości sportem i cieszy się coraz większą popularnością. Czy powinniśmy się z tego cieszyć?

Chodzące billboardy

Uznałem, że warto wspomnieć o pokłosiu sukcesu GP USA na COTA, czyli wprowadzaniu „klauzuli Brundle’a”. Otóż na COTA mieliśmy do czynienia z celebrytyzmem, konsumpcjonizmem i kapitalizmem w najczystszej, najbardziej amerykańskiej, najbardziej perfidnej i obłudnej formie. Jacyś ludzie, znani z tego, że są znani, chodzą sobie po padoku, pokazują swoją (za przeproszeniem) dupę do kamery i robią sobie promocję, nawet nie wiem czego, bo nie wiem kim są. Mają przy tym głęboko gdzieś wydarzenie, po którym się przechadzają. Ba! Nie mają o nim najmniejszego pojęcia!

Skończyło się tym, że ów Pani od pokazywania własnej dupy u boku ludzi, których nie zna i się nimi nie interesuje, miała być obiektem mini wywiadu w wykonaniu Martina Brundle’a, kiedy szła po prostej startowej, przed startem wyścigu. Niestety jej ochroniarze dość jednoznacznie potraktowali komentatora i byłego kierowcę wyścigowego, także Formuły 1. Nieco bardziej delikatnie niż Panowie przy wejściu do klubów uzbrojeni w podręczne pały i bejsbole, ale na tyle, być do zrozumienia, że jest nikim. Jest to znacząco odmienne od doświadczeń z celebrytami wprowadzanymi do garaży choćby na GP Monako. Są dużo bardziej „europejscy” w zachowaniu i w ogóle wykazują minimum zainteresowania sportem, w którego centrum nagle się znaleźli. Dla mnie, jest to pewna forma kurtuazji i kultury osobistej, do której będąc w Europie jesteśmy przyzwyczajeni, a która staje się całkowicie zbędna, kiedy wkraczamy na teren USA.

Ciąg dalszy na 4 kółka i nie tylko...

Komentarze (0)