Jak wiecie 17-go września wspólnie z Izą pojawiliśmy się na imprezie o wiele mówiącej nazwie „Wrak Race Underground Extreme”, która to odbyła się na terenie złomowiska w Radostowicach (to taka niewielka miejscowość niedaleko Pszczyny gdyby ktoś nie kojarzył). Na terenie wspomnianego złomowiska znajduje się tor wyścigowy z paroma zakrętami i hopami, a my mieliśmy okazję poharatać po nim trochę za kierownicą najbardziej prentkiej Hondy w tej części Europy.
Tak przynajmniej wynikało z naklejek.
No i koloru bo przecież wszyscy wiedzą, że czerwone Hondy są najszybsze… :v
Zdjęcia: Anna M Photography, Fanklub Wrak Race Kraków no i oczywiście ja (moje są te ch***e jakby ktoś pytał).
Od początku więc – tor, po którym mieliśmy się ścigać wyglądał mniej więcej tak:
Warto tu dodać, że kiedy w dniu wyścigu stanęliśmy na starcie, nie spaliśmy z Izą już od mniej więcej 24 godzin (harmonogram podróży trochę się nam zazębił). Żeby więc zachować względną przytomność, wypiłem taką ilości kawy, że w czasie wyścigu zastanawiałem się czy z powodu przedawkowania kofeiny zejdę na zawał przed, czy może po tym jak już eksploduje mój pęcherz.
Od początku jednak.
Na torze pojawiliśmy się już koło ósmej rano. Pierwsze wyścigi miały ruszyć w okolicach dziesiątej dlatego mieliśmy jeszcze trochę czasu na ostateczne dopieszczenie naszej prentkiej Hondy. A ta, po moich profesjonalnych zabiegach tuningowych wyglądała mniej więcej tak:
Rajdowe, malowane pędzlem z naturalnego włosia felgi, ultra aerodynamiczne lusterka, których nie było i pełen głębi lakier „Rosso Corsa” znany również jako „Dzień dobry, najtańszy czerwony autorenolak poproszę”.
Ten ponadczasowy design nie utrzymał się niestety zbyt długo, ale o tym będzie nieco później ;)
No bo tak – ponieważ dzień zapowiadał się raczej deszczowo (wtedy nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy z tego jak bardzo), zrezygnowałem z wstępnego filtra powietrza zrobionego z zajumanej Izie pończochy i zdecydowałem się na wyrzucenie z auta jednego z reflektorów – tak, żeby usprawnić trochę dopływ powietrza i chłodzenie silnika. Wywaliłem też górne mocowanie chłodnicy (żeby mogła swobodnie przesunąć się w razie uderzenia), a akumulator przykryłem gumowym dywanikiem tak, żeby na hopach plus nie uderzał o maskę i nie powodował zwarcia.
Nawiasem mówiąc jest to chyba pierwszy raz ever, kiedy to z własnej woli wsadziłem do samochodu gumowy dywanik :v
Odnotujcie to.
Co jeszcze – od Magdy z NEO oprócz naklejek dostałem trochę pachnących nowością narzędzi mających pomóc mi w serwisowaniu auta.
Ostatecznie jednak na wyścig zabrałem po prostu moją starą walizkę z NEO, którą mam już od dobrych kilku lat:
Chodzi o to, że w przeciwieństwie do tych wszystkich błyszczących kluczy oczkowych i nasadek, w jej przypadku nie miałem żadnych oporów, żeby zachlastać ją błotem, smarem i kawą z pobliskiej stacji.
Po imprezie stwierdzam też, że NEO powinno pomyśleć nad zrobieniem wersji z młotkiem w zestawie.
Albo nawet dwoma.
Mogliby nawet nazwać ją „Prentki Limited Edition” – w razie potrzeby zaprojektowałbym nawet unikalną, frontową grafikę z siusiakiem :v
Wracając jednak do wyścigu – razem z nami na imprezę przyjechała też Ania i Mateusz z zaprzyjaźnionego teamu Hillside Car Design. Wystawili oni istnego potwora wśród hatchbacków – Volkswagena Polo 1.0 w kolorze, który sklasyfikowałem jako British Grandpa Green:
Tu pragnę wygłosić sprostowanie – TO JA JESTEM BATMANEM!
Ja!
A teraz już o samym ściganiu – impreza została podzielona na dwie kategorie: Amator oraz PRO.
Samochody startujące w klasie amator (czyli między innymi nasza Honda i zielone Polo) to po prostu seryjne wozy. Zakaz stosowania specjalnych opon, zakaz stosowania wzmocnień zderzaków, zakaz rzucania w konkurentów częściami i tak dalej.
Po prostu seryjne złomy ze spiętymi na krótko wentylatorami chłodnicy i namalowanymi sprayem napisami.
I gumowymi dywanikami pod maską :v
Do zawodów zgłosiło się w sumie kilkadziesiąt załóg, zostały one podzielone na grupy po 10 samochodów każda.
Z każdej startującej dziesiątki do finału przechodziły automatycznie samochody, które zajęły 1 i 2 miejsce, miejsca 3 i 4 miały zaś szansę dostać się do finału w dogrywce (po rozegraniu wszystkich wyścigów grupowych zebrano samochody, które zajęły 3 i 4 miejsca i te znów ścigały się w zbiorczym wyścigu o awans z pozycji numer 1 lub 2).
Każdy wyścig trwał 20 minut więc była to naprawdę solidny sprawdzian zarówno dla sprzętu, jak i kierowców (od tej kawy serio prawie się posikałem).
I teraz tak – o przydziale do danej grupy i pozycji startowej decydowało losowanie numerów.
Ja – jak przystało na życiowego szczęściarza wylosowałem numer 10, czyli ostatnie miejsce startowe w pierwszej startującej tego dnia grupie.
Oznaczało to więc, że po pierwsze – przed startem nie mogłem obejrzeć żadnego wyścigu (żeby przekonać się jak w ogóle takie ściganie wygląda) i po drugie – chcąc awansować do finału musiałem jakimś cudem przebić się z ostatniego miejsca do pierwszej dwójki (lub czwórki, żeby mieć szansę dostania się do finału w dogrywce).
Zapięliśmy więc pasy i kaski, ustawiliśmy fotele, nie ustawiliśmy lusterek bo ich nie było…
I ruszyliśmy do boju!
Co właściwie się działo – pierwszy wyścig udało nam się rozegrać jeszcze przy względnie suchej nawierzchni (zaczynało dopiero lekko padać) dlatego nawet na seryjnych oponach dało się osiągać całkiem spore prędkości (w kilku miejscach bez obciachu haratałem na trójce). Zacząłem co prawda dość ostrożnie bojąc się uszkodzenia miski i chłodnicy (kiedy grupa samochodów wpadała w nawrót robiło się cholernie ciasno i kolizyjnie).
Po mniej więcej dwóch okrążeniach wyczułem jednak z grubsza samochód oraz hopy i zacząłem jechać jak na typowego kierowcę Hondy przystało.
Rozjebałem więc komuś lewe drzwi i uciekłem, zepchnąłem z drogi przypadkowego Fiata Uno i śmiejąc się złowrogo wpakowałem się na ręcznym w zakopaną w nawrocie Mazdę.I coś Wam powiem – było po prostu zajebiście.Zajebiście!
Serio – nie wyobrażacie sobie nawet ile funu może sprawić takie zapierdzielanie samochodem, o który zupełnie się nie boicie. Siedzenie na zderzaku, wbijanie się klinem między dwa wozy i urywanie im lusterek czy łamanie się na ręcznym mimo świadomości, że wpadnięcie bokiem w znajdującą się przed Wami koleinę prawie na pewno skończy się dachowaniem.
Hurrrrra! Będziemy mieli dachowanie! :v
Jeeeeeeee!!!
Do połowy wyścigu dwa razy udało mi się postawić wóz na dwóch kołach, a przecież dopiero się rozkręcałem!
Niestety na jednym z okrążeń z wyścigu odpadła ekipa Hillside – po uderzeniu w zewnętrzną bandę w zielonym Polo współpracy odmówiła skrzynia biegów. Niewiele brakło, a wylądowałbym na nich (jak niewiele zabrakło widać na jednym z powyższych zdjęć) bo chwilę po ich wypadku wpadłem w ten sam zakręt tyłem na przód, obsesyjnie się przy tym śmiejąc .
Serio – ostatni raz bawiłem się tak dobrze kiedy na domówce u Łysego dwie pijane koleżanki postanowiły sprawdzić, która z nich ma fajniejsze cycki.
Wróćmy jednak do wyścigu – bo pewnie ciekawi Was jednak jak właściwie nam poszło.
Otóż w kwalifikacjach z dziesiątej pozycji startowej udało nam się przebić ostatecznie na miejsce trzecie (do pierwszej dwójki zabrakło nam paru okrążeń ;) ).
Tym samym dostaliśmy się do rundy dodatkowej, w której to mieliśmy zmierzyć się z samochodami z miejsc numer 3 i 4 z pozostałych grup (a przynajmniej z tymi, które wciąż będą w stanie się ścigać).
A jeśli o to chodzi to prentka Honda po wyścigu kwalifikacyjnym wyglądała tak:
Z góry jest taka czysta bo udało mi się namówić obecnych na torze strażaków, żeby zrobili mi szybki detailing z węża ;)
Mechanicznie lekko szwankowało sprzęgło, przednie lewe zawieszenie wydawało nieco niepokojące odgłosy (przesadziłem z prędkością na jednej z hop) i zaczęła tlić się kontrolka ładowania.
Poza tymi pierdołami nasza CHonda wciąż była jednak w lepszym stanie niż większość samochodów sprzedawanych na allegro.
I teraz tak – po naszym wyścigu na zmianę odbywały się starty pozostałych grup Amator i PRO. Bieg dodatkowy, do którego się zakwalifikowałem miał więc odbyć się gdzieś w okolicach godziny 15:00. Miałem więc nieco czasu, żeby ogarnąć Hondę po trudach porannego ścigania, a także pokręcić się trochę po terenie imprezy i zwyczajnie się rozejrzeć.
Opierdzieliłem więc dwie karkówki z grilla, pooglądałem Fiestę Budziara i porobiłem zdjęcia dziewczynom w kaskach:
Z każdą chwilą pogoda stawała się jednak coraz gorsza.
W ciągu dwóch godzin z nieba spadło tyle deszczu, że tor miejscami zaczął przypominać jezioro.
O ile pierwsze wyścigi kwalifikacyjne dawało się rozegrać na suchym, o tyle tuż przez dogrywką, w której miałem startować wyglądało to już tak:
Jednym słowem MA-SA-KRA.
Nasza Honda była cholernie niska dlatego w dogrywce miałem poważne problemy już z samym wjechaniem na tor. Ostatecznie udało mi się co prawda ustawić na prostej startowej, ale kiedy zapaliło się zielone światło wszyscy zrozumieli, że to zdecydowanie nie będzie miało zbyt wiele wspólnego ze ściganiem się ;)
To była po prostu walka o to kto najmniej razy zakopie się w błocie.
A to wcale nie było takie łatwe bo tuż przed nami po torze haratały w najlepsze wyposażone w terenowe opony samochody z klasy PRO. Zaorały go one tak, że pokonanie kilkunastu metrów bez konieczności korzystania z pomocy koparek w zasadzie graniczyło z cudem.
Na osiem pokonanych mozolnie okrążeń, nie zakopałem się chyba tylko na jednym ;)
Prentka Honda dostała w dupę tak solidnie, że już na trzecim okrążeniu, po wpadnięciu w małe jezioro straciła większość biegów. Jedno z plastikowych nadkoli uszkodzone przy jakiejś przypadkowej kolizji oderwało się też od budy i zaklinowało w dolnej części błotnika – tuż za kołem. W efekcie błoto w momencie zapchało całą wnękę błotnika praktycznie uniemożliwiając skręcanie. Dodatkowo w trakcie jednej z błotnych akcji ratunkowych zgubił się prąd i silnik zgasł na amen – po włączeniu zapłonu kontrolki ledwie się tliły.
Mimo to jakimś cudem udało mi się ponownie go odpalić – w pełnym bagnie mający tylko trójkę i będąc popychanym z prędkością 3 km/h przez koparkoładowarkę udało mi się wystartować na pych.
Nie mam zielonego pojęcia jak.
Mała czerwona Honda z ogromnym sercem do walki – serio, nie mam zielonego pojęcia jakim cudem to się udało.
Taki był z niej zawzięty kawał gnoja!
Nasza Honda ostatecznie dała radę ukończyć ten wyścig na trzecim miejscu – do mety doczołgała się na zakleszczonej trójce, w chmurze pyłu z maltretowanego sprzęgła i z rozpierdzielonym w drobny mak ładowaniem (alternator musiał oberwać już przy jakiejś kolizji podczas pierwszego wyścigu).
Zgasła na wieki dokładnie dwa metry za linią mety:
Niech jej prasa do samochodów lekką będzie.
Tor musiała co prawda opuścić z pomocą koparkoładowarki, ale biorąc pod uwagę to co tam ze mną przeżyła, uchowała się chyba i tak w nie najgorszym stanie. To był naprawdę niesamowicie dzielny kawał skurczybyka ;) Do zwycięzcy, mimo tych wszystkich problemów i siadniętego zawieszenia zabrakło jej niecałego okrążenia.
Nie było jednak co płakać nad prentką Chondą bo ściganie, mimo wciąż padającego deszczu trwało dalej.
Po biegu kwalifikacyjnym odbyły się finały klas Amator i Pro i choć te również przypominały bardziej walkę z błotem niż samo ściganie to na torze i tak działo się sporo – szczególnie w wypadku klasy PRO, która darła w najlepsze dzięki sportowym oponom i wysokim zawieszeniom. Jedna z dziewczyn straciła wycieraczki i ścigała się dalej prowadząc z otwartymi drzwiami – wychylała się z nich, żeby widzieć dokąd właściwie jedzie.
Żeby jednak nie było, że tak sobie tylko gadam o trudnych warunkach – pomyślcie, że w finale klasy Amator z jedenastu startujących samochodów do mety dojechało tylko sześć.
Co więcej – połowa z nich w wyznaczonym czasie dała radę pokonać zaledwie 4 okrążenia. Zwycięzca zawodów przejechał 10.
Dla porównania – w porannym biegu kwalifikacyjnym zrobiłem ich 31, a w dogrywce, pomimo ogromnych problemów z samochodem – 8 (pełny wykaz czasów i miejsc jest tutaj).
Pomyślcie więc co działo się na torze w samym finale ;)
Klasyfikacja generalna po finale wyglądała tak:
Klasa Pro:
1 miejsce: Marcin z Forever Young Team
2 miejsce: Krzysiek z AUTOJANEX Team
3 miejsce: Krzysiek z Hanysy Team
Klasa Amator:
1 miejsce: Tomek z Firek Team
2 miejsce: Piotrek z Rally Kraków Team
3 miejsce: Łukasz z Ital Car Team
W ręce zwycięzcy klasy PRO, oprócz pucharu trafiły też nagrody, które zorganizowała nam Magda z NEO Tools – z całą pewnością przydadzą się mu one do doprowadzenia samochodu do porządku bo takiej masakry to chyba dawno nie przeżył ;)
I to chyba w sumie tyle na dziś :)
Na 1000% pojawimy się ponownie na kolejnej rundzie Wrak Race – nie mam co prawda pojęcia jaki samochód wystawimy ale tym razem powinniśmy mieć zdecydowanie więcej czasu na jego przygotowanie. Powinien być więc znacznie bardziej prentki.
Liczę też na to, że tym razem pojawię się na torze choć trochę wyspany ;)
Pozdrawiam,
Tommy
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!