Sytuacja hipotetyczna.
Rosjanie budują swój własny, wielki zderzacz hardkorów i podczas pierwszego eksperymentu rozpędzają do prędkości światła lokalnego zawadiakę Borysa (który to zwykł wspinać się po pijaku po rynnach okolicznych bloków) oraz Saszę, który potrafi zawracać na ręcznym.
W wyniku eksperymentu dzieje się wielkie bum przez co z dniem dzisiejszym z historii ludzkości zostają wykasowane wszelkie informacje dotyczące przeszłości poszczególnych marek i modeli samochodów. Ferrari zdaje się robić swoje czerwone zabawki zaledwie od wczoraj, BMW nigdy dotąd nie wygrało żadnego wyścigu, a Steve McQueen był tak bardzo zajęty żuciem tytoniu w Ciudad Juarez, że nie zauważył w ogóle stojącego pod kliniką wróżbity Macieja Mustanga fastback w kolorze ciemnej zieleni.
Każdy ma czyste konto – KIA, Jaguar, Maserati, Toyota.
Siedemnasta generacja Golfa wygląda jakoś tak świeżo i intrygująco, a Fiat Punto - ekskluzywnie.
I teraz zastanówcie się – czy ten rosyjski eksperyment miałby wpływ na to jaki samochód chcielibyście mieć?
Albo inaczej – czy takie nagłe i niespodziewane wypierdzielenie stołu do gry do góry nogami sprawiłoby, że zaczęlibyście postrzegać inaczej swój obecny samochód?
Doskonale wiecie jak to działa – żaden producent nie byłby w stanie sprzedać swojego samochodu gdyby nie odwoływał się desperacko do uczuć, pragnień i marzeń potencjalnych nabywców. To dlatego we wszystkich reklamach crossoverów pojawiają się te paralotnie, wyczynowe rowery i zachody słońca – to po prostu jedyny sposób na to, żeby nakłonić kogoś do kupna tego idiotycznego paskudztwa z aluminiowym osłonami z plastiku.
Nas tak naprawdę nie interesują te wszystkie dane techniczne – dwutlenki węgla, pojemności bagażnika i ilość gniazdek, do których można podłączyć posiadane ładowarki USB. Nie ma też znaczenia, czy ten model ma 356 czy może 362 niutonometry.
W taki sposób samochody kupują tylko nudziarze, którzy rozmowę o czterech kółkach zaczynają zawsze od pytania o moment obrotowy Waszego silnika. Robią to tylko dlatego, bo myślą, że te ich wysokoprężne 400 niutonometrów z chipa z allegro zrobi z nich takich samców alfa, że wszystkie przebywające w pobliżu kobiety natychmiast zmoczą swoje czerwone, koronkowe majtki.
Przykro mi chłopaki – zacznijcie opowiadać przy kobiecie o niutonometrach, a wyjdziecie nie tyle na lepszą wersję Jasona Stathama co raczej na mieszkającego z matką nałogowego onanistę.
Serio.
Idąc jednak dalej – do niektórych ludzi przemawia prestiż. To czy dany samochód wygląda drogo i stylowo czy tez nie. Nawet ta ludzka i jakże przyziemna chęć poirytowania nowym samochodem niespecjalnie lubianego sąsiada ma duży wpływ na to, że ktoś wybiera się do salonu po świeże A4 na kredyt, a nie komisu na rogu po stare Camry w kolorze dwudniowego siniaka, a które tak naprawdę go stać.
Ponieważ jednak nowa KIA z chromowanymi listwami i wielką atrapą wygląda w zasadzie tak samo solidnie i elegancko jak nowe Audi A6 można wnioskować, że po tym rosyjskim zderzeniu Audi poszłoby z torbami szybciej niż firma produkująca piaskownice w południowym Katarze.
Nikt normalny nie zapłaciłby przecież dwa razy więcej za samochód, który nie wygrał żadnego rajdu w grupie B, nie wystąpił w drugiej części Transportera i nie ma nic wspólnego z wygraną w LeMans.
Czemu to takie drogie – wyposażenie ma takie samo… I wygląda w zasadzie tak samo jak KIA, Opel i BMW, które nawiasem mówiąc też byłoby w tej sytuacji idiotycznie drogie.
Aston Martin? Po co on komu skoro wygląda tak samo jak dziesięciokrotnie tańszy Ford Mondeo?
Wydaje mi się, że 90% niemieckich producentów miałoby poważny problem. Że o Lexusie i Brytyjczykach nie wspomnę.
A jak z właścicielami starszych samochodów?
Na pewno zgodzicie się ze stwierdzeniem, że główną rzeczą ciągnącą nas w te wczesne lata 90-te i 80-te jest styl. Charakter – nawet ten nie do końca bezkonfliktowy. Te wozy w większości wypadków nie są ani wygodniejsze ani szybsze, bezpieczniejsze ani nawet mniej awaryjne niż ich współczesne odpowiedniki (po prostu psują się w nich inne, z reguły tańsze części).
A jednak z jakiegoś irracjonalnego powodu jesteśmy skłonni znosić te wszystkie niewygody.
Dlaczego więc?
Nie ma tu chyba wielkiego znaczenia historia marki bo tak naprawdę to właśnie tę historię trzymamy na podjeździe. Mamy tu pierwowzory współczesnych modeli, które będą przechodziły ten rosyjski kryzys tożsamości. Rosyjskie zderzenie nie miało by większego wpływu na to jak postrzegamy swój wóz bo i tak w większości nie cenimy go za prestiż czy możliwość drażnienia czającego się za koronkową firanką sąsiada.
Moje BMW jest dla przykładu tak prestiżowe, że niewiele brakuje, a żule pod biedronką przestaną przyjmować ode mnie drobne na wino.
„Tobie są chyba bardziej potrzebne”.
Bordowe 328i lubię chyba przede wszystkim za to jak się prowadzi. Jak przyspiesza, skręca, hamuje i płynnie przechodzi w nadsterowność.
Nie oszukuje, nie roztacza niepotrzebnie aury dramatyzmu i nerwowości.
Jest zwarte, proste i w większości wypadków bardzo przewidywalne – zanim spróbuje odgryźć mi rękę, pokaże zęby i wyraźnie zawarczy, a nie rzuci mi się niespodziewanie do gardła jak jakiś wygłodniały jamnik z problemami psychicznymi i syndromem ESP.
Poza tym wygląda na tyle dobrze, że lubię jeszcze jeden raz rzucić na nie okiem zanim wejdę do domu. Daleko mu co prawda do Ferrari 250GT ale z drugiej strony nie starzeje się też jak typowa niemiecka Helga – jak takie dajmy na to Audi A4 pierwszej generacji z zżółkłymi, wypłowiałymi lampami.
Poza tym to chyba jeden z niewielu samochodów a lat 90-tych, który wygląda dobrze z pomarańczowymi kierunkowskazami.
Poza tym żaden inny samochód nie zapewnia równie beznadziejnej reputacji pospolitego buca i prostaka. Jeżdżąc starym e36 wyglądacie jak ktoś, kto podczas jazdy dłubie w nosie, a potem wyciera gile w siedzisko –taka wizerunkowa amnezja zadziałałaby więc zdecydowanie na moją korzyść.
Wydaje mi się zatem, że akurat u mnie takie rosyjskie zamieszanie z historią niewiele by zmieniło.
Ford Escort, którego mam posiada reputację taniej dziwki z pryszczycą i krótszą lewą nogą. Poza tym pozbycie się jego powiązania z nazistowską przeszłością papcia Henry’ego wyszłoby mu chyba na dobre (na to, że ma niby coś wspólnego z rajdowym Mexico i czteronapędowym Cosworthem to chyba nikt się już nie nabiera).
A E30 to pod względem stylu archetyp lat 80-tych.
Coś jak walkmany Sony, PAC-MAN i kasetowe składanki zawierające piosenkę grupy „Men at Work” – nie da się go więc nie lubić, i to niezależnie od tego czy goniło kiedyś po jakimś torze za Mercedesami czy też nie. Ono po prostu wygląda jak typowy, niekrzykliwy samochód z lat 80-tych - i chyba nic nie jest w stanie tego zmienić.
A Ty?
Za co lubisz swój samochód?
Wbrew pozorom to wcale nie takie proste pytanie... ;)
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!