W dzisiejszych czasach mało jest ludzi odważnych. Szalonych na tyle, żeby powiedzieć – ja zrobię inaczej niż wszyscy. Ulegamy różnym wpływom i nurtom, coraz częściej chcemy żyć bezpiecznie, przez co poświęcamy własne “ja” na rzecz bezkonfliktowego życia.
Pałac. Żeby poznać Lexusa LC500 udaliśmy się na ziemię opolską, a naszym celem był pałac w Mosznej należącej niegdyś do rodziny Tiele – Winclerów. To niezwykła posiadłość, przytłaczająca swoim ogromem i magiczna w swoim majestacie, sprawiająca, że na chwilę przenosisz się do bajkowego świata, w którym wszystko jest możliwe. Pałac był budowany z niezwykłym rozmachem, ma 365 pomieszczeń – tyle, ile dni w kalendarzu, oraz 99 wież – dokładnie tyle, ile majątków posiadał jego pomysłodawca Franz Hubert Tiele – Wincler. Hrabia był przemysłowcem, potentatem branży wydobywczej na ziemiach pruskiego Śląska i jednym z najzamożniejszych ludzi w okolicy. Ale po co komu taka posiadłość? Tylko i wyłącznie po to, żeby oznajmić wszystkim dookoła –„To ja jestem tym, z którym trzeba się liczyć!”.
Show. Po co o tym wspominam? Bo nie lubię pisać o współczesnych samochodach. Coraz częściej brakuje mi w nich jakiejkolwiek pasji, prawdziwego umiłowania do maszyn. Zostają wyłącznie chłodne kalkulacje i puste formy. Wszystko dziś jest tworzone w sposób neutralny, tak aby gwarantować sprzedaż. Kwestia emocji i uczuć schodzi na drugi plan. Jednak Lexus zrobił coś zupełnie innego. Prezentując LC500, japoński koncern wysłał jasny przekaz do całej okolicy. Dokładnie tak samo, jak kilkanaście dekad temu zrobił to Franz Hubert ze swoim pałacem – „A teraz patrzcie na nas, bo nie zamierzamy się nikomu kłaniać w pas!”. Ekstrawagancki design, jakość w każdym detalu i pięciolitrowe V8 o mocy 467 koni mechanicznych, połączone z 10-biegową automatyczną skrzynią (pierwszy raz zastosowaną w osobowym samochodzie). Dziś w ten sposób nie robi się masowych produkcji. Tak się tworzy pasję we współczesnej motoryzacji.
Genetyka. Miałem przyjemność testować Lexusa LFA i była to przygoda niezwykła. Po spotkaniu z tym autem pokochałem japońską filozofię tworzenia współczesnej motoryzacji i długo czekałem na coś, co przynajmniej w części porwie mnie tak samo jak on. LC500 to bez wątpienia samochód, który w głębi swojego DNA kryje elementy pochodzące właśnie z legendarnego sportowca. Szczególnie widać to w zewnętrznych liniach obu tych samochodów. Łączy je również wspólna fabryka, otóż LC powstaje w tym samym miejscu, w którym kilka lat temu powstawało LFA, czyli Toyota Motomachi. Nawet część Takumi znalazła pracę przy linii montażowej nowego modelu. Jest jeszcze jedna rzecz. Szef biura projektowego Lexusa – Tadao Mori, odpowiedzialny za przekształcenie koncepcyjnego LF-LC w produkcyjne LC, zdradził, że projektując wnętrze nowego Lexusa zespół projektantów jeździł LFA, aby zobaczyć, jak zachowuje się sportowe auto i jakie jest optymalne ułożenie uchwytów dla pasażera.
LF-LC. Dlaczego LC jest czymś wyjątkowym? To proste. Za koncepcyjny projekt modelu LC o nazwie LF-LC odpowiedzialny jest bardzo młody, ex-projektant Audi, Edward Lee. W jednym z wywiadów Lee tłumaczył swoje odejście od producenta z Ingolstadt i użył do tego bardzo prostych słów „Audi w swoich autach chce wyłącznie 2% innowacyjności. 98% to podtrzymywanie tradycyjnego dla tej marki designu. Lexus jest dużo bardziej odważny i elastyczny.” Co można dodać więcej? Odwaga i elastyczność.
Prestiżowo. Lubię słuchać ludzi i zauważyłem, że ktokolwiek by się nie wypowiadał o samej stylistyce LC to jest nią przynajmniej zaintrygowany. Jednak prawdziwy prestiż czuć dopiero po zamknięciu się wewnątrz. Projektanci solidnie odrobili swoją pracę domową. Tutaj nie ma miejsca na materiały słabej jakości i niedopracowany design. Osobiście najbardziej podobają mi się nieco oldschoolowe pokrętła zmiany trybów jazdy umieszczone po obu stronach obudowy liczników. To akcent żywcem przeniesiony z LFA, podobnie zachowują się zresztą same zegary w obu autach – przy przełączeniu trybu jazdy zmieniają one swój kolor oraz wygląd. W LC500 nawet przyciski od klimatyzacji wyglądają drogo.
Zachwyt. Można odnieść wrażenie, że nieco przesadnie zachwycam się tym Lexusem, zbyt dobrze go traktuje, a przecież nawet on musi mieć wady. Oczywiście, że jakieś tam wady ma. Jednak nie odgrywają one dla mnie większego znaczenia, bo LC500 spełnia moje oczekiwania, co do książkowego grand tourera. To jak z kobietami. Możesz przez całe życie ubóstwiać długowłose blondynki, a później spotykasz na imprezie intrygującą krótkowłosą brunetkę i jest po tobie gościu. Nie zastanawiasz się nad kolorem tych włosów, bo zaczyna cię pasjonować zupełnie inna historia. Co więcej, byłbym w stanie zaryzykować stwierdzenie, że LC500 jest dla mnie jednym z najlepiej zaprojektowanych samochodów, które weszły na rynek w mijającym właśnie roku 2017.
Ferrari. LC500 to nie tylko wygląd, on równie dobrze jedzie. To zasługa bardzo, ale to bardzo, zacieśnionej współpracy między zespołem projektanckim, a inżynierami. Maksymalne obniżenie sylwetki, wpasowanie w bryłę dużej 21-calowej obręczy, zaprojektowanie całego przodu tak, żeby auto zachowało jak najbardziej sportowe właściwości. Jednak od samochodu tej klasy przede wszystkim oczekujemy komfortu, spokoju, ciszy… i to dostajemy. Wsiadając do LC miałem poczucie, jakbym zakładał casualową marynarkę w odważnym kolorze, ale skrojoną na miarę. Taką, która jest jak druga skóra. Cały kokpit jest bardzo intuicyjny, oprócz totalnie “nieczytelnej” dla mnie nawigacji i mediów – ten interfejs to największa wada LC. Dzięki nisko osadzonemu fotelowi kierowcy auto da się wyczuć po dosłownie kilku kilometrach. Kiedyś pisząc o Ferrari 550 powiedziałem, że jest to samochód dobry dla bankiera. Dla takiego człowieka, który chciałby z klasą, ale i nutą ekstrawagancji, dojechać do poważnej pracy, a po godzinie 17:00 wracać do domu bokiem, z rozluźnionym krawatem pod szyją. I to jest to. LC500 jest dokładnie taki.
Tył. Lexus przewidział dwie wersje LC, z silnikiem V8 i V6, ale obie wyłącznie z napędem na tył. Bez kompromisów, tylko tył i koniec kropka. To wszystko sprawia, że LC500 to auto o dwóch duszach. Przede wszystkim jest wygodnym autem do podróżowania, ale gdy tylko tego potrzebujemy dostarczy nam tej pasjonującej motoryzacji, za którą wszyscy gonimy. Nie zrozumcie mnie źle, LC to zdecydowanie nie jest auto sportowe, przeznaczone do szaleństw na torze. Jendak zupełnie się nie obrazi, jeśli na szybszych, bardziej krętych odcinkach, pobawicie się manetkami. Zrobicie kilka redukcji, przeciągniecie obroty i usłyszycie jak te osiem cylindrów budzi się do życia. Co więcej, świetny układ kierowniczy pozwoli wam na naprawdę ciasną jazdę w zakrętach i nawet nie poczujecie, że LC jest dość ciężkim samochodem.
V8. To, co znajdziemy pod maską to kolejny element układanki pod tytułem “zrobimy inaczej niż inni” i zasługuje na osobny akapit, bo który producent odważyłby się dziś oprzeć swoją sprzedaż o model z pięciolitrowym V8 pod maską? Tylko taki, który ma jaja. Lexusowe V8 brzmi dobrze, równo, jest jak te V8 budowane w starym dobrym stylu. Mimo to uważam, że pierwszą rzeczą po odebraniu kluczyków od nowego LC powinna być wizyta w warsztacie i wymiana układu wydechowego na coś customowego. Tak aby w tym aucie pojawiło się jeszcze więcej charakteru. Sama jednostka jest bardzo dynamiczna i ewidentnie chce z tobą współpracować. Na słowo uznania zasługuje skrzynia. Początkowo nie byłem przekonany, czy jednosprzęgłowa hydrauliczna skrzynia to rozwiązanie na miarę naszych czasów, bo dziś wszyscy pakują dwusprzęgłowe… nic bardziej mylnego. Skrzynia jest tym, czego się od niej oczekuje, czyli szybkim podajnikiem kolejnej kuli w magazynku. Co więcej, 10 przełożeń, które są czymś niespotykanym, zapewniają ogromny komfort na dłuższych trasach i pozwalają osiągać wyniki na poziomie 10l/100km przy 5-litrowym silniku.
LC500 skradło moje serce. Odkąd zobaczyłem koncepcyjnego LF-LC, powiedziałem sobie – O! Cywilne LFA do jeżdżenia na wakacje. I tak jest. LC500 to auto odważne, dla ludzi, którzy wiedzą czego oczekują od życia i nie zamierzają się nikomu kłaniać w pas. Z pewnością nie jest to samochód dla wszystkich, ale to dobrze. Dlaczego? Bo gdy zobaczycie je na ulicy, czy na parkingu, to śmiało możecie uznać, że należy do kogoś kto bardzo długo szukał w salonowych samochodowych pasji i znalazł ją właśnie w Lexusie LC500, w samochodzie, który pod eleganckim płaszczem skrywa prawdziwą pasję.
Dziękujemy za wspaniałą przygodę i cudowny weekend:
Zdjęcia: Jędrzej Soliński
Lexus: KIMBEX Dream Cars oraz Lexus Wrocław
Współpraca: Wrocławskie Car Spoty oraz Zamek Moszna
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!