„Nie boisz się? Nie masz obawy, że gdy zamkniesz książkę, to wstaniesz z fotela i zaczniesz się pakować? Nie masz czasem dość tego, co cię otacza? Taka jest podróż, mój przyjacielu. Nie wiemy, jak popłynie kij rzucony do rzeki. I to jest piękne. Podróż zaczyna się już tu. W naszych głowach, od pierwszej myśli o niej.” ~ wstęp do książki „Anatomia Góry”, Rafał Fronia
31 października
Decyzje. Późny wieczór. Ostatni łyk wystygniętej herbaty. Zawsze na dnie kubka zostają te kwaśne farfocle z cytryny. Bez pośpiechu kończę „Anatomię Góry” Rafała Fronii. Staram się przypomnieć sobie kiedy ostatni raz byłem w górach. Nie pamiętam.Dużo się działo. Euforyczne wzloty i spektakularne upadki. Sinusoida życia. Zawsze mało czasu. Rzeczy ważne i te ważniejsze.Wymówki. Odkładam książkę na stolik nocny i idę do szafy poszukać moich starych trekkingowych butów. Zakurzony karton od dawna niewyciągany z dna garderoby. Może trzeba było przeczytać ze zrozumieniem wstęp do tej książki i nie brnąc w kolejne rozdziały, aby uniknąć tej decyzji? Czasem się tak zdarza. Wystarczy ci mały impuls, żeby po prostu zostawić to wszystko i uciec. 02:00 w nocy. Zadzwonię jeszcze do Romana i zapytam, czy pojedzie ze mną w góry.
8 listopada
Kluczyki. „Bardzo przepraszam, jeszcze raz pańskie nazwisko, p-o-r-o-s-t? Panowie pewnie po odbiór XC90, zgadza się? Proszę usiąść i chwilę zaczekać, zaraz koleżanka zejdzie do panów i przekaże dokumenty oraz kluczyki. Może napiją się panowie kawy w tym czasie?” Siedzę w Domu Volvo w Warszawie. Bardzo przyjemne miejsce. Spoglądam na zegarek, samo południe. Ciepły, słoneczny listopadowy dzień. Miałem tutaj być wcześnie rano, ale wysiadłem z pociągu na złej stacji.Wciąż utrzymuję, że to nie była moja wina, po prostu nie zostałem właściwie zawiadomiony o tym, że stacja Warszawa Centralna jest właśnie stacją Warszawa Centralna.Pije gorącą kawę z mlekiem. Bez cukru. Czekam na moje kluczyki. Przy stoliku obok jakieś starsze małżeństwo, pijąc herbatę i jedząc ciasto, konfiguruje swoje wymarzone auto. A może ta „pani od kluczyków” się obraziła, że jestem spóźniony i ich wcale nie przyniesie? Wygodne fotele tutaj mają, w końcu skandynawski design! Spoglądam na ludzi dookoła mnie i dalej sączę kawę. Wszyscy tacy zabiegani, ładnie ubrani, w wyprasowanych koszulach. Ciekawe dokąd oni wszyscy właśnie teraz uciekają myślami, gdzie i z kim podróżują.Cały czas spoglądam na te krótko obciętą blondynkę, która biega z jakimiś dokumentami z góry na dół. Zabawny widok. Cholera, kawa mi się skończyła. Całe szczęście, że pojawia się moja uśmiechnięta od ucha do ucha„pani od kluczyków”. XC90 T6 AWD Inscription, jak je nazwał sam producent,jest moje. Zaczynam swoją ucieczkę. Fronia, to przez ciebie.
Wnętrze. Dla mnie jest tylko jedno słuszne Volvo – ciemne z zewnątrz, kremowe w środku. Gabinet. Drewno łączone z małymi chromowanymi detalami. Jakość, miękkość. Zawsze jest tak, że wchodzisz do hotelowego pokoju, do mieszkania, do samochodu i albo czujesz się tam dopasowany, albo cały czas wkurza cię ta jedna jedyna szafka, która stoi nie w tym miejscu co trzeba.Urzeka mnie ten przycisk do zmiany trybu jazdy, taka mała metalowa rolka z frezami, naprawdę fantastyczny detal.Przez kolejne 1600 kilometrów, które zrobimy w następne 5 dni, nie przestanie mnie zachwycać ergonomia tego pokoju. Nasza podróż w góry staje się przyjemnością. Z nagłośnieniem Bowers & Wilkins wszystko czego słuchasz brzmi jak w filharmonii, w końcu od czegoś jest ten tryb. Dojeżdżamy w nocy. Szybka kolacja kupiona w Żabce po drodze i upragniony sen.
9 listopada
Poranek. Nienawidzę wczesnego wstawania. No nie cierpię tego i koniec. W górach osobiste preferencje nie mają znaczenia, po prostu trzeba wcześnie wstawać.Piękny wschód słońca. Gorąca kawa, szczyty spowite w porannej mgle. Spoglądam na nasze Volvo, na naszego partnera i druha, który wczoraj w nocy doprowadził nas do tego miejsca. Podoba mi się, pasuje do tego otoczenia. Jest masywny, a przy tym tak bardzo harmonijny. Mam słabość do XC90, od zawsze mi się podobało, bez względu na generację. Kończymy poranne zdjęcia i wyruszamy gdzieś przed siebie. To zabawne, gdy wsiadasz do samochodu i po prostu jedziesz nie myśląc o żadnym konkretnym celu. Kilometr po kilometrze, droga przed tobą staje się twoim celem. Trafiamy na jakieś serpentyny, które byłby idealnym środowiskiem dla zwinny chhothachy, ale od tego mamy tryb Dynamic, żeby nieco rozruszać naszego kolosa. Prowadzi się doskonale, ale spalanie dwulitrowego silnika w mgnieniu oka z 12 litrów, skacze do 25, albo nawet i więcej, jednak Volvo dba o spokój kierowcy i jego komfort psychiczny, dlatego na wyświetlaczu pod zegarami nie zobaczymy większej wartości niż 25l/100km.
10 listopada
Noc. Bez względu na to czy podróże są długie czy krótkie, w naszej pamięci zostają wyłącznie momenty. Takie małe chwile, które udało nam się skolekcjonować w klaserze pamięci. Rzadko ze szczegółami jesteśmy w stanie odtworzyć każdy dzień. Zostają z nami te najbardziej wyraziste emocje. Jedziemy na nocne zdjęcia. Pakujemy się w las. Doświetlanie zakrętów i ledowe światła to chyba najgenialniejszy gadżet tego samochodu, który zapewnia widoczność w jakości HD. Dojechaliśmy na polanę. Jest zimo. Północ, albo już pierwsza w nocy. Przeszywający chłód. Dobrze, że nie wieje, bo z tym, przynajmniej mi, najtrudniej walczyć. Strasznie ślisko i wilgotno, trawa zdążyła już zajść szronem. Romek zabiera się z zdjęcia, a ja z Michałem odpalam palnik. Będąc na dole kupiliśmy butelkę. Ponad litr, wspaniałej, ciemno burgundowej, substancji. Wlewamy ją do rondla i gotujemy. W bagażniku, na kawałku kartonu – imitującego kuchenny blat, obieramy i kroimy pomarańcze. Mam nadzieję, że ludzie z Volvo się o tym nie dowiedzą, bo nie do końca jestem przekonany czy można robić kuchenne rewolucje w ich bagażniku. Grzaniec zagotowany. Rozlewamy do metalowych górskich kubków.Wełniana czapka na głowie, kaptur, kurtka zaciągnięta pod samą szyję. Stoimy jak wryci i patrzymy na ledwo widoczne wierzchołki gór. Zakopane spowite w nocnych światłach i kompletnej ciszy. Pijemy grzańca i cieszymy się tą jedną małą chwilą. Tylko ten biedny Roman biega cały czas z lampą błyskową i robi zdjęcia – cały czas w robocie, więc grzańca nawet nie spróbuje. Boże, jaka tutaj cisza.
11 listopada
Dzień. Dzisiaj przypada setna rocznica odzyskania niepodległości. Nie mamy telewizora. Od trzech dni mamy wyłączony Internet w telefonach. Jest 10:00 rano. Pewnie w Warszawie już od dobrej godziny przekrzykują się do kogo bardziej należy Polska i kto gdzie stał. Uwielbiam ten filmowy dźwięk zaciskających się sznurówek na butach. Kostka staje się sztywna od wysokich cholewek. Jedziemy w kierunku Rusinowej Polany. Żaden z nas nie był w górach od dawna.Przydaje nam się AWD i tryb OFF ROAD. Masa samochodów, pełne parkingi, więc zjeżdżamy do jakiegoś rowu, w którym nikt nie chciał stanąć swoim Yarisem. Napęd AWD w Volvo rozczarował nas tylko raz podczas tego wyjazdu. Wjechaliśmy do strumienia i nie mogliśmy z niego wyjechać. To jest kolejna rzecz, o której nie chciałbym, żeby dowiedzieli się w centrali Volvo, więc bardzo proszę nie wysyłajcie im screenów tego co właśnie przeczytacie. Otóż, pierwszego dnia chcieliśmy sprawdzić, jak tak naprawdę działa napęd AWD. Akurat natrafiliśmy na dróżkę, która prowadziła przez malutki górski strumień, a później zawijała lekko w górę po żwirowej nawierzchni. Zaznaczyć tutaj trzeba, że samo słowo„strumień” jest użyte na wyrost, to była kałuża – większa zbiera się na moim parapecie po majowym deszczu. Nawet nie wyobrażacie sobie jakie było nasze zdziwienie, gdy nie mogliśmy wyjechać z tej mrożącej krew w żyłach wodnej pułapki i zaczęliśmy snuć wizje jak zorganizować traktor w tej głuszy. Trzech gości, górski potok, a w nim Volvo XC90 za ponad czterysta tysięcy plnów. Musicie mi uwierzyć, to nie była żadna terenowa trudność, ludzie mają bardziej strome podjazdy do garażu. Początkowo myśleliśmy, że coś się zepsuło, bo AWD okazało się jedynie FWD, ale po kilku minutach nasz wół nagle przypomniał sobie o tylnych łapach i ruszył pod górę jakby mu ktoś obiecał marchewkę w nagrodę. Gdyby nie ten mały incydent, to napęd AWD jest świetny i sprawdzał się zarówno na asfalcie podczas trasy, jak i na mokrych śliskich polanach.
Parkujemy w rowie. Dalej zdajemy się wyłącznie na własne nogi. Cisza. Nikt nie drze japy czyja jest Polska. Sami też niewiele rozmawiamy ze sobą. Każdy idzie sam ze sobą. Czasem mijamy kogoś z biało – czerwoną flagą zatkniętą na drzewcu. Sanktuarium Maryjne na Wiktorówkach, nasza pierwsza przystań. Zarówno w kaplicy jak i przed nią zaczynają gromadzić się ludzie. Gdzieniegdzie powiewają polskie flagi trzymane w zmarzniętych dłoniach. Rozpoczyna się nabożeństwo dziękczynne za niepodległą Polskę. Chyba nigdy w życiu nie przeżyłem czegoś co aż tak dotknęłoby mojego poczucia patriotyzmu. To patetyczne, ale w takich chwilach nie unikasz myśli o tym, że gdyby ktoś przed tobą nie wykazał się heroizmem i nie przelał krwi za tą wolność, to dziś mógłbyś nie stać w tym miejscu. Boli mnie wiele rzeczy, ale kocham Cię Polsko. Idziemy dalej. Znowu narzucamy sobie szybkie tempo. Ciekawe, kiedy wszyscy spuchniemy, banda biurowych trekersów. Przystanek Rusinowa Polana. Piękny widok. Strasznie wieje, ale jest tak cudownie, że siadamy na ławkach, zarzucamy kaptury i po prostu siedzimy gapiąc się daleko przed siebie. Wysokie Tatry, Gerlach, Murań, Ganek, Mięguszowieckie Szczyty i Ona.
Fronia napisał, że każdy ma swoją Górę. Taką, którą zobaczy kiedyś w życiu i wie, że ona jest jego. Moja to Rysy. 2503 metry pięknego, majestatycznego masywu. Podobno sam Włodzimierz Lenin stanął na jej szczycie. Ma w sobie coś pociągającego. Zaczyna coraz bardziej wiać. Pan Kierownik Roman zarządza zejście. Cisza. Zupełna cisza. Ja się nigdy nie zastanawiałem nad pięknem ciszy. Zaczynam oklepywać się po kieszeniach, bo tak dawno nie sprawdzałem telefonu, że nawet nie wiem czy go jeszcze mam. Wreszcie Volvo. Jesteśmy solidnie spoceni i przewiani. Podobno Volvo to najszybciej „ogrzewający się” samochód na świecie.Faktycznie podgrzewane fotele i sam system nawiewów to bardzo sprawna maszyna. Mija dosłownie kilka minut, a moja mokra koszulka robi się powoli sucha. Jesteśmy zmęczeni. To był piękny wypad. Wracając zatrzymujemy się na zachodzie Słońca. Takie dopełnienie idealnego obrazu zakończenia dnia. Padamy. Śpimy jak zabici.
12 listopada
Powrót.Czas wracać. Cholernie tego nie lubię. Wstajesz rano i już wiesz, że coś się kończy. Michał jeszcze śpi. Zaczynam porządkować bagażnik z Romanem. Przekładamy torby, plecaki, „winny rondel”. Jaki ten bagażnik jest wielki. Cały czas do niego coś dokładamy, a można by w nim zmieścić jeszcze dwa razy tyle. Wstaje książę Michał. Dokłada swoje toboły. Jedziemy na ostatni obiad w Zakopanem, kierunek może być jeden–restauracja Owczarnia. Piękna pogoda, ciepło. Niesamowite warunki jak na listopad. Siadamy w ogródku przed restauracją i zamawiamy solidne porcje grillowanego mięsa. Przed nami długi powrót, ale jeszcze przez chwilę cieszymy się tym klimatem. Zapisujemy w pamięci smaki, ludzi, atmosferę. Czas wracać.
„Zatoczyłem koło. Wróciłem do miejsca, skąd wyszedłem. I ty, jeśli dotrwaliśmy tu razem – również. Teraz decyduj. Co dalej? W świat? W Góry? Co ma według ciebie sens w życiu? Jesteś pielgrzymem czy tułaczem?
Działaj.” ~ Anatomia Góry, Rafał Fronia
Zdjęcia: Roman Rudnicki
Samochód: VOLVO Cars Poland
Sprzęt górski: Sklep Woda. Góry. Las.
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!