Nowoczesny, dizajnerski samochód jest pedalski. Downsizing to koniec motoryzacji. Harley to motocykl dla grubego snoba. Hybrydy kupują naiwni, a broda i oldschoolowe ciuchy to kolejne znaki rozpoznawcze waginosceptyka.
Tak piszą w Internecie i tak mówią. Zwłaszcza, kiedy stoją razem w małych grupkach. Kto? Entuzjaści motoryzacji.
Niestety, przez te stereotypy, kiedy nie mam ochoty na wyjaśnienia, a z ust nieznajomego pada pytanie – „Czym jeździsz?” udzielam jednej z dwóch odpowiedzi.
Zainteresowanemu motocyklami czasem odpowiadam, że w wolnych chwilach latam starą MZtą, a miłośnikom samochodów najłatwiej jest odpowiedzieć, że nie posiadam auta.
Bo co mam powiedzieć, kiedy przesiadam się z lekko zdziadziałego amerykańskiego Chevroleta Impala 3,8 do kolorowego Citroena C3 z trzycylindrowym silnikiem? Jak uzasadnić, że oba te wozy kupiliśmy do domu świadomie i oba miały praktyczne uzasadnienie oraz mają to fajne „coś”?
A motocykle? Spróbuj w towarzystwie, z którym zachwycasz się nad technologiami BMW K 1600 (według mnie wzór tego, co technika może osiągnąć w szosowym motocyklu) przejść do tematu jazdy Harleyem. Najpierw z ich twarzy powoli znika uśmiech, potem myślą, że żartuję by dowiadując się, iż uważam tę markę za jedną z najciekawszych, przedstawić wyraz twarzy komputera Atari wgrywającego program przez magnetofon.
Możliwość sterowania telematyką za pomocą gestów, radarowe tempomaty, nawigacje online, asystent pasa ruchu. Wszystko to przyciąga mnie jak magnes. Ale podobnie działa na mnie uruchamianie samochodu korbą, czy rozrząd dolnozaworowy. Efektem tego, elektryczny Hyundai Ioniq kręci mnie tak samo jak Łada Niva. Na równi napawam się stworzonym przez Koreańczyków systemem rekuperacji energii, co stałym napędem obu osi w rosyjskiej terenówce.
Nie radzę sobie niestety z tym co popularne. Kompletnie nie pojmuję zachwytu nad używanym Mondeo. Nie odnajduję się w tym, co generuje kliki i komentarze u kolegów dziennikarzy zajmujących się motoryzacyjnym mainstreamem. Mianowicie z szarym samochodem. Z porównaniem renault Clio do Toyoty Yaris czy Yamahy Tracer do Suzuki V Strom. Wiem, w obu są zastosowane całkiem fajne rozwiązania, ale bez przesady. Szkoda mi życia by o tym pisać.
Robię takie analizy w pracy. Rynek, statystyki, testy na potrzeby sprzedaży nowych modeli. Jak to w robocie, trafiają się przypadki ciekawsze i bardziej typowe. Ostatnio cieszyłem się jak dziecko, kiedy w segmencie, który z pozoru jest nudny jak kaszka dla niemowląt trafił mi się do testów nie najnowszy już przecież Renault Twingo – bliźniak genetyczny Smart Forfour. Samochód o znikomej sprzedaży, ale bardzo wyrazistej konstrukcji. Ten reprezentant segmentu gdzie nic się nie dzieje, może pochwalić się doładowanym, dziewięćdziesięciokonnym silnikiem z tyłu, ciekawym designem i charakterem, którego nie sposób mu odmówić. Spowodowało to niezwykłą sytuację, kiedy przystępując do pracy z pozoru typowej, przez tydzień setnie się bawiłem prześwietlając rozmaite porównania i przypominając sobie o ogromnych pokładach frajdy z pracy w branży automotive.
Mam również w sercu sporo miejsca na samochody elektryczne i ich szybko rosnące możliwości. Jednak najbardziej ekscytują mnie zasilane wodorem ogniwa paliwowe, które ostatnio za sprawą Toyoty stały się realną możliwością i czekają na rozwój sieci ładowania. Nie wszyscy wiedzą, że mamy tę technologię dzięki do bólu nudnemu Priusowi. Samochodowi nijakiemu, hybrydzie Toyoty. Czasem mówię o nich, że są jak flaki z olejem jednak z drugiej strony to majstersztyk inżynierii i część drogi do celu. Nie wdając się w szczegóły, mam na myśli układ przeniesienia napędu. Ale nie, nie idzie tu o ekonomię. Oszczędności to rzecz na odrębny artykuł. Mnie fascynuje to, że te z pozoru nijakie samochody są punktem zwrotnym. Pokazały, że auta nie muszą posiadać pasków osprzętu i skrzyń biegów. Wyparła je ogólna elektryfikacja i przekładnie planetarne. I jeszcze jedno. Bardzo cenię to, że wszystkie hybrydy są tylko etapem w wyścigu ku zupełnie nowej motoryzacji. Fajnie? Dla mnie ekstra. Oczywiście znowu cel wyznacza Toyota. Chodzi mi właśnie o tego wodorowego Mirai. Model będący odpowiedzią na pytanie, do czego powstały hybrydy. Samochód, który pracując wydziela do atmosfery jedynie czystą wodę. Ten sam Mirai, który w Internecie został wręcz shejtowany za wygląd. Szczęśliwie dla marki to nie hejtujący, miłośnicy hasła „diesel musi dymić” są jego grupą docelową i nie oni posiadają odpowiednią dla niego siłę nabywczą. Idźmy dalej.
Kumpel ostatnio kupił Harleya. Nie pierwszego, co oznacza, iż zrobił to w pełni świadomie. Ważne jest w tej opowieści to, że jego poprzedni był produktem nowym, a ten kolejny to FLH Shovelhead 1974. Maszyna z ery owianej mitem największej awaryjności. Sprzęt z epoki AMF. Co by nie mówić, koncernu, który przejmując markę w roku w 1969 postawił ilość, ponad jakość.
Trzeba intuicji mistrza kung fu by odpalać jego silnik z kopa, kiedy jest ciepły. Trzeba wielkiej determinacji by pojechać nim w europejskie wojaże. W końcu trzeba bardzo nie lubić tego, co lubią wszyscy, by ta akcja zakończyła się powodzeniem. Najlepsze w tym jest to, że tego kumpla świetnie rozumiem.
Rozumiem i już knuję. Kombinuję jak postawić podobnego Shovela we własnym garażu. Zresztą nie przeszkadzałoby mi żeby w tym garażu, pojawił się obok niego koncepcyjny i jeżdżący od dwóch lat w testach elektryczny Harley Davidson LiveWire. Dlaczego? U mnie budzi takie samo pożądanie jak jego przodek sprzed ponad czterdziestu lat.
No dobrze, kończę już. Chcę jeszcze przejrzeć w Internecie rynek starych, ruskich motocykli z wózkami bocznymi i zastanowić się nad nowościami wśród SUVów segmentu C. Do tego, że ciężko się ze mną dogadać, przywykłem.
Mazurek
Zdjęcia: Michał Mazurek
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!