Jak wiecie od jakiegoś czasu, w ramach współpracy z marką Shell Helix dokształcam się intensywnie w tematyce olejów silnikowych. W swoich beemkach testuję sobie różne rodzaje „Helixów”, czytam co ciekawsze materiały, a specjalistę od olejów czyli Czarka, molestuję pytaniami o
życie, wszechświat, stukające zawory i całą resztę.
Z jednej strony jest to bardzo fajne, bo Shell Helix daje mi dostęp do swojej wiedzy, specjalistów i zaplecza – i zachęca, żebym trochę się tam rozejrzał i pobawił.
Tak bez spiny.
Z drugiej strony wciąż jest sporo rzeczy, które mnie intrygują, a do których trudno przebić się przez te wszystkie kolorowe komunikaty prasowe i oficjalne, wyselekcjonowane zdjęcia.
Wiecie – wspaniały, złoty olej, uśmiechnięci ludzie w białych kitlach, tonące w bieli laboratoria i przypięte do aparatury podtrzymującej życie silniki napędzane futurystycznymi, inteligentnymi molekułami rodem z reklam wybielających past do mycia zębów.
Jak to jednak wygląda naprawdę?
Wiecie o co chodzi – skąd właściwie mamy wiedzieć, że te wszystkie wymienione w ulotkach superlatywy nie są tylko pustymi, marketingowymi obietnicami bez pokrycia? To trudne bo zwykle w kwestii dowodów możecie liczyć tylko na wygładzone do granic absurdu opisy i komunikaty zawierające zdecydowanie zbyt dużo słów takich jak „innowacyjny” „rewolucyjny” czy „wysokiej jakości”.
W niektórych aspektach przypomina to więc trochę próbę dowiedzenia się czegoś o dziewczynie wyłącznie poprzez przeglądanie jej profilu na fejsie.
Bo tam niby wszystko jest takie atrakcyjne, zgrabne, uśmiechnięte i w ogóle to promienie zachodzącego słońca, a kiedy spotkacie tę ślicznotkę w realu (czy tam innej biedronce) to może okazać się, że tak naprawdę ma ona na imię Janusz i nałogowo zbiera pokemony. No i serio nieźle wciąga brzuch, sprawnie goli nogi i najwyraźniej potrafi też obsługiwać painta.
Jak więc przekonać się co jest prawdą, a co pospolitym matrixem zarządzanym bezpośrednio z działu PR?
Najfajniej byłoby sprawdzić to na własną rękę.
I tak się złożyło, że dostałem taką możliwość.
Widzicie, jakiś czas temu wspólnie z Blogomotive, Spalaczem i Sebastianem z Motofilmu polecieliśmy do laboratorium Shella w Hamburgu. Shell zaprosił nas tam, żebyśmy mogli bez tego internetowego, PR-owego filtru przekonać się jak właściwie działa całe to związane z olejami silnikowymi zaplecze badawczo-rozwojowe.
Innymi słowy co się dzieje zanim olej trafi do butelki, którą możecie zamówić sobie na allegro.
Od początku więc.
Na wycieczkę zabrał nas zespół Shell Helix, towarzyszył nam również wspomniany wcześniej ekspert od olejów – Czarek Wyszecki. Wspólnie wyruszyliśmy z lotniska w Warszawie i po kilku godzinach spędzonych na przechodzeniu przez różne bramki i skanery, późnym popołudniem dotarliśmy do Hamburga.
Do laboratorium mieliśmy udać się nazajutrz więc korzystając z chwili wolnego postanowiliśmy przysiąść sobie na chwilę przed hotelem i trochę pogadać.
A to jest moment, w którym Blogo zorientował się, że niektóre zaściankowe blogery (znaczy się, że ja) zachowały się bardzo nieprofesjonalnie i zamiast kawy zamówiły sobie w barze zimne piwo:
Patrzył tak na mnie przez cały wieczór.
Następnego ranka zjedliśmy wspólnie śniadanie, a potem pozbieraliśmy się z hotelu i busikiem (jak przystało na rasowych blogerów motoryzacyjnych byliśmy zafascynowani zamontowanymi w nim automatycznie wysuwanymi uchwytami na kubki) pojechaliśmy do laboratorium (swoją drogą, Hamburg – mega piękne miasto).
Tam czekała na nas sala z takim oto bajeranckim wyświetlaczem przy drzwiach (planuję zamontować sobie taki przy wejściu do garażu):
W sali zaś sporo przekąsek z dodatkami, których nijak nie byłem w stanie poprawnie zidentyfikować.
Wiecie o co chodzi – z natury jestem nieufny, a, że nic nie przypominało kotleta schabowego to wolałem nie ryzykować i zabrałem tylko coś do picia.
Spalacz był jednak bardziej odważny – nie zdziwcie się więc jeśli za niedługo, znajdując się pod wpływem zdrowej żywności sprzeda on swoje Audi, zacznie słuchać piosenek grupy Coldplay i biegać nago po łące…
Wracając jednak do samego laboratorium – już na wejściu powitał nas silnik Audi V12 TDi wyjęty z wyścigówki startującej w LeMans:
Nawiasem mówiąc układ paliwowy wyglądał trochę jak tył mojego amplitunera (szukaliśmy nawet gniazdka do podłączenia xboxa):
Potem Spalacz zaczął nosić damską torebkę, co jednogłośnie uznaliśmy za pierwsze efekty działania kanapek:
Za drzwiami stało jednak kilka fajnych eksponatów więc na całe szczęście jego organizm zaczął się bronić.
I teraz tak – cały ośrodek jest naprawdę spory, a na jego terenie znajduje się cała masa różnego rodzaju hamowni, laboratoriów, mieszalni, stacji, budynków administracyjnych i tak dalej. Żebyśmy w ogóle mogli wejść na teren ośrodka, musieliśmy założyć kitle, specjalne buty, okulary ochronne, a w niektórych miejscach nawet kaski.
Najwyższa dawka BHP przyjęta od lat – po powrocie do domu musiałem to odreagować przez kilka godzin szlifując progi gumówką bez osłony.
W tych strojach większość z nas czuła się jak Clooney w ostrym dyżurze, Blogo jednak zdecydowanie inspirował się innym doktorem:
Później jednak niechcący odstawił typową pozę „na plakat rekrutacyjny prywatnej uczelni”:
i ten… no…
Wracając jednak do naszej wycieczki – z początku chyba wszyscy byliśmy nastawieni do tego dość sceptycznie. Wiecie – zabiorą nas do jakiejś salki z zamontowanymi pod sufitem świetlówkami, pokażą kilka propagandowych plakatów i wykresów, jakiś pokój z dużą ilością przycisków, kilka beczek z olejem i dziękujemy, blogery do domu.
Przynajmniej ja czegoś takiego się spodziewałem.
Co jednak fajne – pozwolono nam intensywnie i bezpośrednio się z wszystkim zapoznać. Trafiliśmy na przykład do laboratorium, w którym samodzielnie przygotowaliśmy olej według indywidualnych wytycznych. Wiadomo, że było to zadanie bardziej dla sportu (chodziło po prostu o wymieszanie ze sobą kilku różnych składników) ale przy tej okazji tej zabawy dowiedzieliśmy się sporo o tym z czego właściwie składa się gotowy olej silnikowy i jak te składniki się łączy.
Warto zaznaczyć, że już na starcie złapaliśmy opóźnienie bo Spalacz dobre pół godziny zastanawiał się czy buty ochronne, które dostał nie pasują mu do torebki:
W każdym bądź razie było to na serio fajne – takie małe Centrum Nauki Kopernik dla krnąbrnych blogerów ;)
Wytyczne dotyczące oleju wyglądały tak:
Zrozumiałem z tego datę i swoje imię.
A to już nasz opiekun, doktor Helmut tłumaczący co właściwie znajduje się w tych buteleczkach (niektóre składniki miały takie nazwy, że nie byłem nawet w stanie poprawnie ich przeczytać, a co tam dopiero zapamiętać i poprawnie użyć):
Co dalej – na pierwszy ogień poszedł Blogo, który w stroju ochronnym wyglądał zupełnie jak gość z filmu „Epidemia”:
Ja tymczasem po drugiej stronie laboratorium odkrywałem właśnie, że przez pół godziny mieszałem ze sobą nie te składniki co trzeba:
Spalacz tymczasem wciąż przechodził wywołany humusem kryzys egzystencjalny:
W końcu jednak udało nam się połączyć wszystko jak należy:
I kolejny kadr rodem z „Epidemii” (poważnie rozważam sprzedawanie tej fotki na stocku)
A to zdjęcie poniżej będę pokazywał w przyszłości dzieciom jako ściemę, że tatuś uczył się tak pilnie, że prawie, że został lekarzem.
To moja ostatnia deska ratunku bo jak znajdą moje świadectwa maturalne to po mnie:
W razie czego mam jeszcze to, ale je zostawię na czarną godzinę:
I teraz tak – co ciekawe, nie jest to wcale jakieś oderwane od rzeczywistości laboratorium pokazowe.
W tym miejscu przygotowywane i kontrolowane są próbki olejowe chociażby dla zespołu wyścigowego F1 Ferrari. Oczywiście za przesuwaną ścianą znajdowało się znacznie więcej skomplikowanego sprzętu, rur i zaworów, ale gdybym spróbował wejść tam z aparatem fotograficznym, najpewniej już byście mnie więcej nie zobaczyli.
Wolałem więc nie ryzykować.
Wracając jednak do naszej zabawy – na koniec przygotowane przez nas próbki zostały zmiksowane, podgrzane i przekazane do kontroli:
Na koniec dnia mieliśmy dostać wyniki i przekonać się kto z nas ma szansę dostać pracę jak już znudzi się mu blogowanie ;)
Co dalej – obeszliśmy praktycznie cały teren laboratorium i powiem Wam szczerze, że dało mi to trochę do myślenia
No bo zobaczcie sami.
Ośrodek w Hamburgu jest naprawdę wielki, a wcale nie jest jedynym tego typu obiektem Shella. Pracuje w nim masa ludzi noszących białe kitle i z pewnością nie są to osoby, które zarabiają najniższą krajową. Na terenie znajduje się też kilka laboratoriów, magazyny (pod kluczem trzymają w nich między innymi olej przygotowany do F1), kilka hamowni, blendownie, biura, warsztaty i tak dalej.
Cała masa ludzi i okrutnie drogiego sprzętu, a to przecież ośrodek badawczy, a nie typowo produkcyjny.
Nie mam pojęcia ile musi kosztować utrzymanie takiego nie przynoszącego bezpośredniego zysku kompleksu, ale podejrzewam, że są to kwoty, które dla małych producentów olejów zakrawają na jakąś oderwaną od rzeczywistości abstrakcję.
Była tam na przykład hamownia zbudowana od zera tylko po to, żeby przetestować konkretny olej do konkretnego typu silnika. Serio nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak jakiś mały producent oleju miałby udźwignąć takie coś.
Wydaje mi się, że jedyną opcją byłoby tu zatrudnienie noszącego aksamitną koszulę gościa imieniem Maciej, żeby ten siedział przy wirówkach i stawiał wytypowanym próbkom oleju tarota.
Inna sprawa, że większość małych producentów wcale nie robi własnego oleju od zera, tylko kupuje gotową bazę oraz dodatki i po wymieszaniu ich ze sobą przelewa gotowy olej do pojemników z własnym logiem. To ogranicza koszty związane z badaniem i rozwojem samej bazy ale też praktycznie wyklucza możliwość ingerowania w skład oleju na poziomie, który dla firm takich jak Shell jest po prostu standardem.
Pomyślcie choćby o uzyskaniu dostępu do prototypowych silników czy dotyczących ich informacji technicznych.
Wydaje mi się, że gdybym poszedł dzisiaj do Volkswagena i powiedział, że potrzebuję 10 silników do Golfa, którego wypuszczą za 4 lata, bo chcę wyprodukować sobie do nich fajny olej, uśmiechnięta dziewczyna za ladą uznałaby mnie za debila i natychmiast wezwała ochronę.
Dla przykładu – tak wygląda jedna ze znajdujących się w obiekcie hamowni, do których zajrzeliśmy:
Silnik jest spięty ze skrzynią i mostem, a te dwa białe wynalazki po bokach to silniki elektryczne symulujące opory na kołach. W ten sposób sprawdza się tu oleje do ciężarówek w warunkach, które ciężko byłoby uzyskać nawet w normalnym świecie (trzeba by chyba na okrągło haratać załadowanym tirem po Salmopolu). Silnik pracuje w różnych warunkach przez miesiąc czy dwa, a następnie trafia do innej części laboratorium gdzie jest rozbierany na części i szczegółowo oceniany pod kątem zużycia.
Następnie do receptury olejowej wprowadza się odpowiednie poprawki, montuje się kolejny silnik (często są to warte astronomiczne kwoty prototypy) i zaczyna się testy od nowa.
Oglądaliśmy trochę zużytych części (niestety zabronili nam zrobić zdjęcia) i naprawdę nie uwierzylibyście jaką różnicę potrafi zrobić 1 czy 2% jakiegoś obecnego w oleju składnika. Oglądaliśmy też silniki z autobusów komunikacji miejskiej, które w ramach testu jeżdżą na olejach Shell Rimulaa po Hamburgu. Silniki klepią po pół miliona kilometrów, a potem trafiają pod lupę.
Co dalej – zajrzeliśmy też do znajdujących się obok hamowni dla osobówek (było ich tam kilka). W jednej z nich od kilkudziesięciu godzin komputer piłował jakąś Astrę.
Co prawda zabroniono nam pokazywać na zdjęciach odczyty z ekranów ale jakoś sobie z tym poradziłem :v
Co jeszcze – zwiedziliśmy też kilka znajdujących się na terenie kompleksu budynków. W jednym z nich wyczaiłem takie oto bajeranckie tablice:
Za niedługo rozdam Wam kilka takich w konkursie ;)
Na miejscu mieli też takie fajne modele, ale niestety żaden nie chciał zmieścić się pod tym białym fartuchem :v
Ciekawostka jest taka, że z powodu braku oleju ten model może pracować na sucho maksymalnie kilkadziesiąt sekund.
Później by się zatarł dlatego włącza się go tylko na krótką chwilę.
Co jeszcze – dowiedziałem się na przykład, że Shell we współpracy z Volkswagenem przygotowuje tu obecnie olej do silnika, którego prototyp powstanie najpewniej dopiero gdzieś w okolicach roku 2019.
Pomyślcie jaki to Star Trek – pracują tu nad olejem do silnika, który jeszcze nie istnieje. A w zasadzie to podpowiadają Volkswagenowi jak powinien wyglądać ten silnik, żeby działał on dobrze w połączeniu z olejem, który będzie spełniał normy jeszcze kilka lat temu ocierające się mocno o tematykę science-fiction.
To trochę taki mindfuck bo nie zakładałem, że przygotowywanie i testowanie olejów to aż tak złożona i droga w organizacji impreza (spodziewałem się raczej jakichś prostych testów z papierkiem lakmusowym oceniających lepkość i ewentualnie wypuszczenia na ulice paru testówek).
To naprawdę daje do myślenia.
Na koniec mam jeszcze foto Rafała w niebieskim kasku:
(Możecie ustawić sobie na tapecie – za niedługo to też będę sprzedawał na stocku)
Mam też wersję klasyczną:
I dowód na to, że dobry bloger potrafi blogować wszędzie i o każdej porze.
Chociaż tutaj sądząc po minie chyba akurat oglądał jakieś niemieckie pornuchy ;)
Co jeszcze – powoli zbliża się termin kolejnej wymiany oleju w złotej – przy okazji tej wymiany chcę rozkminić szerzej kwestię tego jak można organoleptycznie ocenić czy olej, który mamy w silniku jest dobrej jakości (i analogicznie – w jakiej kondycji jest sam silnik). Zachowałem też trochę oleju z poprzedniej wymiany (tej, którą przeprowadzałem tuż po jej zakupie) więc może uda mi się zrobić jakieś porównanie,
Na pewno przyjrzę się też kwestii szlamów i nagaru w silniku bo w sumie w złotej mam z tym problem – będę więc ponownie molestował pytaniami Czarka i na pewno opiszę Wam co z tego właściwie wyniknie.
I to chyba tyle na dziś.
Kolejne wieści wkrótce.
Pozdrawiam,
Tommy
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!