Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

Turbo
27
19 komentarzy

Bycie idiotą to bardzo ryzykowne zajęcie

Jakiś czas temu, po bliskim spotkaniu z garażowym progiem, przednia dokładka z e30 przeniosła się do lepszego świata – świata wolnego od śpiących policjantów, wysokich krawężników i garaży z wymierzonym pod Fiaty 125p kątem natarcia.

Teoretycznie mógłbym ją jeszcze ratować, ale przy uderzeniu odpadło z niej tyle szpachli, że żeby uzupełnić powstałą dziurę, do mieszania świeżej szpachlówki musiałbym kupić sobie na allegro betoniarkę.

Chcąc nie chcąc musiałem więc skołować na szybko zastępczą dokładkę – początkowo celowałem w oryginał, ale kiedy zorientowałem się, że ten kosztuje więcej niż masło, postanowiłem wykorzystać dokładkę, którą kupiłem kiedyś z myślą o prentkim Escorcie (oryginału poszukam sobie na spokojnie kiedy już wezmę się za remont blacharki).

Usiadłem więc przed garażem i świadomie ignorując wszelkie znane mi zasady BHP (znam tylko trzy ale zawsze) odcinałem nożem tapicerskim niepotrzebne mocowania.

Jeśli mnie znacie to pewnie nie zdziwi Was, że chwilę później zamiast gotowej do założenia dokładki miałem nóż sterczący z dziury w lewej dłoni i zachlastaną krwią ścianę (krwawienie udało mi się zatamować za pomocą czyściwa lakierniczego i resztek taśmy papierowej, którą miałem akurat pod ręką).

Do czego jednak zmierzam – widzicie, jeśli podobnie jak ja należycie do grupy osób, które nie mogąc znaleźć w kuchni otwieracza do konserw, poważnie rozważają otwarcie puszki groszku za pomocą szlifierki kątowej, na pewno już nie raz zrobiliście sobie krzywdę w jakiś niespecjalnie mądry sposób.

Ja tam na przykład jestem tak bardzo niemądry, że przez większość czasu wyglądam jakbym miał przemoc w rodzinie.

Gdyby z niebieską kartą dawali w biedronce zniżki na piwo, albo chrypki to już dawno bym sobie taką wyrobił. Dostałbym ją bez problemu – wystarczyłoby, żebym przyszedł na komendę chwilę po tym jak półoś po raz kolejny spadła mi na twarz i teatralnie się rozpłakał. O albo to – kiedy jakiś rok temu wymieniałem króciec wody w BMW Izy, z powodu kiepskiego dostępu do tyłu silnika dość konkretnie poharatałem sobie o niego przedramiona.

Kiedy skończyłem, wyglądałem jakbym przez ostatnią godzinę próbował ogolić po pijaku okolice intymne złapanego na ulicy kota.

Tak na sucho.

Tępą maszynką.

Ewentualnie jakby ktoś zapomniał mi wytłumaczyć, że rąk nie myje się tarką do sera.

Pamiętam też, że kiedyś przywaliłem sobie młotkiem w łapę z taką siłą, że po paru dniach paznokieć na moim palcu nabrał koloru mogącego sugerować, że oprócz dłubania nim w nosie, zwykłem dość często grzebać nim również w dupie.

Wypadki zdarzają się wszędzie.

Kiedyś szukając telefonu przypadkowo położyłem rękę na leżącym na kanapie pilocie i niechcący przełączyłem kanał na stację Disco Polo. Od tamtej pory minęły już ze dwa lata, a mimo to czuję niepokój za każdym razem gdy gdzieś w oddali usłyszę akordeon…

Niektóre blizny już nigdy się nie zagoją.

Wracając jednak do akcji z nożem – co jest właściwie w tym wszystkim najciekawsze. Otóż kiedy zrobiłem sobie to małe sado-maso, zamiast krzyczeć, gotować się na śmierć i dzwonić po WOPR, albo po tego dziwnego gościa co przyjeżdża do domu, żeby obejrzeć Wasze talerze i zmywarkę, spojrzałem tylko na kapiącą na podjazd krew i pomyślałem sobie „no nie, kurwa… znowu…”.

Znowuuuu…

Znowu, bo prawda jest taka ,że poprzednią rozległą ranę ciętą zadałem sobie ledwie tydzień temu – na lewej nodze. Jeszcze nie zdążyła się nawet dobrze zagoić, a tu proszę – kumulacja. Jak tak dalej pójdzie to za niedługo zabraknie mi miejsc, w które mógłbym się jeszcze dźgnąć, uderzyć albo czymś je przypalić. Serio.

Idąc jednak dalej – większość osób, które znam ma tak, że kiedy zrobią sobie jakąś krzywdę, od razu zaczynają histeryzować.

Boją się, że mogą się wykrwawić, zejść na tężca, nie zejść na tężca ale dostać autyzmu od szczepionki na tężca, albo też, że po tej ranie zostanie im jakaś widoczna, brzydka blizna (zobaczcie na mnie – nie są to wcale nieuzasadnione obawy). Biegają więc nerwowo po domu trzymając rozcięty paluch w ustach i wyrzucają wszystko z szafek w poszukiwaniu plastra. Warto zaznaczyć, że takie podejście do ran ciętych i szarpanych jest całkowicie normalne – w końcu tak zaprogramowała nas matka natura.

Mamy instynktownie unikać ognia, krwi, dużych wysokości, piosenek Kamila Bednarka i bójek na noże na tyłach baru z meksykańskim żarciem.

Jeśli jednak trzymacie w domu starszy samochód, a hasło „wolny weekend” w pierwszej kolejności kojarzy się Wam z piciem piwa i wymienianiem na podjeździe przed domem kończącej się powoli skrzyni biegów, to najpewniej pod tym względem matka natura ma na Was równie duży wpływ co ugrupowania pozarządowe propagujące wstrzemięźliwość i abstynencję.

Czyli, że żaden.

Widzicie, kiedy zorientowałem się już, że nóż znalazł się nie tam gdzie trzeba i zobaczyłem płynącą w coraz to większych ilościach krew, w pierwszej kolejności pomyślałem o tym, że mając tylko cztery palce będzie mi znacznie trudniej zamontować tę pieprzoną dokładkę na samochód.

To była najważniejsza sprawa – absolutny priorytet.

W dupie miałem tę dziurę – chciałem po prostu dokończyć to, co sobie zaplanowałem.  Trzymałem więc kciuki (w sumie to jeden, bo ten w lewej ręce mógłby od tego odpaść) żeby po wyjęciu noża dziura była na tyle mała, by nie trzeba było jej zszywać. Bo to oznaczałoby konieczność udania się do jakiegoś lekarza, żeby założył szwy, a udanie się do jakiegoś lekarza, żeby założył szwy w sytuacji, kiedy kończyna do przyszycia nie znajduje się w niesionej pod pachą reklamówce jest moim zdaniem zwyczajną stratą czasu. Na szczęście nóż zatrzymał się na kości i nie przeciął żadnego przydającego się do trzymania butelki z piwem ścięgna – opatrzyłem więc tylko na szybko tę dziurę i bez zbędnej zwłoki wróciłem do pracy.

Potem co prawda musiałem jeszcze dwa razy zakładać opatrunek (bo przemókł i odpadł), ale nie zmienia to faktu, że nie przeszkadzała mi specjalnie świadomość, że mogę zobaczyć jak wygląda moja własna kość.

Widzicie, na przestrzeni spędzonych w garażu lat tak mocno przywykłem do tego typu ran, że zwyczajnie nie robią już one na mnie żadnego wrażenia. Dziś nóż wbity w dłoń, poszarpane przedramię czy noga poparzona szlifierką to nie jest żadne tam zagrożenie życia. To co najwyżej najwyżej niewielki dyskomfort.

I co najlepsze - jestem pewien, że większość z Was ma dokładnie tak samo.

Komentarze (19)

Michał Mowad
9.10.2017
10:23

Michał Mowad napisał

Mnie też wkurza, że muszę przerywać robotę, ale jeżdżę na szycie zawsze, bo potem jest trochę $$$ z odszkodowania :) 

Łukasz Stryjewski
30.09.2017
15:28

Łukasz Stryjewski napisał

"Prentki: pierwsza krew" ! :D

Leszek Rudnicki
30.09.2017
14:54

Leszek Rudnicki napisał

Jest ryzyko jest zabawa!

Tomasz Smoliński
30.09.2017
13:52

Tomasz Smoliński napisał

:D

Dawid Wójciak
29.09.2017
17:57

Dawid Wójciak napisał

Prentki Ty wariacie...!! :D 

Tomsz Musiałek
29.09.2017
17:46

Tomsz Musiałek napisał

xD

Wojtek Błoch
28.09.2017
22:31

Wojtek Błoch napisał

Mocneee....

Alexander Zarębski
28.09.2017
10:59

Alexander Zarębski napisał

Ja uważam, że zanikanie podstawowych umiejętności technicznych u młodych ludzi to spory problem, bo nie potrafią sobie poradzić z najprostszymi czynnościami. Chociaż z drugiej strony, może to lepiej, ze ludzie nie zabierają się za rzecz, których nie potrafią robić. Mój znajomy mieszka w bliźniaku i jego sąsiad postanowił zamontować sobie plastikowy daszek nad swoim wejściem. Wwiercił się w ścianę i jednocześnie w instalacje elektryczną, doprowadzając do spalenia się praktycznie wszystkich urządzeń elektrycznych podpiętych do zasilania w domu mojego znajomego. Sprawca do winy nie bardzo chce się przyznać, mimo ze zaraz po sprawie znajomy zrobił fotki, na których normalnie te druty ze ściany są powywlekane. Najśmieszniejsze jest to, ze ten sąsiad postanowił wiercić zaraz obok skrzynki z wielkim żółtym wykrzyknikiem. Wydaje mi się, że lepiej jest, gdy za robotę zabierają się osoby, które wiedzą co robią. Co wcale nie znaczy, ze trzeba być fachowcem, by zabierać się za proste prace techniczne :) 

4 kółka i nie tylko
28.09.2017
10:34

4 kółka i nie tylko napisał

Prentki >> W sumie nie uważam tego jak mówisz za "zniewieścienie". Ludzie robią po prostu co innego, tylko że jak przyjdzie co do czego to jest to nieżyciowe, bo co z tego, że potrafią napisać aplikację na Androida, jak nie potrafią odpowietrzyć kaloryfera. To nie zniewieścienie, tylko bycie życiowym fajtłapą i strata dla każdego człowieka, bo kończy się tak, że do najprostszych czynności zatrudniają "speców" i płacą grubą kasę, za coś co każdy z podstawową zdolnością kręcenia śrubokrętem zrobi w trzy minuty.

Wiesz to jest lenistwo ludzi. Mojego taty kilkadziesiąt lat temu na studiach z elektroniki nikt nawet nie nauczył posługiwać się lutownicą i uczył się potem sam w domu - ale umiał. Dziś nikomu się nie chce. Nikt (no nie nikt, ale większość) nie ma żadnego hobby poza przeglądaniem sieci, mało kto coś manualnego, a jak ma to od razu otwiera własną firmę bo jest to taka rewelacja.

A potem jak w mieszkaniu wyskoczy bezpiecznik to jest panika i ludzie siedzą po ciemku bo energeryka musi przyjeżdżać. Dla mnie, jako inżyniera, to byłby po prostu wstyd.

Ja się smieje, że gdyby teraz na pustynii rozbił się samolot, ale tak że nikt by nie zginął od kraksy, to z czasem i tak by wszyscy umarli. Nie z braku wody. Z braku Wi-Fi.

Igor Staniszewski
28.09.2017
09:06

Igor Staniszewski napisał

Jak wspomniał Prentki, czasy się zmieniają. Aktualnie częściej musisz posiadać wiedzę z zakresu obsługi elektroniki, niż z wiercenia dziur i korzystania ze śrubokrętów. Acz wszystko do czasu, czyli pierwszego remontu w mieszkaniu ;)

Prentki-BLOG.pl
28.09.2017
08:44

Prentki-BLOG.pl napisał

@3dosetki.pl - zwykle o tym, że znowu rozpierdzieliłem rękę czy inną kończynę dowiaduję się dopiero kiedy zauważę krew na częściach ;) Wtedy zaczyna się poszukiwanie skąd cieknie, żeby załatać dziurę czyściwem lakierniczym i taśmą papierową...

@4 kółka i nie tylko - moim zdaniem jest to trochę naciągane podejście, bo z drugiej strony ja na przykład nie jestem w stanie poradzić sobie z konfiguracją routera - a te "zniewieściałe" 99% społeczeństw owszem. Czasy się zmieniają i lista umiejętności, które warto posiadać również.

Ten zanik "klasycznych" umiejętności manualnych jest moim zdaniem słaby, bo takie umiejętności od zawsze były kojarzone z kwadratową szczęką, dwudniowym zarostem i wielkimi bicepsami. Teraz z kolei za takie zadania coraz to częściej zabierają się dziewczyny. I jak najbardziej jestem za tym, żeby się zabierały gdyby tylko nie było to spowodowane faktem, że często robią to bo muszą, gdyż ich facet nie chce / nie potrafi / boi się, że coś popsuje* (niepotrzebne skreślić).

Feministki pewnie mnie za to nie polubią ale jestem zdania, że facet jednak powinien trzymać się pewnych wzorców i coś takiego jak umiejętność używania młotka bardzo się w te wzorce wpisuje ;)

4 kółka i nie tylko
28.09.2017
08:11

4 kółka i nie tylko napisał

To raczej wada współczesnego stylu życia i społeczeństwa, które 99% czasu siedzi przed kompem, ew. pójdzie do baru a szczytem aktywności jest pobieganie po chodniku z słuchawkami w uszach. Prawda jest taka, że zdolność manualna większości kończy się na poskładaniu mebli z IKEA, a już nawet zamocowanie obrazka z wywierceniem dziury w ścianie ich przerasta.

W sensie... no to normalne, że się człowiek uszkadza, jeśli cokolwiek manualnego robi. Sam fakt, że napisałeś ten tekst i uznałeś, że trzeba o tym powiedzieć, jest potwierdzeniem, że ze standardu staje się to wyjątkiem, że ktoś coś "grzebie" Czy to przy domu / mieszkaniu, pojazdach, sam sobie robi meble, czy cokolwiek.

Marika Ozga
27.09.2017
23:23

Marika Ozga napisała

Facet z krwi i kości! :D 

Agata Sowińska
27.09.2017
23:21

Agata Sowińska napisała

Auć...

Tomasz Krysa
27.09.2017
22:40

Tomasz Krysa napisał

Polak mądry po szkodzie...

3dosetki.pl
27.09.2017
14:46

3dosetki.pl napisał

Kiedyś przy -10/-15 wyciągałem kompresor doładowania z samochodu oczywiście bez rękawiczek, bo się rozszczelnił i zrobił dość konkretną zasłonę dymną. Oczywiście cały się poharatałem, a, że było zimno to tak krew jakoś tak zastygała, więc się nie wykrwawiłem. Robiłem to na strzeżonym parkingu obok miejsca wybuchu. Jak już po wielu miesiącach wróciłem aby włożyć naprawiony kompresor, po otworzeniu maski, wszystko wyglądało tam tak jakbym do tego kompresora wciągnął łysego kota. Więcej było tam zaschniętej krwi niż czegokolwiek :)

Adam Wojnarowicz
27.09.2017
14:05

Adam Wojnarowicz napisał

Ja tam potrafię się skaleczyć przy smarowaniu chleba masłem. Podziwiam determinację

Marcin Górnicki
27.09.2017
12:25

Marcin Górnicki napisał

Nie ma warsztatu bez ofiar. To chyba oczywiste!

Grzegorz Paczuski
27.09.2017
12:07

Grzegorz Paczuski napisał

Może to nie ten sam kaliber, ale ja mam chronicznie poszatkowaną rękę od zabaw z kotem ;). Dziewczyna się dziwi i pyta czemu nie założę długiego rękawa, ale kot lubi tę zabawę, ja w sumie też. Masochizm? To możliwe :D

POZOSTAŁE KOMENTARZE (19)