Codziennie mijamy setki ludzi na ulicy, w autobusie, w sklepie, na uczelni. Kompletnie obce masy, które nie wnoszą nic do naszego życia dopóki w jakiś sposób nie zaistnieją w naszej przestrzeni. Pewnie większości osób, które spotkałeś przez cały wczorajszy dzień już nigdy w życiu nie zobaczysz. Nie będziesz miał drugiej okazji, żeby kogoś zaczepić i poznać. A może ta dziewczyna, która wczoraj uśmiechnęła się do Ciebie na przystanku mogła być jedną z ciekawszych osób jakie poznałeś w życiu? Nie wiesz, i już się nie dowiesz, bo nie zaczepiłeś i nie zapytałeś, czy bolało jak spadała z nieba. Chyba, że wydarzy się coś dalej…
Tak było z Fulvią. Mam słabość do kobiet i to nie jest tajemnica. Szczególnie, gdy mają blond loki i imię odziedziczone po głównej bohaterce dramy pt. „Romeo i Julia”. Fulvię spotkałem na zlocie Tomaszowskich Klasyków, a raczej to ona znalazła mnie. Sytuacja jakich wiele: idę spacerkiem przez główny rynek, gdzie zgromadziło się wiele pięknych aut, w tym też Zołza – Eleanor, która gościła już u nas, a wtedy zza moich pleców wyjeżdża Ona. Skromna, malutka, blondynka w żółtej letniej sukience. Udałem niedostępnego i niewzruszonego jej przybyciem,ale w głębi duszy rzuciła mnie na kolana. Zupełnie nie wiedzieć czemu.
Oczywiście, że ją obczaiłem. I to nie raz. Nie wziąłem jednak numeru, nie zagadałem, wróciłem do domu. Do tego stopnia nie mogłem przez nią spać, że znalazłem ją w googlach i musiałem do niej zagadać. I tak zaczął się mój romans z Lancią Fulvia Zagato Sport 1.3. Nie bez powodu w tym artykule tak dużo miejsca poświęciłem kobietom. Otóż, Lancia bardzo często nadawała swoim samochodom nazwy pochodzące do żeńskich imion, takich jak: Fulvia, Flaminia, Aurelia, Flavia. Druga teoria mówi o tym, że nazwy te swoje źródło czerpały od nazw antycznych dróg jak np. Via Flaminia – antyczna droga prowadząca z Rzymu do Rimini, ale nie da się ukryć, że choćby nazwa tej drogi pochodzi od kobiecego imienia. Z kobietami źle, ale bez nich jeszcze gorzej.
Natomiast imię Fulvia to bardzo dostojny przydomek. Nosiła je chociażby Publia Fulvia Plautilla, rzymska cesarzowa i żona cesarza Karakalli, o którym można powiedzieć jedno – lubił gość jak lała się krew strumieniami. Był wielkim fanem krwawych jadek, igrzysk, wojen i lubował się w rzymskich kurtyzanach jednak, jak głosi legenda, Fulvii nigdy nie puknął.
Zupełnie nie wiedzieć czemu, bo wygląda cudownie. Nasza Fulvia pochodzi z roku 1968, czyli z okresu kiedy nad samochodami pracowali artyści, a nie hutnicy hobbyści i kowale amatorzy. Wartością dodaną w naszym modelu jest wersja Zagato. Zagato to rodzinne włoskie studio projektanckie, które uczyniło z budowania samochodów sztukę – podobnie jak Pinfarina. System był prosty, Lancia wysyłała do rodziny Zagato podwozia, a oni budowali na nich swoje dzieła.
To, na co warto zwrócić uwagę mówiąc o nadwoziu to dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest to, że karoseria stanowi monolit. Oprócz drzwi, maski i tylnej klapy jest to jednolita bryła metalu wykonana w pracowni rodziny Zagato. Fulvia była też modelem przełomowym dla tego studia, bo było to jedno z pierwszych aut tej pracowni, które uzyskało status „auto seryjne”. Ciężko w to uwierzyć, ale w sumie przez 7 lat produkcji manufakturę opuściło ponad 7000 sztuk wersji Sport. Konkretnie naszej Fulvii produkowanej w latach 1968-1970 powstało dokładnie 1898 sztuk. Druga rzecz, na którą warto zwrócić uwagę to boczne, kanciaste, przetłoczenia znane z Disco Volante – marki współpracującej z Alfa Romeo na takich samych zasadach jak Zagato z Lancią. Co prawda studio Zagato jest o wiele starsze niż Disco Volante, ale to DV nadało tej linii ponadczasowy wyraz i uczyniło ją symbolem włoskiego stylu.
Zauważyliście, że z prawej strony nie ma lusterka? Myślałem, że urwałem je gdzieś po drodze, ale okazało się, że to seryjny zabieg. W Ferrari Testarossie też przez pewien czas montowali tylko jedno lusterko, może dlatego, że jeżdżąc takim autem nie patrzysz za siebie. To inni patrzą i uważają na ciebie.
Fulvia urzeka swoimi skromnymi smaczkami. Może to przesądziło o jej sukcesie w USA. Gdy Lancia dotarła do Stanów kosztowała 4.000$ – dokładnie tyle samo, co Mustang albo Corvette. I co ciekawe, auto dysponujące zaledwie silnikiem V4 o pojemności 1300ccm i mocy niespełna 100hp było bardzo popularne. Nie da się tego inaczej wytłumaczyć, jak tylko uwodzicielską sylwetką.
Stany miały też swój wkład w rozwój wersji Zagato. Gdy te auta docierały do Ameryki, z marszu miały wymieniane przednie światła. Wersje europejskie były wyposażone w plastikowe obudowy lamp, w tych wysłanych za Ocean, już na miejscu, montowano chromowane lampy z obudowami z amerykańskich ciężarówek.
Jak na rynek amerykański, Fulvia była też ubogo wyposażona. Nie miała elektrycznych szyb, wspomagania i klimatyzacji. Działanie klimatyzacji tłumaczyłem w „agresywnym vlogu o miłości”. Przypomnę tylko w skrócie, że w wersji Zagato powietrze wpadające przez wlot na maskę było eksportowane do wnętrza skąd miało tylko jedną drogę ujścia – tylną uchylaną szybę, a zarazem klapę bagażnika. Co ciekawe, klapa jest podnoszona elektrycznie, a to rozwiązanie generuje w aucie przeciąg, a’la klimatyzacja.
We wnętrzu jest cudownie. Przede wszystkim kierownica, bardzo charakterystyczna dla włoskich samochodów. Drewniana obręcz łączona z trzema chromowanymi ramionami, to samo znajdziecie w Ferrari z tamtego okresu. We wnętrzu nie ma wiele. Podstawowe zegary, przełączniki ogrzewania, stacyjka i czasomierz w centralnej części deski. Nic więcej. Piękna włoska prostota. Z pewnością jest to auto dla osób niższych niż Jordan ze względu na bardzo wąską szybę przez którą czasem mało widać, czyli auto typowego Włocha.
W tym wnętrzu ważne jest jednak coś innego. Fotele. Podobno są to najwygodniejsze fotele samochodowe, jakie kiedykolwiek zostały stworzone i jest to bardzo prawdopodobne. Oprócz regulacji przód-tył nie mają żadnej innej. Mimo to wprost idealnie dopasowują się do siedzącego i cały czas zapewniają niesamowity komfort i trzymanie. Niewiarygodne, jak one się zachowują.
Wspomniałem o tym, że Fulvia nie ma wspomagania. Sam kiedy o tym usłyszałem nieco się zmartwiłem, bo ostatnim samochodem bez tego dobrodziejstwa jakim jeździłem była Corvetta C1 i była to ciekawa walka z materią. Lancia mnie jednak zaskoczyła. Prowadziła się wybornie, jak na auto bez wspomagania. Do tego Fulvia jest bardzo dobrze wyważona. Aż szkoda, że nie jest to auto z napędem na tył, bo mogłoby wtedy bardzo przyzwoicie zadzierać tyłeczkiem. Mimo tego, że pod maską mamy zaledwie 100hp to Zagato jeździ cudownie, może dlatego że jadąc nim po prostu nie spieszysz się. Masz włoski luz na to, czy jedziesz 100 czy 200.
Zresztą to da się odczuć, bo w Fulvii jest głośno i jadąc 80 km/h masz wrażenie, że to już 180km/h, ale kompletnie mnie to nie rusza, bo dźwięk V4 ma swój urok. Nie jest to żaden wyrafinowany bulgot czy wrzask, to przyjemny głos blondynki w loczkach, której po prostu miło się słucha. To jest auto skazane na romansowanie. Ja wiem, że w założeniu może i miało być to ładne auto dla rodziny o sportowym zacięciu, ale nie ukrywajmy, na tylnej kanapie – a raczej dosłownie ławce obitej skórą, nikt się nie zmieści. W bagażniku mieści się niewiele, bo dużą część przestrzeni zajmuje koło zapasowe. Właśnie dlatego w tym aucie mieści się Romeo, Julia i koszyk z winem oraz jedzeniem.
Nie jestem zwolennikiem przesadnego zachwycania się samochodami, bo każde auto ma wady, przez które ktoś inny je znienawidzi. Wierzę w to, że są auta, które wybierają Ciebie, a nie ty auto. Często się tak zdarza, że kupuje się jakieś tam auto, bo akurat sąsiad sprzedaje. Później analizujemy historię, poznajemy i zaczynamy się z nim wiązać. Mam tak z Fulvią. To z pewnością auto wyjątkowe w swojej minimalistycznej włoskiej urodzie. To prawda, skrzynia nie chodziła jak marzenie. Hamulce pozostawiają wiele do życzenia. Mogłoby to komuś przeszkadzać, ale ja to wszystko kupuję. Jestem w stanie przełknąć te wady na rzecz tego, jak bardzo mnie uwodzi za każdym razem, kiedy przeglądam wspomnienia z nią.
Auto testowaliśmy na wycieczce po kilku miejscowościach w okolicach Tomaszowa Mazowieckiego – odwiedziliśmy też miejsce, gdzie się spotkaliśmy po raz pierwszy z Włoszką, czyli rynek w Tomaszowie. I co fascynujące, jadąc Fulvią przez te miasteczka ludzie się uśmiechali, pokazywali kciuki w górę, a na światłach pytali co to za auto. Wchodzili w interakcję z zupełnie obcymi ludźmi, bo coś ich zainteresowało i fascynowało. Tak jak ta kobieta, o której wspominałem na wstępie. Nie bali się zagadać do kogoś obcego i o coś zapytać. Ma to swój niebywały urok i to jest wartość prawdziwej motoryzacji – tworzenie płaszczyzny do rozmowy, bez względu na to kim jesteś, w co wierzysz i komu kibicujesz. Nie bójcie się poznawać ludzi!
zdjęcia: C.Y.R.K.I.E.L
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!