Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

– O Royal Enfield! Fajny. – zagadałem do faceta stojącego obok swojego motocykla na warszawskiej edycji DGR (Distinguished Gentleman’s Ride).

– Dzięki, bardzo fajny. Kupiłem go jak wróciłem z wyprawy w Himalaje.

– Naprawdę byłeś w Indiach i podróżowałeś Royal Enfieldem? Wspaniała wyprawa. Wiesz, w sieci jest polski film o takiej wyprawie. Według mnie najlepszy, jaki w ogóle widziałem. Zaraz, jak on się nazywa?

– Unexpected? – pomógł mi.

– Chyba tak.

– Uważasz, że taki dobry? To miłe, ja zrobiłem ten film.

 

Mniej więcej tak wyglądała nasza pierwsza rozmowa. Mój rozmówca zasłynął, jako twórca komputerowych efektów specjalnych do przełomowego filmu Sala Samobójców oraz wielu innych niemniej ciekawych produkcji. Jednak nie to, że Adam Torczyński jest Wybitnym artystą spowodowało naszą rozmowę. Tym, co sprawiło, że nie odpuściłem kolejnego z nim spotkania było kilka zdań, które wypowiedział odnośnie swojej maszyny.

 

– Adam, czy to prawda, że zamieniłeś ultra sportowe Ducati 749S na archaicznego Royala Enfielda? Dlaczego?

 

– Prawda, jeździłem wcześniej na Ducati, ale nie tylko. Wszystko zaczęło się oczywiście standardowo dla mojego pokolenia motocyklistów. Mianowicie od Jaw, MZ oraz „Japończyków”. Jednak w pewnym momencie, kiedy pierwszy raz zobaczyłem Ducati, a było to jeszcze 748, stało się moim marzeniem posiadanie sportowego motocykla tej marki. Absolutna sportowa klasyka, wygląd, brzmienie, suche sprzęgło itd. Wiesz, to było takie jeżdżące wiadro części z ogromną duszą. Zakochałem się w tych motocyklach. Zagłębiałem się powoli w temat aż do momentu, kiedy nadarzyła się okazja by taki motocykl kupić. Kiedy to już nastąpiło, powoli przeistaczałem swoją pasję. Zacząłem jeździć coraz szybciej. Później również na torach. Lublin, Radom, Poznań. Co za tym idzie podnosiłem sobie poprzeczkę adrenaliny. Paradoksalnie im dalej w to wchodziłem, tym bardziej zmniejszała się wokół mnie grupka osób zainteresowanych sportowym jeżdżeniem. W pewnym momencie wszedłem na inny poziom. Nie każdy motocyklista jeżdżący superbikiem jest tym zainteresowany. Przykładowo na tor często musiałem wozić motocykl na lawecie. Wierz mi, po intensywnej jeździe na torze nie ma się już siły, aby dojechać te dwieście kilometrów do domu na motocyklu. W sumie okazało się, że nie mam już z kim jeździć, a trwało to jakieś 9-10 lat. Jeszcze przed sytuacją z Royalem poczułem wewnętrznie, że potrzebuję zmian. Bałem się do tego przyznać. Nawet nie przed środowiskiem, a bardziej przed samym sobą.

 

– Masz jeszcze to Ducati?

 

– Nie, sprzedałem je natychmiast po powrocie z Himalajów.

 

– Jak tam trafiłeś?

 

– Wystartowałem w konkursie na film o himalajskiej wyprawie. Wcześniej nawet nie interesowałem się Royal Enfieldem. Zainteresowała mnie tematyka filmu – pokonywanie wielkich gór na tak niezwykłych motocyklach. Poczytałem na ten temat i pooglądałem wcześniejsze filmy. Zresztą od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie zrobienie filmu właśnie tego rodzaju. Filmu o mojej pasji.

 

– Co jest w tych Himalajach?

 

– Po pierwsze jest to miejsce mistyczne. Największe i najbardziej tajemnicze pasmo górskie. Himalaje mają to „coś”, ale w ogromnej skali. Ponadto są tam jedne z najwyższych przełęczy do pokonania motocyklem. Wiesz, jeździłem wcześniej motocyklem po Europie, ale to było Ducati. Inna pozycja, inne prędkości, ogólnie inna charakterystyka jazdy. A tam, w Himalajach, w tym środowisku pojawia się Royal Enfield, konstrukcja wywodząca się z lat 50-tych. Samo to jest czymś niezwykłym.

 

– To znaczy, że poczułeś już podczas wyprawy, że po jej zakończeniu nie chcesz oddać wynajętego motocykla?

 

– Nawet nie pod koniec. To się stało na jej początku. W momencie, kiedy pojechałem odebrać przydzielony mi motocykl na wyprawę. Pierwszych kilometrów pokonanych Royalem nawet nie pamiętam. Lewostronny ruch, wymijanie krów na drodze i zdziwienie, jak dobrze ten motocykl sobie radzi. Od razu zechciałem pokonać trasę całej wyprawy właśnie tym egzemplarzem.

 

– Film Unexpected rozbudza wyobraźnię, po jego obejrzeniu chce się od razu wyruszyć waszymi śladami. Czym był ten projekt?

 

– Dla mnie był to film o mojej przemianie, naprawdę. Tak jakoś wyszło. Mimo, że miałem plan działania okazało się, że wszystko zaczęło toczyć się inaczej. Samoistnie. Jadąc przez Himalaje motocyklem w pewnym momencie okazuje się, że nie ma tam mowy o żadnym planowaniu. Jesteś zmuszony na bieżąco wszystko zweryfikować. Straciłem orientację czy zajmować się ludźmi, otoczeniem czy motocyklami. Wstawaliśmy o 4:30. Nierzadko ruszaliśmy w deszczu. Do tego grupa blisko dwudziestu osób i te ekstremalne wysokości. Często widzieliśmy się tylko z rana i wieczorem. Nasza wyprawa rozwijała się na dystansie 10 – 20 kilometrów. Czasami bywało, że byłem sam. Tylko ja, motocykl i masyw górski. Doszło do tego, że zaczęło to na mnie wpływać. Mimo, że jestem zazwyczaj dobrze zorganizowany, lubię planować, miejsce i okoliczności zrobiły swoje. Wyprawa trwała dwa i poł tygodnia, a każdy dzień był inny. Wszystko, co zaplanowałem musiałem zmienić lub zweryfikować, a nowy plan tworzyłem każdego dnia. Doszło do tego, że czasami dawałem się ponieść totalnej improwizacji. Więc przez pierwszy tydzień schudłem sześć kilogramów.

 

– A co z założeniami filmu?

 

– Film w ogóle był produkcją zrealizowaną na zamówienie ADVFACTORY, podróżników, organizatorów wypraw, którzy chcieli mieć ambitne dzieło zdolne przyciągnąć ludzi. Dali mi totalną swobodę twórczą i tylko wskazanie na to, by film zainteresował również osoby, które nie znają się na motocyklach. Żeby i one chciały go oglądać, a potem pojechać.

 

– Udało Ci się. Taki jest. Filmów o Himalajach, gdzie mielą się Royale i góry jest w Internecie masa. Ten jest inny.

 

– Dzięki, to komplement. Łatwo nie było. To była katorżnicza praca i matematyczne rozkminianie, a także szalona improwizacja. Jak tam przyjechałem ze sprzętem i zobaczyłem z czym mam się zmierzyć, to pomyślałem tylko – w co ja się wpakowałem.

 

– Royal to dobry motocykl do tej wyprawy czy tylko dobry, bo jest popularny w Indiach?

 

– Potraktowałem go, jako normalny motocykl enduro. Ma świetny promień skrętu, jest doskonale wyważony i zwrotny, ale także trochę twardy i czasami nieprzewidywalny, surowy 

 

– Odpadały części w czasie jazdy?

 

– Mnie nie. Ale zdarzało się. Czasem komuś odpadło lusterko, wydech i … tak. Zdarzyło się. Mnie wypadł akumulator. Wypadł, bo nie był przykręcony i trzymał się jedynie na kabelkach.

 

– Ciekawi mnie czy według Ciebie przy normalnej kulturze technicznej, jeździe jak Bóg przykazał – bez udowadniania sobie czegokolwiek, ten motocykl jest w stanie przejechać taką trasę bezawaryjnie?

 

– Absolutnie tak. Jeśli jest dobrze utrzymany to bez problemu. A nawet, jeśli coś się zacznie dziać, to będzie łatwe do naprawienia. Wiem o tym z doświadczenia. Od wyprawy przejeździłem swoim już rok. Nie tylko po asfalcie.

 

– Do czego go używasz, gdzie jeździsz?

 

– Warunki się oczywiście zmieniły. Himalaje zniknęły. Mentalnie jestem teraz przy małych wiejskich ścieżkach. Oczywiście już nie grzeję nigdzie dwieście na godzinę. Przelotowa wynosi teraz dziewięćdziesiąt i jest stała. W lesie też mogę jechać 90. Jest po prostu super. Royal Enfield to rewelacyjny motocykl. Jeżdżę nim wiejskimi drogami, szutrowymi, błotnymi i on sobie radzi. Oczywiście jest to inna praca ciałem, ale radzi sobie naprawdę doskonale. Można nim jeździć wszędzie. Kończy się asfaltowa droga i zaczyna szutrowa, jadę szutrem, kończy się szuter i zaczyna las, jadę w las, kończy się las…

W ogóle to rodzi mi się taki pomysł w głowie, żeby zrobić tym motocyklem jakiś dłuższy wypad po Europie. Może nawet Islandia. Jestem zafascynowany tym motocyklem, tym, że i on mi tam w Himalajach pomógł. Zżyliśmy się.

 

– Jeździsz tylko poza utartymi szlakami?

 

Czasami jeżdżę też po mieście, ale unikam tego. Staram się jak najszybciej z niego uciec i śmigam zazwyczaj lasami. W końcu czuję swobodę. Jadę właściwie gdzie chcę. Na Ducati, które miałem dostrojone dość twardo na tor, musiałem planować na mapie, jaką drogą dojazdową gdzieś pojadę. Jakbym trafił na dziury to nie byłbym w stanie jechać komfortowo. Teraz robię nawet tak, że nie wiem gdzie jadę. Biorę kask, ubranie i śmigam przed siebie. Tak naprawdę właśnie to mi się zmieniło. Mimo to, że jestem bardzo ułożoną osobą, teraz sam się łapię na tym, że jadę, ale nie wiem gdzie. Nie ma ograniczeń – chyba, że jest to autostrada, tam zostałbym chyba zmieciony

Komentarze (5)

Alexander Zarębski
17.08.2017
15:49

Alexander Zarębski napisał

Hah, co człowiek to inna opinia :) Mi filmik się spodobał. Jego forma minireportażu połączonego z relacją oraz kolory, dzięki którym czułem że jadę razem z nimi, sprawiły że z zainteresowaniem obejrzałem mimo, że motocykle to raczej nie moja piaskownica :)

Michał Mowad
17.08.2017
14:26

Michał Mowad napisał

Też poszukałem po przeczytaniu tekstu, choć liczyłem, że link się pojawi na końcu i powiem szczerze, że w moje gusta ten film nie trafił. Wywiad jest ciekawszy.

Bartek Lemik
17.08.2017
10:34

Bartek Lemik napisał

Znalazłem!

Bartek Lemik
17.08.2017
10:33

Bartek Lemik napisał

Może ktoś podrzucić link do tego filmiku? Z chęcią bym obejrzał po takiej reklamie :)

Joachim Rodzik
16.08.2017
14:47

Joachim Rodzik napisał

Lubię wywiady z ambitnymi i świadomymi siebie ludźmi. Można się wiele od nich nauczyć.

POZOSTAŁE KOMENTARZE (5)