Sporo mówi się o tym, że drifting bardzo szybko się rozwija i że poziom zawodów i zawodników rośnie w oczach. Wybierzmy się więc w sentymentalną podróż do roku 2007 i sprawdźmy jak wtedy wyglądały zawody driftingowe.
Robiąc porządki w pokoju natknąłem się na płytę VCD z relacją z finałowej rundy Toyo Drifting Cup na Torze Poznań. Relacja to może nienajlepsze określenie. Moim zdaniem film miał na celu raczej pokazanie widzom, że w ogóle istnieje coś takiego jak drift, o co w tym chodzi i jak wyglądają zawody. To właśnie w tym czasie drifting zaczął docierać do szerszej publiczności i wchodzić „pod strzechy”.
Pierwszą rzeczą jaka rzuca się w oczy po jego uruchomieniu jest… jakość wideo. Przez osiem lat jakość sprzętu foto/video nieco się poprawiła więc przesiadka z Full HD na 360p jest na początku mocno odczuwalna.
Od 2007 roku zmieniły się też nieco trendy w modyfikowaniu aut. Samochody przerobione w stylu Szybkich i Wściekłych z jaskrawym, często dwukolorowym malowaniem, okropnymi body kitami i pseudo chromowanymi felgami stanowiły szczyt tuningowego polotu.
Jednak większość aut biorących udział w zawodach nieznacznie różniła się od tego, co możemy spotkać na ulicy. W tamtym okresie dosłownie na palcach jednej ręki można było policzyć driftcary zbudowane od podstaw z myślą o startowaniu w zawodach. Większość uczestników na Tor Poznań przyjechała na kołach i tak samo po ukończeniu zawodów wracała do domu. Nie dość, że auta nie miały specjalistycznych modyfikacji, to ich obniżaniem również mało kto się przejmował. Wygląd aut był więc zdecydowanie (moim zdaniem) gorszy niż dzisiaj, czyli raczej kiepski.
Trasy na których rozgrywano zawody też się nieco poprawiły. Tę, na której rywalizowali zawodnicy stanowiła „sekwencja” dwóch zakrętów połączonych w miarę łagodną przekładką. Przy ostatnim zakręcie ustawiono nawet ścianę z gąbek, którą wielu kierowców posyłało w powietrze. W porównaniu ze znanymi nam z aktualnych zawodów trasami w górach czy na stadionach, ta sprzed ośmiu lat wypada raczej blado. Pamiętajmy jednak, że samochody były słabsze od tych widywanych na zawodach obecnie.
W filmie kilku drifterów wypowiada się na temat swoich aut i techniki jazdy.
Przybysz z Holandii Paul Vlasblom, kierowca BMW E36 Touring ze swapem silnika na S52 z M3 tej samej generacji zachwala poziom zawodów i polskich drifterów. Mówi też, że drifting to „10 procent talentu, 10 procent techniki, a cała reszta to prakryka”. Możliwe, że ma całkiem sporo racji bo właśnie w tym okresie starty w zawodach rozpoczynali choćby Marcin Mospinek czy Bartosz Stolarski, którym tych kilka lat doświadczeń pozwoliło konkurować w czołówce polskiego, a nawet europejskiego driftu.
Nie wszyscy pamiętają też, że w tym czasie swoją karierę rozpoczynał Paweł Trela startujący w zawodach Fordem Sierrą.
Kolejnym wypowiadającym się zawodnikiem był Bartosz Stolarski, który już wtedy w zawodach startował swoim Fiołkiem. Co prawda wtedy auto nadal miało pod maską SR’a ale jest to ten sam samochód którym BRT startuje do dziś. Wtedy było to jedno z najmocniejszych aut w stawce, dysponowało bowiem mocą ponad czterystu koni mechanicznych co wówczas wydawało się ogromną mocą, która w zupełności wystarczała do radzenia sobie z konkurencją. Dziś temat mocy wygląda nieco inaczej.
Bartek opowiada też czym w ogóle jest drift i o co w tym chodzi:
„Chodzi o to, żeby bardzo fajnie, pokazowo przejechać przez sekwencję zakrętów, odpowiednią linię jazdy, odpowiedni tor sobie znaleźć. Trzeba się go trzymać i jeszcze zsynchronizować to z dużą prędkością i dużym wychyleniem, co nie jest proste.”
Wypowiada się także na temat sędziów, którzy w kwalifikacjach przyznali mu trzecie miejsce choć jego zdaniem popełniał błędy. Co ciekawe BRT po zawodach również wracał do domu swoim Nissanem.
Sporo uwagi w filmie poświęcone jest Maćkowi Polodemu, pierwszemu Polakowi startującemu za granicą, który drifting niejako do nas „przywiózł”. Nie startował w samych zawodach, ale dawał popis swoich umiejętności w charakterystycznym pomarańczowym Nissanie S14a.
Przejdźmy więc do przebiegu samych zawodów. Tutaj najbardziej widać jak duży progres wykonali zawodnicy przez prawie dekadę. Pojedynki w parach były dalekie od ideału i w większości przypadków dalej przechodził ten kierowca, który w danym przejeździe akurat nie wyspinował. Bardzo często zawodnicy kończyli swój przejazd w trawie lub na ustawionej przez organizatorów ścianie.
Wiele do życzenia pozostawiała też odległość podczas jazdy w parach. Komentatorzy „podniecali” się jakby zawodników dzieliły milimetry, tymczasem byli oddaleni od siebie o kilka metrów albo i więcej. Panowie komentujący zawody nie mieli do przekazania zbyt wielu ciekawych informacji i po prostu mówili, a raczej krzyczeli to, co wszyscy doskonale widzieli.
Całe zawody wygrał Bartek Stolarski, który cieszył się z tego, że przybysz z Holandii, jego główny konkurent został wyeliminowany przez jednego z polskich zawodników i ”nie musiał się z nim o pierwsze miejsce bić”. Przyznał jednak, że Paul prezentuje bardzo wysoki poziom i trzeba będzie się postarać i pracować nad swoimi umiejętnościami, aby móc dorównać zagranicznym zawodnikom.
Organizatorzy byli bardzo zadowoleni z całych zawodów i z dumą chwalili się, że przybyło na nie około pięć tysięcy kibiców.
Jak więc widać, przez tych osiem lat poziom naszego driftu poprawił się o całe lata świetlne. O ile z podejściem do mocy generowanych przez dzisiejsze driftcary można dyskutować, o tyle długość i różnorodność tras, czy odległość między autami podczas jazdy w parach uległy ogromnej poprawie. Zarówno poziom organizacji zawodów jak i samo podejście do driftu bardzo się zmieniło. Liczmy na to, że zarówno kierowcy jak i organizatorzy zawodów będą starali się utrzymać takie tempo rozwoju.
Użyte materiały pochodzą m.in. z filmu „Drifting 2007”
Screeny/Zdjęcia: AKW TUNING PRESS // Wojciech Grzesiak // Emil Leszczak
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!