Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

ARTYKUŁ POCHODZI ZE STRONY 4 KÓŁKA I NIE TYLKO

Niestety (albo i stety) w konfrontacji z innymi kierowcami na polskich drogach włącza mi się "tryb nauczyciela". Takiego normalnego, przy zdrowych zmysłach, a nie zajeżdżającego drogę innemu uczestnikowi ruchu po to, by podejść do takiej osoby i nawrzucać ew. złamać lusterko. Chciałbym się z tego wyleczyć, ale niestety non stop dostaję kolejne powody tylko pogłębiające moje przekonanie o upośledzeniu drogowym naszego narodu. Poza totalną niewiedzą o zasadach ruchu na rondzie, z którą spotykam się na co dzień i często na to narzekam, w miniony weekend dostałem kolejny powód...

Sobotnie, sierpniowe popołudnie, pora obiadowa. Wydawało by się dzień sielankowy z niezłym żarem, ale właśnie nad naszą piękną stolicą przetacza się niezłe urwanie chmury. W tym urwaniu ja pomykam swoim miejskim Fordzikiem w poprzek Warszawy z wschodu na zachód, przez dużą trasę, most i inne tego typu sprawy. Momentami nie widać nic, wycieraczki na maksymalnym biegu równie dobrze mogły by nie działać, bo i tak nic nie dają. Jakoś tam się jednak jedzie, szczerze mówiąc za bardzo nie zwalniam w takich sytuacjach, bo w deszczu i słabszej widoczności czuję się dość pewnie (strzelam nawet, że zbyt), więc przebiłem się całkiem żwawo. Na trasie, jak to w Wa-wie, paru idiotów szalejących w tych złych warunkach i skaczących pomiędzy autami. Standard. Zjeżdżam z trasy na ulice zielonego Ursynowa. Deszcz ustał tak nagle, jak się pojawił. No to super, teraz już luz, tylko podjechać na stację bo auto twierdzi, że ma benzyny na 10 km.

Stacja może być tylko jedna - ta co zwykle. Dojeżdżam do dużego skrzyżowania, na którym zwykle skręcam w lewo do domu, ale zamiast tego 100 m dalej prosto jest owa stacja. Na skrzyżowaniu jadę ulicą z jedną jezdnią, rozdzieloną tuż przed skrzyżowaniem małymi wysepkami, która krzyżuje się z arterią z dwoma jezdniami. Na środku skrzyżowania jest więc wyspa, którą trzeba objechać, kierująca auta na odpowiednie jezdnie drogi. Zaawansowany szkic sytuacyjny znajdziecie gdzieś w tym wpisie. Dość powiedzieć, że wszystko jest obwarowane sygnalizacją świetlną w każdym miejscu, czyli przed skrzyżowaniem i na wyspie, a także usiane lasem znaków, by nawet średnio inteligentna koza poznała po strzałkach, gdzie ma jechać.

Aaaale nieeeeee! AAAAALEE NIEEEEE! Wjeżdżam na skrzyżowanie powoli za vanem, który próbuje skręcić w lewo PRZED wysepką. Facet zbacza w lewo i niemal staje, po chwili zachęcany do myślenia moim klaksonem i okrzykami by patrzył na znaki (obstawiam, że słyszał tylko to pierwsze), doznaje prawdziwego objawienia i zauważa przed sobą sygnalizację świetlną na końcu wyspy, która pokazuje, by tam skręcić w lewo. Pomijam wspomniany las znaków, także poziomych. Chwilę później mogę to zdarzenie już nazwać niemal nakreśleniem przeznaczenia. Wyspa ma nie wiem... 10-15 metrów długości? Mijając więc lewym pasem (przy wyspie jest dodatkowy do skrętu) vana z moim przepotężnym 86-konnym silnikiem, na tym dystansie udaje mi się rozpędzić do szokujących 30 km/h, już widzę skręt do stacji za skrzyżowaniem ii....

Nagle wyrasta przede mną 20-letnie Megane, jadące z przeciwnego kierunku, tak pod kątem 45 stopni. Wyrasta dosłownie 2 metry przede mną. Z prawej samochody, więc nie ma gdzie uciekać, pozostaje więc depnięcie pedału z nadzieją, że wystarczy. Nie wystarczyło, nawet z tych trzydziestu na godzinę. Na tym dystansie, nawet jadąc tak wolno, zdążysz tylko kopnąć w pedał i poczuć odbicie ABSu na mokrej nawierzchni. JEBUT. Nie jakieś bardzo mocne, ale wystarczające by poczuć, że nadwozie gdzieś zapracowało.

Wysiadam z samochodu, okraszając tą czynność kolejnymi wstawkami z fragmentu filmu powyżej. Z trupiaszczego Megane wychodzi panieneczka w klapkach, a jej pierwsze słowa z uśmiechem, to "nic się nie stało, może się dogadamy?". Patrzę na Megane - rzeczywiście niewiele, to tylko kolejne z odkształceń na tym samochodzie. Patrzę na moją miejską bestię, a tam przez to, że samochód jest nieco wyższy od Megane, zderzak tamtego trupa wszedł pod mój reflektor, wyrwał z zatrzasków, wepchnął pod maskę, pogiął błotnik i cholera wie co jeszcze. Maski otworzyć nie mogę, bo oczywiście ubezpieczyciel zajmie się tematem najwcześniej w poniedziałek, a ja do pracy muszę jakoś dotrzeć. Ważne, że nic nie kapie i wszystko działa, a podniesienie blachy może się skończyć tym, że reflektor wypadnie i tyle z tego będzie. Kulturalnie więc odpowiadam Pani, żeby sobie żartów nie robiła i skrajnie wku...wiony nakazuję zjazd na bok i informuję, że dzwonię po policję.

Ta przyjechała po jedynie godzinie, już pomijam, że w tym czasie minęły nas ze dwa inne patrole. Także reakcja błyskawiczna. Chwilami zaczyna jeszcze padać, więc zniesmaczony Pan Policjant wysiada, pyta się co i jak, ogląda samochód, po czym wypala: TO NIE MOGLIŚCIE SIĘ PAŃSTWO DOGADAĆ?!

I coś we mnie pękło. NOSZ KU%^%$%$@#$!@#$@$!!! Człowieku płacą Ci, żebyś robił to co robisz, a ty się wprost pytasz z pretensją, że musiałeś wyjść, bo się pewnie na deszczu roztopisz, czy nie mogłem wziąć od Pani oświadczenia, chrzanić się z ubezpieczycielami, a paniusi za kierownicą nie stało by się nic, poza tym, że w dalszym ciągu nie wiedziała by, że nawet nie umie poruszać się po skrzyżowaniu, mimo że posiada prawo jazdy?!

Dalsze rozmowy zainteresowanych nie były lepsze, bo typu:

Policjant: Czemu Pani tak pojechała?

Paniusia: No pomyliło mi się hi hi hi. Bo u nas na Podlasiu to takich skrzyżowań nie ma!

Policjant: No ale przepisy chyba takie same w całym kraju?

Paniusia: No tak hi hi! Ale no to każdy może się pomylić.

Człowiek może zwątpić. Serio. Można chuchać, dmuchać na swoje autko. Można się nim zajmować najlepiej jak się da, podobnie jak o inne rzeczy będące naszą własnością. Nie ważne, czy ma rok, pięć lub dziesięć, czy to Mercedes, a może Fiacik. Przecież to nasza krwawica i nasze pieniądze wydane na ich zakup, jeśli więc ktoś cokolwiek szanuje w życiu, to pewnie przynajmniej swój czas na tym padole łez. Można jeździć jak z jajem, można nie doceniać najgorszych warunków na drodze i ćwiczyć swoje zmysły niczym orzeł polujący na zwierzynę kilometr pod nim. I na nic to, jeśli w najprostszej, najdurniejszej sytuacji wyjedzie Ci nagle dwa metry przed maską paniusia w klapeczkach, jadąca pod prąd, a po wszystkim zapyta z uśmiechem, czy się dogadamy.

DO CHOLERY JASNEJ. To moje pieniądze, moje godziny pracy włożone w zakup i utrzymanie tego samochodu. To moje zaangażowanie w bezpieczną jazdę. Teraz to jeszcze moje niezbędne narzędzie życiowe, bo do pracy mam 40 kilometrów i bez pojazdu równie dobrze mógłbym wziąć bezpłatny urlop. Po stłuczce to dodatkowy mój stres, chrzanienie się z warsztatami i ubezpieczycielami, martwienie się, czy będę jak miał dostać się do pracy. Także pytania typu, czy się dogadamy są kuźwa BARDZO...NIE...NA...MIEJSCU! KAPISZ?! PANIMAJU?!

Już nie wspomnę, że paniusia tłumaczyła się, że chciała zawrócić. Ciekawe, skoro według mnie zamierzała po prostu skręcić w lewo ergo wjechać w jezdnię pod prąd. Jakoś nie widziałem żeby ktoś zawracając był wciąż zwrócony przodem do przeciwnego kierunku jazdy, będąc już całym autem na pasie drugiej, przeciwległej drogi. Tematu nie ciągnąłem bo i po co, ale tłumaczenie i brak reakcji policjanta na nie, że "no bo mi się pomyliło" znów mnie dobiły.

DO CHOLERY JASNEJ ZNÓW. Na skrzyżowaniu niemal nie widać okolicznych bloków, bo zasłaniają je wszechobecne znaki. Do tego są wyraźne poziome na asfalcie i jeszcze normalna sygnalizacja świetlna. Mało tego jest niemały ruch, POPRAWNIE jadących jeden za drugim samochodów. Jak można się w tych warunkach pomylić i to jeszcze wyjeżdżając pod dwa pasy nadjeżdżających aut? Skręcając w lewo z drogi krajowej pod nadjeżdżający 90 km/h samochód i zabijając może czyjeś dziecko też by powiedziała, że się pomyliła?

Morał: jeśli jesteś tą stroną myślącą i poszkodowaną w kontakcie z takimi wynalazkami - nie pitol się. Żadnego dogadywania, wzywaj policję, taki człowiek za swoje upośledzenie musi ponieść karę, poza tym przy oświadczeniach często ubezpieczyciele próbują się wykręcić, także z dobrej woli dołożysz sobie problemów. Jeśli natomiast jesteś tą drugą stroną, czyli radioaktywnym odpadem naszego kulejącego i nieskutecznego systemu szkolenia kierowców: WBIJ SE DO ŁBA SZACUNEK DLA ZDROWIA I MAJĄTKU DRUGIEJ OSOBY. Nie wiesz ile zdrowia, stresu, pracy, pieniędzy i wyrzeczeń kosztowało go to co ma i z czym będzie się mierzył w wyniku twojej obecności za kierownicą drugiego pojazdu, która jak już wspominałem - jest po prostu błędem naszego systemu. Taka anomalia Matrixa i zagięcie czasoprzestrzeni.

Jazda po drodze to nie jest luzacka zabawa do cholery jasnej po raz kolejny. Nie znaczy to, że nie może dawać frajdy. Znaczy to tyle, że wymaga odpowiedniej wiedzy, umiejętności, skupienia i zaangażowania, a przede wszystkim: SZACUNKU DO INNYCH.

Tyle w temacie.

Komentarze (12)

Bartez B.
23.08.2017
10:14

Bartez B. napisał

Niekompetencje niektórych policjantów, to w ogóle temat na inny wpis ;)

4 kółka i nie tylko
22.08.2017
11:42

4 kółka i nie tylko napisał

Wszystko fajnie, tylko dlaczego jeśli jestem poszkodowanym w wypadku to ja się będę pimpolił z naprawą, ubezpieczycielem, brakiem samochodu itp. a druga osoba ma nie mieć za to żadnych konsekwencji? Bo dla mnie to policjant też dał D bo powinien jej zrobić wykład o niepopełnianiu tak karygodnych błędów, a nie wypisać mandat i w ogóle się nie zainteresować tematem, a paniusia dalej nawet nie wie w jaki sposób poznać jak się objeżdża wyspę, mimo że ma prawo jazdy?

Piotr Zalewski
22.08.2017
10:35

Piotr Zalewski napisał

Teraz na szczęście bywa już mniej cwaniaków próbujących coś wykombinować, bo coraz więcej osób ma kamery. Kilku moich znajomych toczyło bekę jak zacząłem na kasku jeździć z kamerką. Ale to właśnie ona pozwoliła wykazać, że podczas wypadku to nie ja byłem sprawcą, tylko ofiarą. No i w moim przypadku bez policji się nie obyło.

Alexander Zarębski
22.08.2017
08:55

Alexander Zarębski napisał

Wiesz, przepisy drogowe mówią dosyć jasno, że jeśli ma miejsce kolizja i nie ma osób zabitych czy rannych to wzywanie policji nie jest konieczne.
Jeśli sprawca jest agresywny, być może pijany bądź po prostu nie potraficie się ze sobą dogadać/ustalić winnego - to są czynniki, które sprawiają, ze wezwanie policji na miejsce zdarzenia jest uzasadnione. A w przypadku, kiedy można się normalnie ze sprawcą dogadać, wzywając policje marnujemy ich czas. A czy do skaleczenia wzywamy karetkę, czy sami zakładamy plaster? :)

Krzysztof Kowalski
22.08.2017
08:55

Krzysztof Kowalski napisał

Jest dyskusja, ponieważ nie za każdym razem musi dochodzić do sytuacji, w której nakładane są kary administracyjne. Dla sprawcy wystarczającą kara może być sam fakt utraty zniżek przy ubezpieczeniu, czyli de facto poniesienie kosztów. Problemem jest za to brak uczciwości, a także częste problemy stwarzane przez ubezpieczycieli.

4 kółka i nie tylko
21.08.2017
22:24

4 kółka i nie tylko napisał

Szczerze, to ja w ogóle nie rozumiem dyskusji typu wzywać, czy nie wzywać. Dziwny jest ten nasz kraj. Ktoś złamał przepisy i spowodował szkody u innego to musi ponieść konsekwencje - tyle w temacie. Przenosząc na inny grunt - ktoś wam wyrwał telefon na ulicy, a potem rzucił nim w okno jednego z mieszkań i co ma dać każdej ze stron po kilka stów i koniec konsekwencji? To jest społecznie akceptowalne? Nie wiem czemu tak się utarło u nas co do wydarzeń na drodze. Może dlatego, że drogi mamy denne względem reszty świata, a kierowców z kolei nadmiernie przeświadczonych o swoich zdolnościach.

Patryk Andrzejewski
21.08.2017
15:28

Patryk Andrzejewski napisał

To już wiem, kto wjeżdża pod pędzący tramwaj - ktoś komu się pomyliło! Swoją drogą, żeby się władować pod tramwaj, to trzeba nie mieć instynktu samozachowawczego...

VWoxel 2017
21.08.2017
14:49

VWoxel 2017 napisał

Co stłuczka to inny przypadek...

Alexander Zarębski
21.08.2017
13:21

Alexander Zarębski napisał

Po wszystkich moich stłuczkach (żadna z mojej winy) spisywałem oświadczenie, bez wzywania policji. Tak na prawdę nigdy nie było takiej potrzeby, ponieważ druga strona nie miała oporów z napisaniem na oświadczeniu prawdziwego przebiegu wydarzeń. W jednym wypadku facet coś próbował kombinować, że to nie do końca on we mnie wjechał, ( zaznaczam, że nie próbował mnie obwinić, tylko się usprawiedliwić) ale gdy mu obwieściłem, ze albo pisze jak mu dyktuje (zgodnie z przebiegiem kolizji) albo dzwonimy po bagiety, to wrócił mu rozum do głowy. Wydaje mi się, ze duże znaczenie w takich sytuacjach może mieć samo podejście poszkodowanego. Nigdy nie wyskakiwałem z mordą do sprawcy kolizji, bo jestem świadomy, że nie spowodował jej specjalnie. Takim łagodnym podejściem naprawdę można sporo ugrać. Co prawda wszystkie moje kolizje polegały na tym, że ktoś za mną nie wyhamował i gdyby mnie spotkała sytuacja jak ta w artykule, sam nie wiem jak bym się zachował.

Bartez B.
21.08.2017
13:05

Bartez B. napisał

Ja wiem, że opinie w internecie piszą ludzie głownie niezadowoleni, ale w sumie nie zauważyłem komentarza, który odniosłiby się pozytywnie do rozwiązania takiej stłuczki polubownie. Zawsze z tego powstają jakieś komplikacje. Dlatego też jestem za tym, aby w każdej takiej sytuacji wzywać policję. W końcu to jest też ich praca.

Alexander Zarębski
21.08.2017
13:00

Alexander Zarębski napisał

Ja nigdy nie zrozumiem skąd tacy ludzie maja uprawnienia? Czy ja przegapiłem jakąś edycje limitowaną czitosów? A moze gdzieś na poldasiu rozbiła się ciężarówka z drukarkami do praw jazdy? Gdzie Ci ludzie zdają egzaminy i jak to się dzieje, że je zdają to ja nie mam pojęcia. Moim zdaniem osoby, które oblały egzamin przykładowo - 5 razy, powinny mieć zakaz ponownego podchodzenia do egzaminu. To już o czymś świadczy, jeśli nie o totalnej ignorancji, to o głupocie. No bo jak umiem pływać, ale boje się głębokiej wody, to nie wypływam na otwarty ocean. Nie każdy nadaje się na kierowcę. Sama jazda do przodu i do tyłu to o wiele za mało a wyobraźni się nie da nauczyć.

Paweł Kozierkiewicz
21.08.2017
11:13

Paweł Kozierkiewicz napisał

Zgadzam się w 100 procentach! Wzywać policję i koniec tematu. Z mojego doświadczenia, ludzie nie ogarniają znaków. Z okna biurowca, w którym pracuję widzę rondo. Nie ma dnia, żebym nie widział akcji, w której ktoś zjeżdża z ronda pod prąd. A wszystkie znaki poziome pokazują jak są wymalowane pasy do zjazdów.
Właśnie wróciłem z wakacji z krajów południowych. Tam są bardzo wyraźne, wielkie, i za przeproszeniem, oczojebne znaki pokazujące, że jest zakaz wjazdu pod prąd.Nie mówię, ze to rozwiązanie, bo ludzie na znaki chyba nie patrzą, ale w takiej sytuacji nikt nie mógłby powiedzieć, że znaku nie zauważył.

POZOSTAŁE KOMENTARZE (12)