Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

Zapraszam was na relację z najsłynniejszego wyścigu długodystansowego samochodów GT - Total 24 hours of Spa. Relację troszkę inną niż zwykle, bo z perspektywy pierwszego rzędu, czyli pobytu tam na miejscu.

Nie będę wam opisywał godzina po godzinie wyników, bo i nie ma po co. Kto będzie chciał zapraszam do zapoznania się z oficjalnym 45 minutowym skrótem dostępnym TUTAJ. Naprawdę warto, bo w wyścigu działo się baaaardzo dużo, mimo że pogoda dopisała i nie komplikowała życia, jeśli tak można opisać temperatury dobijające do 39 stopni. Tym razem relacja pokaże wam jakie wrażenia czekają na osobę, która zdecyduje się wpaść na taki wyścig osobiście oraz z czym trzeba się mierzyć, bo wierzcie mi - wysiłek i problemy, jakim musi stawić czoła fan chcący obejrzeć dobowy wyścig na żywo, nieraz przerastają te, z którymi mają do czynienia zawodnicy na torze.

Malmedy - typowe urokliwe belgijskie miasteczko.

W połowie czerwca stwierdziłem, że dawno nie byłem na wyścigu i wypadało by wreszcie gdzieś pojechać. Szybkie zerknięcie na kalendarz i od razu widziałem kandydata. Total 24 hours of Spa 2018. Siedemdziesiąta edycja najsłynniejszego wyścigu aut GT, w dodatku na moim ulubionym torze, który miałem już okazję odwiedzić wcześniej przy okazji Grand Prix F1 w 2010 roku. Ceny wstępu śmieszne. Najtańszy bilet to 30 euro, podczas gdy taki sam bilet na F1 w Belgii to 110 euro. Można zaszaleć i nabyć za 69 euro bilet z wstępem do padoku. Kolejne zerknięcie na niezawodny booking.com i jest całkiem fajny hostel w Malmedy. Lepiej się nie da. Nocleg w słynnym trójkącie miejscowości Francorchamps - Malmedy - Stavelot, które kiedyś wchodziły w pierwotną wersję toru Spa, to marzenie każdego zorientowanego w temacie. Ostatni rzut oka na opcje transportu i okazuje się, że są też tanie bilety lotnicze w obie strony. Za 250 zł można polecieć i wrócić z Belgii, podczas gdy bilet w jedną stronę PKP ze stolicy do Gdańska to ponad 60 zł. No dobrze, teraz przegląd w poszukiwaniu równie porąbanych ludzi chętnych na wyjazd, bo zawsze ciekawiej jechać z kimś. Jest chętny! Pavel (mam nadzieję, że nie ma nic przeciwko publikacji jego imienia, obiecuję o nie dbać zgodnie z RODO ;) ) wyraził chęć podjęcia się wyzwania wyjazdu na wyścig dobowy. Tu wielki szacun dla niego, bo należy zaznaczyć, że nie miał on okazji wcześniej być na żadnym wyścigu na żywo, a na pierwszy strzał udał się na bodaj najtrudniejszy wyścig z punktu widzenia kibica, o czym się z resztą mocno przekonaliśmy.

Tor Spa-Francorchamps wita! Kosmiczna temperatura także.

Przed wylotem czekał nas jeszcze drobny stresik. Otóż tani bilet lotniczy nabyliśmy oczywiście w pewnej irlandzkiej linii, której to załogi pokładowe zapowiedziały strajk na dzień naszego lotu. Planowaliśmy już awaryjną podróż samochodem, ale na szczęście obyło się bez problemów (o dziwo) i w czwartek 26. lipca przed 10 rano wylecieliśmy do Belgii. Logistyka dotarcia na tor była jednak nieco bardziej skomplikowana. Po lądowaniu musieliśmy złapać pociąg z przesiadką na kolejny, z którego z kolei już mieliśmy autobus do samego Malmedy. Udało się to wszystko ogarnąć nad wyraz bezproblemowo, a jeszcze z pomocą Pani w kasie zaoszczędziliśmy na biletach. Tak więc po 18:00 zameldowaliśmy się w hostelu i udaliśmy się na kolację do miasteczka. Tu przyszło pierwsze otrzeźwienie, bo najtańsza pizza w pierwszej lepszej pizzerii to koszt minimum 12 euro. Belgia do tanich nie należy.

Gwar padoku wyścigowego

Nocleg kwalifikował by się na całkiem dobry, szczególnie jak na warunki hostelowe. Czysto, pokój ośmioosobowy z własną łazienką i toaletą, super otoczenie, ładny widoczek za oknem, a w kasie hostelowej na dole wybór różnych gatunków piwa, razem z odpowiednim typem kieliszka do każdego gatunku. Wiedzcie, że w Belgii kultura picia piwa jest bardzo rozwinięta, a po spróbowaniu ich trunków zaczniecie z obrzydzeniem patrzeć na to, co oferowane jest u nas. Było jednak jedno ALE. Otóż w pokoju oczywiście 90% składu także przyjechało na wyścig. Był między innymi spoko Brytyjczyk, a także dwóch Francuzów, z czego jeden był stewardem podczas weekendu wyścigowego, a wcześniej podobną rolę pełnił na Le Mans! Powiecie, że fajnie? No okej, tylko z Francuzem i tak zbyt nie pogadasz jeśli nie znasz jego języka, a po drugie... okazało się, że ten rozwinięty naród nie jest zbyt skłonny do używania prysznica, a nawet jeśli to zrobi to niezbyt ma potrzebę szczelnie separować ubrania, w których przebywał cały dzień. Także atmosfera w pokoju bywała CIĘŻKA, a my wracając zawsze zarządzaliśmy wietrzenie. No ale cóż, żyć się dało.

Lamborghini Super Trofeo

Piątek rano to śniadanie zapewnione w hostelu (chleb krojony cienko jak wędlina) i od razu potem wypad na tor. Tu tematu do końca nie zaplanowaliśmy i okazało się, że autobusy jeżdżą co dwie godziny, postanowiliśmy więc wyruszyć na piechotę, jako że to tylko kilka kilometrów. Po około godzinie błądzenia w skwarze po poboczach znaleźliśmy przystanek, na który akurat podjechał autobus i zabrał nas pod bramy toru. Warto wspomnieć, że dla 27. lipca wydano ostrzeżenie o temperaturach z przedziału 34-39 stopni w cieniu. Kiedy koło 11:00 zawitaliśmy na torze już było 34 stopnie. Zapowiadała się ciężka przeprawa, na szczęście mieliśmy ze sobą zgrzewkę wody.

Wyścig europejskiej F3

Dysponowaliśmy biletami ogólnymi z dodatkowym wejściem na padok, ale ponieważ na torze był luz, spokojnie przesiadywaliśmy sobie na trybunie z widokiem na Eau Rogue i tzw. stare boksy. Tam obejrzeliśmy wyścigi m.in. F3 i Lamborghini Super Trofeo, gdzie każdy przejazd stawki przez La Source wiązał się przynajmniej ze stłuczką i piruetem jednego z pojazdów. Później wybraliśmy się na obejście padoku. Przyznam, że nie wyobrażam sobie teraz innej opcji biletowej na ten wyścig. Sama możliwość przechodzenia między ciężarówkami zespołów, podglądania ich przy pracy, zaglądania od tyłu do garaży, przejście obok gigantycznego stoiska Pirelli z setkami kompletów opon na cały wyścig. Super sprawa! Przeszliśmy się też po budynkach boksów, gdzie mieliśmy wstęp na najwyższe kondygnacje z tarasami widokowymi. Ponadto wejście na padok daje możliwość wejścia do jednego z garaży, który jest wydzielony specjalnie dla kibiców i otwarty na pitlane, odgrodzony jedynie taśmą. Dzięki temu można podziwiać w czasie zjazdów i przy normalnej pracy zespoły z ich perspektywy.

Ciąg dalszy na 4 kółka i nie tylko...

Komentarze (8)

Paweł Kłosiński
9.08.2018
12:59

Paweł Kłosiński napisał

Dobra i wciągająca relacja. Drugą część poproszę jak najszybciej!

Patryk Bojarski
8.08.2018
22:20

Patryk Bojarski napisał

Ciekawy wpis

Arkadiusz Kuźnicki
8.08.2018
15:04

Arkadiusz Kuźnicki napisał

Również czekam z niecierpliwością na drugą część!
A może i będzie trzecia? ;) 

4 kółka i nie tylko
8.08.2018
11:42

4 kółka i nie tylko napisał

Druga część już się pisze, ale musiałem podzielić bo obawiam się, że nikt by takiej epopei na raz nie przełknął ;) .

Dominik Janicki
8.08.2018
11:01

Dominik Janicki napisał

Mnie to nawet bardziej interesuje druga część, gdzie może się dowiem jaka jest frajda z oglądania na żywo takiego wyścigu ;)

Tasker GT-R
8.08.2018
10:38

Tasker GT-R napisał

Trzeba przyznać, że 69 Euro za bilet ze wstępem do padoku, to świetna cena! Ciekawy wpis, chętnie poznam dalsze szczegóły wyprawy, ponieważ relacja pokazuje kwestie organizacyjne, które kiedyś mogą mi się przydać. A z Francuzami też nie mam za dobrych wspomnień ;).

Igor Staniszewski
8.08.2018
09:42

Igor Staniszewski napisał

Jak na takie wydarzenie, to skomunikowanie toru z miasteczkiem wyglądało na porażkę.

Zbyszek Grochal
8.08.2018
09:29

Zbyszek Grochal napisał

Fajna relacja, czekam na ciąg dalszy!

POZOSTAŁE KOMENTARZE (8)