--------------------------------------------
Wpis z cyklu Moja wielka włoska wyprawa
--------------------------------------------
Museo Lamborghini było pierwszym punktem na trasie mojej włoskiej wycieczki marzeń i chyba zarazem najbardziej kontrowersyjnym.
Nieco tła
Fabryka Lamborghini i przyległe do niej muzeum znajdują się w miejscowości Sant'Agata Bolognese, dokładnie 24 kilometry od fabryki Ferrari w Maranello. To nie przypadek, a jeśli ktoś jeszcze nie wie dlaczego, to pozwolę sobie znów odesłać do mojego tekstu o kulisach powstania Lamborghini jako marki samochodów.
Generalnie teren nie jest idealnie ogarnięty "pod turystów", a wejście do samego muzeum ulokowanego w byłych budynkach biurowych (tak na oko) jest tuż obok wejścia do fabryki. Z resztą śpiesząc się na zaklepaną godzinę wycieczki po fabryce przez przypadek niemal zaparkowałem na parkingu dla pracowników pod samymi halami. Wchodząc do samego muzeum mijamy z kolei wejście do biurowca, gdzie obok recepcji znajduje się sklep z markowymi klamotami w kosmicznych cenach, bo niby jak inaczej.
Zwiedzamy!
W kasie zostawicie 15 Euro od osoby dorosłej. Muzeum wita nas korytarzem ze ścianą z graficzną linią czasu, która przedstawia dzieje marki Lamborghini. Naprzeciwko mamy autentyczne drewniane modele brył prototypów Lambo, wykorzystywane w procesie projektowania, a także ścianę ekranów z materiałami multimedialnymi. Korytarz na końcu otwiera się na właściwą wystawę, która wita widocznym z daleka pierwszym produkcyjnym modelem: Lamborghini 350 GT.
Dalej znajdziecie już (prawie) wszystko, czego moglibyście w muzeum tej firmy szukać. Robiąca ogromne wrażenie Miura, w tle jedyne w swoim rodzaju Sesto Elemento. Countach uświadamiający, jak szalone były czasy, w których powstał. Nawet dziś, stojąc obok, nie wyobrażam sobie kierowania tym pojazdem i używania go na co dzień przy tak niskiej linii nadwozia i śmiesznej widoczności we wszystkich kierunkach. Nie wyobrażam sobie nawet wsiadania do środka i myśląc jakbym to miał wykonać przychodzą mi na myśl jedynie materiały z wsiadającym do jakiegoś supersamochodu Jeremy Clarksonem, z resztą ekipy Top Gear śmiejącą się z jego wygibasów.
Potem Diablo w wersji cywilnej i sportowej, a także terenowe LM002. Na piętrze prezentacja najnowszych dzieł firmy, także tych mocno limitowanych i prototypowych. Huracan Performante i Aventador SVJ to te oczywiste. Oprócz tego są też perełki pokroju Centenario, czy Veneno. Jest także koncept Asterion i najmniej ciekawy dla mnie Urus. Jest także śmieszna sala cała wyłożona w lustrach, za którymi kryją się ekrany. Problemy z orientacją w przestrzeni gwarantowane. Jest w końcu także symulator dla osób chcących spróbować swoich sił za kierownicą wirtualnego Lamborghini - oczywiście dodatkowo płatny.
Wszystko to jednak jest takie... no po prostu jest. Pomieszczenia przerobione zdaje się ze starych biurowych, po których porozstawiano auta tak, jak się dało. Niektóre stoją między słupami, Sesto Elemento stoi schowane w ogóle gdzieś w rogu, a niektóre pojazdy ciężko nawet obejść. Choć jest to wystawa aut marzeń, to samo muzeum na pewno marzeniem nie jest. Żona stwierdziła nawet, że za 15 euro takie coś to kpina i jeśli kolejne mają być podobne, to ma poważne wątpliwości. Nie sposób się nie zgodzić, że po tak legendarnej marce ekskluzywnych supersamochodów można by się spodziewać jednak sporo więcej. No i jest pewna dziwna sprawa. Wystawione są najnowsze samochody i te najbardziej klasyczne, ale w muzeum nie zobaczycie żadnego Murcielago, czy Gallardo. Nie rozumiem wstydzą się ich, czy co?
Ciąg dalszy na 4 kółka i nie tylko...
PS. Zapraszamy do śledzenia "4 kółek" na Facebooku, Twitterze i Instagramie. Tam jeszcze więcej treści!
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!