Le Mans 24h 2018 miało ogromny potencjał by... stać się najnudniejszym Le Mans w ciągu ostatnich lat. Wszystko przez brak konkurencji dla Toyoty w klasyfikacji prototypów. Jak było w rzeczywistości?
Nie ma co ukrywać, że zgodnie z przewidywaniami Toyota dominowała i bezpiecznie wywalczyła pierwszy rząd startowy dla obu samochodów. Dużo ciekawiej było za nią. W klasie LMP2 cała stawka była bardzo blisko, choć dominowały zespoły korzystające z prototypów Oreca. Znając wytrzymałość i markę konstrukcji tej klasy, można było się spodziewać, że o zwycięstwie zadecyduje czyste tempo i brak błędów, a nie usterki techniczne. Jeszcze ciekawiej zapowiadała się klasa GT, w szczególności Pro. Ciasna stawka została dodatkowo zrównana przez zmiany w Balance of Performance dokonane w piątek, na dzień przed wyścigiem.
Le Mans ruszyło punktualnie o 15:00, a ceremonia rozpoczęcia rywalizacji jak zwykle była bardzo emocjonalna i z nawiązaniami do tradycji wyścigu, choć w tym roku zabrało zwyczajowego wyścigu legend, rozgrywanego na kilka godzin przed właściwym wyścigiem. Niemniej Le Mans 24h 2018 rozpoczęło się od wydarzenia, które w wyścigach długodystansowych nie powinno mieć miejsca - od małej kraksy już na drugim zakręcie wyścigu! Pierwsze powtórki pokazywały jak Rebellion prowadzony przez Andre Lotterera jeszcze na prostej startowej dotyka tyłu jadącej przed nim Toyoty. W wyniku kontaktu przód Rebelliona się obluzowuje i podnosi, potem już są tylko coraz większe problemy. Lotterer po utracie docisku na przedzie ledwo mieści się w torze na pierwszym zakręcie, a potem ma potężne problemy z dohamowaniem do drugiego, wprowadzającego tor pod most Dunlopa. Tu niestety na drodze staje mu składający się w zakręt prototyp zespołu Dragonspeed. Uderzenie nie jest zbyt mocne, ale po kontakcie z tyłem drugiego auta cały przód nadwozia Rebelliona odpada. Bolid BR-01 z którym zaliczył kontakt obraca się, ale na szczęście jedzie dalej. W pierwszej chwili wszystko wyglądało na niedopuszczalny wręcz błąd Lotterera. Błąd, który nie powinien się zdarzyć u tak doświadczonego kierowcy. Jak się później okazało, zespół Rebellion przyznał się, iż był to błąd załogi w mocowaniu przodu nadwozia. Część obluzowała się już podczas okrążenia formującego, co wywołało cały późniejszy łańcuch wydarzeń.
Tak więc od samego początku Toyoty straciły jednego z największych konkurentów i bezpiecznie rozpoczęły ucieczkę. Szybko okazało się też, że, poza Rebellionami, pozostałe nowe konstrukcje LMP1 nie są tak dopracowane i zoptymalizowane pod Le Mans by od startu zostawić wolniejszą klasę w tyle. Już po pół godziny w czołowej piątce zameldował się prototyp LMP2 Ligiera w barwach zespołu założonego przez Oliviera Panisa i Fabiena Bartheza (tak TEGO Bartheza). Przed nim natomiast zaskoczeniem było tempo prototypu BR-01 #17 zespołu SMP Racing, który już przed startem dawał znaki, iż będzie groźny dla Rebellionów, a tuż po starcie był najszybszym autem na torze poza Toyotami, zajmując przy tym trzecie miejsce w stawce. W obu klasach GT na prowadzeniu było Porsche. Czy to w Pro dwa auta w klasycznych barwach, podgryzane chwilami przez Fordy GT, czy w Am w barwach Gulf Racing. Zespół Patricka Dempseya spadł na trzecie miejsce za Ferrari zespołu Spirit of Race.
Chwilę po starcie wyścig zadeklarowano jako mokry, a na części toru pojawił się drobny deszcz. Nie wpłynął on w żaden znaczący sposób na rywalizację i po około pół godziny wszystko się uspokoiło. Natomiast zespół Dragonspeed już wiedział, że ten wyścig nie będzie dla nich łaskawy. Po kontakcie #10 z Rebellionem na starcie, po godzinie wyścigu ich drugie auto #31 zgubiło koło i próbowało dotoczyć się do boksów.
Dwie godziny po rozpoczęciu wprowadzono po raz pierwszy w tym wyścigu Slow Zone w okolicy zakrętu Indianapolis. Ten zakręt, z dużym nachyleniem i niezwykle trudnym, szybkim dojazdem, nie bierze jeńców. Tym razem padło na samą czołówkę kategorii GT Am. Porsche #86 zespołu Gulf Racing, które jeszcze nie dawno liderowało stawce, przy dużej prędkości obróciło się w czasie jazdy i wytracając prędkość tyłem uderzyło w bandy. Samochód wrócił do boksów na naprawy, ale oczywiście już bez szans na dobry wynik. W GT Am nie tylko dwa Porsche dzielnie wałczyły niemal koło w koło z Fordami GT o miejsca na podium, ale o dziwo do czołówki zbliżyło się też BMW M8, które w wyścigu popisywało się dużo lepszym tempem niż w kwalifikacjach.
Po niecałych czterech godzinach na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa. Wszystko by posprzątać śmieci po awarii opony w LMP2 zespołu Jackie Chana. Okres jazdy za SC wypadł niefortunnie dla prowadzącego w GT Pro Porsche #91 w barwach Rothmans. Przez konieczność czekania na otwarcie wyjazdu z boksów, załoga straciła nie tylko prowadzenie, ale spadła daleko aż na 9. miejsce. Na czele pozostało więc Porsche #92 pomalowane w słynne barwy "różowej świnki".
Minęło zaledwie pół godziny, a samochód bezpieczeństwa znów musiał pojawić się na torze. Tym razem na zakrętach Porsche przy dużej prędkości wypadł prototyp zespołu ByKolles. Samochód był tak skasowany, że nie było mowy o powrocie do rywalizacji. Trochę szkoda Panów bo twierdzili, że są po raz pierwszy naprawdę gotowi do rywalizacji, a tak w dalszym ciągu NIGDY nie ukończyli Le Mans z wykorzystaniem własnej konstrukcji, a startują nią od 2010 roku. Zawsze na drodze stawały poważne problemy techniczne. Tym razem błąd popełnił kierowca dublujący wolniejsze auta GT. Nim zapadł zmierzch drobne błędy popełnili jeszcze Montoya startujący na Le Mans w prototypie LMP2, a także Dalla Lana kierujący Astonem Martinem #98 w klasie GT Am. Kierowcy powoli wjeżdżali w ciemności zapadające nad torem, gdy sytuacja w klasach prototypów była już dość ustalona, podczas gdy w kategoriach GT było jej zdecydowanie daleko do tego stanu.
Godziny mijały, a wśród liderów poszczególnych kategorii nic się nie zmieniało. Wyjątkiem było oczywiście GT Pro. Tutaj Porsche #91, które wcześniej straciło prowadzenie przez samochód bezpieczeństwa, powoli odrabiało straty. O ile dogonienie lidera nie wchodziło w grę, to pozostałe miejsca na podium były w zasięgu. Po północy udało się wyprzedzić wreszcie BMW M8 #81, które wciąż zaskakująco dobrze spisywało się w wyścigu i zajmowało pozycję w pierwszej trójce. Niestety załoga chwilę później otrzymała karę za tankowanie pojazdu podczas postoju na "rolkach" umożliwiających jego przemieszczanie przez mechaników. Zanim dobrnęliśmy do połowy wyścigu, po usterce wycofała się jeszcze Ginetta zespołu Manor, jadącego w kategorii LMP1.
Gdy na torze powoli zaczynało świtać, Le Mans wciąż przypominało prywatnym zespołom LMP1, jak ciężki i wymagającym jest wyścigiem. Zespół Dragonspeed znów przeżywał dramaty i mechanicy walczyli by przywrócić #31 do życia, po tym jak auto ledwo dotoczyło się do boksów. W ogóle świt na Le Mans nie był w tym roku porażający i słoneczny, ale raczej ciężki i ponury. Wszystko przez zachmurzenie, które towarzyszyło rywalizacji przez całą dobę.
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!