Tegoroczna impreza zdecydowanie nie daje zawodnikom i sprzętowi chwili wytchnienia. Wyjazd z Peru zmienił faunę i florę z jaką walczą zawodnicy, ale jak się okazało wcale nie zmienił dotychczasowego poziomu trudności zawodów.
Odcinek szósty był ostatnim rozgrywanym jeszcze na terenie Peru, ale za to dającym już odczuć zawodnikom nowe trudy rajdu, z którymi przyjdzie im się mierzyć. Oto jednego dnia mieli do czynienia z wysokimi temperaturami, wydmami i warunkami pustynnymi, by kolejnego wjechać na ponad 4 tysiące metrów, gdzie tak sprzęt jak i organizmy ludzkie odmawiają posłuszeństwa, oraz podróżować przez opady śniegu, a później kałuże błota i deszcz. Szok temperaturowy to mało powiedziane. Później na stawkę czekał dzień przerwy, ale tylko po to, by zawodników po chwili oddechu wysłać od razu na być może najcięższe wyzwanie, z jakim mierzyli się podczas tej edycji imprezy. Odcinki specjalne 7-8 to bowiem nie tylko najdłuższe etapy na całej zaplanowanej trasie, ale połączono je w etap maratoński czyli taki, na którym nie można korzystać z pomocy zespołu. Wszystkie naprawy trzeba realizować samemu, korzystając przy tym tylko z tego, co wzięło się ze sobą. Tak więc przez dwa dni zawodnicy byli zdani wyłącznie na siebie.
Wśród motocykli zmiana terenu zaowocowała też zmianą w czołówce etapu. Na szóstym etapie zwyciężył Antoine Meo, przed Benavidesem, który tym samym wyszedł na prowadzenie w rajdzie i trzecim, wciąż rozkręcającym się Tobym Pricem. Stracili nieco wcześniejsi liderzy jak Barreda Bort, Walkner, czy De Soultrait. Prawdziwa walka miała się dopiero zacząć. Etap siódmy, mimo że po dniu odpoczynku, miał szybko odebrać siły wszystkim zawodnikom. Na stawkę czekało najpierw 300 kilometrów dojazdówki, a potem ponad 400 kilometrów odcinka specjalnego. W sumie zawodnicy mieli więc do przejechania ponad 700 kilometrów, z czego ponad połowa w rywalizacji sportowej. Tutaj zaczęło wychodzić doświadczenie największych "wyjadaczy" Dakaru i w czołówce znaleźli się Ci, których można się było tam spodziewać. Świetnie rozpoczął francuski hrabia De Soultrait, ale w trakcie etapu stracił nieco tempa i ostatecznie finiszował na ósmej pozycji. Przed nim ulokowali się doświadczeni zawodnicy jak Walkner, Quintanilla, czy Svitko. Na czwartym miejscu wylądował Toby Price, który (ciągle o tym wspominam) coraz bardziej się rozkręca. Na trzecim miejscu OS ukończył Kevin Benavides i stracił tym samym prowadzenie na rzecz drugiego na odcinku Van Beverena. Panów w klasyfikacji generalnej dzielą raptem minuty, więc zmieniają się miejscami niemal codziennie. Odcinek wygrał Joan Barreda Bort, ale jak się potem okazało przypłacił to wypadkiem w końcówce etapu, w którym uszkodził kolano. Nie było pewne, czy będzie w stanie wystartować do drugiej części etapu maratońskiego. Udało się, ale Barreda od początku tracił nieco czasu i po etapie powiedział z resztą, że walczył z bólem, choć i tak był szczęśliwy, bo dzień wcześniej liczył się z tym, że noga jest złamana. Drugą część etapu maratońskiego i zarazem najdłuższy OS Dakaru 2018, liczący niemal dokładnie pół tysiąca kilometrów, wygrał Meo przed Brabec'iem i Pricem. Na prowadzeniu utrzymał się Van Beveren, ale nad drugim Benavidesem ma raptem 22 sekundy przewagi! W ogóle czołową piątkę kategorii motocykli, po ponad 4 tysiącach kilometrów, z czego 2,5 tysiąca odcinków specjalnych, dzieli raptem osiem minut. Rywalizacja jest więc naprawdę wyrównana jak nigdy!
Niestety wypadkowi, który zakończył się złamaniem, na drugiej części etapu maratońskiego, uległ De Soultrait. Odpadł więc jeden z zawodników ciasnej grupy na czele. Trzeba wspomnieć też o motocykliście, który w tym roku zaimponował chyba wszystkim. Olivier Pain, zawodnik fabrycznego zespołu w poprzednich edycjach, dla uczczenia 40 rocznicy Dakaru postanowił wystartować w kategorii Dakar Original. Ta klasa jest przeznaczona dla motocyklistów, którzy nie mają ze sobą żadnego zespołu, jedynie skrzynkę części i narzędzi, którą przewożą dla nich organizatorzy. Dokładnie tak, jak mieli to pierwsi uczestnicy Rajdu Dakar w Afryce, który był raczej pionierską wyprawą amatorów, w której dodatkowo mierzono czas, niż czystą imprezą sportową. Ci Panowie na co dzień mają to, co reszta stawki tylko na etapie maratońskim, a Pain dobrowolnie zdecydował się na utrudnienie sobie życia i stanięcie przed najcięższym wyzwaniem jakie ta impreza oferuje. W tej chwili jest 41. w klasyfikacji generalnej i zarazem prowadzi w kategorii Dakar Original.
Co do Polaków to wciąż nieźle sobie poczynają. Debiutujący Maciej Giemza wciąż jedzie i zajmuje 31. miejsce, zbierając cenne doświadczenie, a przy tym prezentując całkiem solidną jazdę. Paweł Stasiaczek lokuje się na 62. miejscu, a dosłownie jedną lokatę za nim jest Maciej Berdysz, podróżujący we wspomnianej najcięższej klasie Dakar Original.
W kategorii samochodów szósty odcinek przebiegł dość spokojnie. Zwyciężył tym razem Sainz przed Peterhanselem i dwoma Toyotami Nassera Al-Attiyah oraz Giniela de Villiers. Piąty był Peugeot Cyrila Despresa, a szósty etap ukończył Mikko Hirvonen, który wreszcie pokazał niezłe tempo nowego Mini Buggy. Z resztą trasy w Boliwii i Argentynie mają zdecydowanie bardziej sprzyjać tej konstrukcji. Etap siódmy to już zupełnie inna bajka. Właściwie to nie bajka, ale dramat Peugeota i lidera rajdu - Stephane'a Peterhansela. Podczas przejazdu przez głęboką kałużę urwał on lewe tylne zawieszenie swojego 3008DKR MAXI. To, co mogło oznaczać zakończenie udziału, skończyło się tylko dużą stratą. Z pomocą przybył bowiem Cyril Despres, który, jako najniżej sklasyfikowany w zespole Peugeota, robił podczas etapów maratońskich za ciężarówkę serwisową, z częściami zapasowymi dla całego zespołu upchanymi, gdzie tylko się dało. Peterhansel stracił ostatecznie tylko (lub aż) niecałe dwie godziny do Carlosa Sainza, który wygrał etap. Za nim ulokowały się znów dwie Toyoty. Tym razem Giniel de Villiers okazał się jednak szybszy od Nassera. Tymczasem czwarty finiszował nasz Kuba Przygoński! Bardzo cieszy postawa naszego zawodnika, szczególnie że walczy on z prawdziwymi potęgami Dakaru i świata motorsportów.
Tak więc przed startem ósmego odcinka Peterhansel stracił prowadzenie w rajdzie na rzecz Sainza, ale dzięki wcześniejszym wyrobieniu niemałej przewagi, tracił do niego tylko godzinę dwadzieścia i zajmował trzecią lokatę, za Nasserem Al-Attiyah. Najdłuższy etap rajdu, z Uyuni i słynnej pustyni solnej do Tupizy, okazał się jednocześnie początkiem pogoni Peterhansela. Udało mu się wygrać odcinek, przed Peugeotem Despresa i trzecią Toyotą Nassera. Wyniki OSu trzeba uznać za zaskakujące, bo po pół tysiąca kilometrów odcinka pierwszą piątkę dzieliło zaledwie 10 minut. Zamykał ją lider rajdu Carlos Sainz, a za nim ulokowały się Mini Orlando Terranovy i Kuby Przygońskiego. Pewna i szybka jazda Polaka daje mu obecnie szóste miejsce w rajdzie i choć do zawodnika przed nim traci już niemal godzinę, to trzeba pamiętać, że jest nim Giniel de Villiers i przed Kubą pozostał jedynie team fabryczny Toyoty i Peugeota, a więc sama śmietanka Dakaru, z którą Mini na razie niezbyt może konkurować. To ważne - samochód, a nie kierowca, jest w tym wypadku ograniczeniem. Na podium przed Przygońskim bez zmian i w imprezie prowadzi Sainz, przed Nasserem i Stephanem Peterhanselem.
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!