Miniony tydzień (spędzony w Białce) był dla najmojszej chyba najgorszym tygodniem w jej życiu. Non stop coś się w niej psuło, by po
chwili się naprawić. Ale zaraz potem psuło się coś zupełnie innego.
Ukuliśmy nawet z Margolcią taką teorię, że liczba awarii jest stała – wynosi jeden – i może ona sobie dowolnie migrować po różnych elementach. Bo a to się schowek przed pasażerem rano zaciął i dopiero pod wieczór odblokował. Sam z siebie. Ale zaraz potem zgasło radio, jakby ktoś kabel z prądu wyjął. Następnego dnia działało od rana, jakby nigdy nic, ale podczas mrzawki mżawki padły wycieraczki. Tak zupełnie padły. Hard reset pomógł. Sęk w tym, że kilka godzin później w tylnym kole ciśnienie spadło do 1 atmosfery. Gdy napompowałem, to wróciły piski z wiatraczka wentylacji. Następnego dnia wiało już po cichu, ale za to przepaliła się prawa żarówka. Jak ją wymieniłem, to drzwi kierowcy zaczęły tak skrzypieć, jakby były suchymi wierzejami od 100-letniej stodoły.
Ależ się z tym głupio czułem, parkując pod stokiem wśród tych wszystkich nowiutkich i zawsze czystych Q7, X5 i XC90. Oni wysiadali z mlaśnięciem uszczelek, ja ze skrzypieniem takim, jakbym wieko starej trumny otwierał. Cóż, niechybnie tak właśnie o najmojszej myśleli. Brudna, nieciekawe koła, pewnie lepiona z dwóch – niejeden pewnie po telefon sięgnął chcąc Policję wezwać w celu inspekcji, czy aby na łysych nalewkach nie jeżdżę.
A na koniec najlepsze – w niedzielę w drodze powrotnej (300 km od domu) jakiś dysk łączący wał napędowy ze skrzynią biegów (tak wnoszę po lekturze internetów) zaczął dogorywać i do 100 km/h dało się jechać, ale szybciej to już tak pod autem z tunelu środkowego tłukło, jakbym uchodźców tam wiózł, a oni by młotkami od spodu nawalali.
Ale dojechałem. Bo stare auta takie są – dogorywają długo, a nie padają od razu. One walczą, póki mogą – a nie walą w oczy lampką, odłączają prąd i paliwo, i same dzwonią do ASO.
Ubaw z tym wałem był w sumie po pachy – w środku nic poza waleniem i takim miarowym cykaniem nie było słychać, ale jak się otworzyło okna, to chrobotanie było tak straszne, jakbym pod autem ciągnął wiadro pełne kamieni. Oraz pisk, jakbym małe mopsy w skrzyni biegów żywcem mielił.
A propos mopsa – akurat pech chciał, że podjeżdżając wieczorem pod blok natknąłem się na sąsiada z czymś takim sikającym na krawężnik – tego sąsiada, co to zawsze w windzie jakieś ciekawe info o innych sąsiadach mi sprzedaje. Przejechałem obok niego hałasując bynajmniej nie tylko silnikiem. Ciekawe, jakim newsem handluje teraz…
Tia… 265 tysięcy kilometrów. Teoretycznie to dopiero drugą połowę resursu zacząłem, ale Bóg jeden raczy wiedzieć, ile tak naprawdę najmojsza ma nakręcone.
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!