Historia motoryzacji niesie wiele niesłychanych zdarzeń, czy zaskakujących początków firm, które dziś są gigantami. Niewielu jednak zna historię zwykłego importera samochodów, który tak naprawdę otworzył amerykański rynek na auta z Europy i dzięki któremu powstało kilka najsłynniejszych aut w historii. Tym człowiekiem był właśnie Max Hoffman.
Kręte ścieżki
Maximilian Edwin Hoffman urodził się w Wiedniu w 1904 roku. Jak wielu w czasach rozkwitu motoryzacji dla cywili, szybko zaangażował się w sporty motorowe. Swoją karierę rozpoczął w wyścigach motocyklowych, za kierownicą maszyn DKW, by potem przesiąść się na konstrukcje brytyjskie. Zainteresowanie jednośladami nie było przypadkowe. Max dorastał pracując w dobrze prosperującej firmie swojego taty, która zajmowała się produkcją rowerów. Kariera wyścigowa szła mu całkiem nieźle. Został nawet kierowcą fabrycznym austriackiej firmy produkującej na licencji francuskie pojazdy Amilcar, jednocześnie zajął się również sprzedażą pojazdów tej marki i nie tylko. Firma w której pracował sprowadzała m.in. amerykańskie auta do Europy. Szło mu naprawdę dobrze w obu dziedzinach, ale w wieku 30 lat Hoffman zakończył karierę sportową i w pełni zajął się handlem pojazdami. Otworzył swój pierwszy biznes i był jedynym na Austrię sprzedawcą takich marek jak Rolls-Royce, Bentley i Delahaye. Mało tego jego firma jako pierwsza na świecie sprzedawała pojazdy Volvo poza Szwecją.
Pod koniec lat trzydziestych z obawy o swoje zdrowie i majątek Hoffman musiał przenieść swój interes do Paryża. W Austrii rozpoczynały się już reperkusje polityki III Rzeszy, a tata Maximiliana był żydem. Nie dane mu było się tam zadomowić, gdyż chwilę później, wraz z rozpoczęciem II wojny światowej, musiał uciekać do Ameryki. Tam został bez pieniędzy, kontaktów i znajomości potrzebnych, by zająć się sprzedażą samochodów. Żyłka biznesmena jednak nie pozwoliła mu tkwić w miejscu i założył firmę produkującą sztuczną biżuterię. Firma prosperowała całkiem dobrze i przez cały okres trwania wojny Hoffman był w stanie odkładać pieniądze, by w końcu w 1947 wrócić do swojej branży i otworzyć w Nowym Jorku Hoffman Motor Company.
Europa w Ameryce
Maxowi szybko udało się odbudować kontakty na Starym Kontynencie. Tam, jak się okazało, po zakończeniu drugiej wojny istniała wielka chęć i potrzeba eksportu dóbr luksusowych na cały świat. Rok po otwarciu firmy Hoffman został więc dostawcą Jaguarów dla całej wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Chwilę później dostrzegł też ogromny potencjał we właśnie zaprezentowanym VW Beetle. Niestety Amerykanie nie przekonali się jeszcze wtedy do skromnego Garbusa i po czterech latach bardzo ciężkiego okresu VW zdecydował się przejąć dystrybucję swoich aut w USA. Hoffman z ulgą pozbył się tego biznesu, po latach przyznając, że był to jeden z jego niewielu błędów. Amerykańskie samochody były wielkie i luksusowe. Trzeba było im pokazać, że w Europie potrafią to zrobić jeszcze lepiej. Przy słynnej nowojorskiej Park Avenue stanął luksusowy salon samochodów, zaprojektowany przez równie słynnego projektanta Franka Lloyda Wrighta. Ameryka i Europa miały dopiero się dowiedzieć na co stać Maxa.
300SL
W 1952 roku jego firma została importerem Mercedesa-Benza na Stany Zjednoczone. W tym samym roku na torach wyścigowych świata zadebiutował Mercedes W194. Samochód z miejsca stał się ogromnym sukcesem zajmując drugie i czwarte miejsce na Mille Miglia, a potem wygrywając m.in. Le Mans 24h, w Eifelrennen na Nurburgringu, czy Carrera Panamericana. To przykuło uwagę Hoffmana który twierdził, że w Ameryce znajdą się bogaci klienci na luksusowe, zwinne auto sportowe. Jako diler na Stany Zjednoczone Max miał kontakty z samą "górą" Mercedesa, więc nie czekając ani chwili napisał do kierownictwa koncernu prośbę - Zróbcie proszę cywilną wersję W194, którą będę mógł sprzedać swoim klientom. Jak nietrudno się domyślić ów prośba od razu wylądowała w koszu. Przecież jakiś sprzedawca nie będzie się mądrzył, jakie samochody powinien produkować potężny koncern! Max Hoffman sięgnął więc po najbardziej przekonujące argumenty, jakie można wyciągnąć w dyskusji z koncernami, czyli pieniądze i złożył odgórne zamówienie na 1000 sztuk drogowej wersji Mercedesa W194. Może komuś wydaje się to niewiele, ale warto tu nadmienić, że najpopularniejsze modele marki miały wtedy roczną produkcję na poziomie 14 tysięcy, a te najbardziej luksusowe sprzedawały się nieraz w liczbie niecałych 200 sztuk, co i tak było sukcesem przy ich cenie. Tak więc 1000 sztuk musiało zrobić wrażenie na kierownictwu firmy, które zdecydowało o wystartowaniu projektu. Jeśli jeszcze nie wiecie o jakim samochodzie mowa, to może poniższe zdjęcie będzie dla was podpowiedzią:Tak! Mercedes 300SL "Gullwing", jest właśnie ów drogową wersją wyścigowego modelu W194. To zarazem jeden z najsłynniejszych modeli marki, a obecnie także jeden z najbardziej wartościowych i pożądanych klasyków w ogóle. Pomyśleć, że nigdy by nie powstał, gdyby nie odważna decyzja Hoffmana. Decyzja z resztą okazała się słuszna, bo ze sprzedażą nie było najmniejszych problemów i 80% z 1400 wszystkich wyprodukowanych sztuk modelu zostało sprzedanych właśnie w USA. Gullwing był bardzo ważnym modelem także dlatego, że z jednej strony szerzej pokazał prominentnym Amerykanom , że europejska motoryzacja może im zaoferować indywidualizm, styl, klasę i technologię, jakich do tej pory w Stanach nie znano, a z drugiej strony przekonał europejskie firmy, że w USA znajdzie się rynek zbytu na ich luksusowe pojazdy. Rynek naprawdę ogromny.
Układ z Mercedesem spowodował jednak, że Max stracił lukratywny kontrakt z Jaguarem. Austriak nie był jednak biznesmenem z przypadku i zgadzając się na wykupienie przez brytyjską firmę interesu sprzedaży ich aut na terenie USA, wynegocjował w kontrakcie procent od każdego sprzedanego na terenie Stanów Jaguara przez kolejne kilkanaście lat. Ten manewr powtarzał jeszcze później z kilkoma innymi europejskimi markami, zapewniając sobie solidne źródło dochodów, pomimo utraty samego biznesu.
Speedster
Max Hoffman chętnie korzystał ze swojego szóstego zmysłu do wyszukiwania luk na rynku i nie miał oporów by zgłaszać swoje pomysły gigantom branży, nieważne jaka firma by to nie była. Obserwując rynek i zachowania swoich klientów stwierdził, że w Ameryce brakuje małych, lekkich i zwinnych pojazdów o sportowej charakterystyce, które pozwalałyby poszaleć ich właścicielom na torze, a potem wrócić sobie spokojnie do domu. Pojazdy amerykańskie były zupełną przeciwnością tej charakterystyki, więc wypełnienie tej luki wydawało się być skazane na sukces. Takich samochodów za wielką wodą po prostu nie było.
Po zakończeniu sprzedaży Jaguarów, Max miał w swojej ofercie Mercedesy i Porsche, w tym model 356, ale niezbyt nadawało się ono do zabawy na torze. Choć przygody z próbą sprzedaży VW Bettle nie wspominał dobrze, to jednak zostało mu po niej kilka kontaktów w Stuttgarcie. Hoffman skontaktował się więc z Porsche mówiąc, że to 356 jest fajne, ale nieco za drogie oraz zbyt ociężałe - możecie zrobić coś tańszego i bardziej zwinnego? Porsche, wiedząc już jak ogromny rynek zbytu jest do zagospodarowania w USA, nie dało się długo przekonywać i w odpowiedzi dostarczyło Maxowi model 356 Speedster. Znów przeczucie Austriaka okazało się słuszne i auto bez dachu, za to z kubełkowymi fotelami i niską przednią szybą, okazało się dużym sukcesem firmy.
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!