Zobacz możliwości portalu TurboRebels

Zobacz sesje zdjęciowe, kalendarz imprez, i wiele więcej.
Zaloguj się, włącz tablicę i wyłącz ten komunikat ;)

Będzie trochę o sentymencie i nostalgii. Będzie o logice. Będzie o wspomnieniach i anegdotkach. Będzie w końcu o pierwszym samochodzie. Moim był, jak już pewnie się domyślacie, Ford Fusion.

Taki ze mnie spec

Czym jeździ maniak motoryzacji? To dobre pytanie. Dobre, bo… nie ma na nie dobrej odpowiedzi. Maniak motoryzacji ma szerokie horyzonty i pewnie potrafi się tą motoryzacją bawić, więc pewnie jakaś Alfa Romeo, no przynajmniej BMW E36 podpicowane, ale ze smakiem. Z drugiej strony ów maniak ma wiedzę, więc pojazd wybierze świadomie, żeby nie mieć z nim problemów, czyli Mazda MX-5 (no bo jednak to maniak), no minimum Honda Civic Type R. Prawda? No nie.

Ja jestem maniakiem motoryzacji, ale jestem też człowiekiem myślącym do bólu logicznie. Planując zakup pierwszego auta miałem więc początkowo dwóch kandydatów: Alfa Romeo GTV (no mówiłem, że Alfa musi być ;)) oraz Mitsubishi Galant. Zachcianki to jednak jeden temat, a życie to dla mnie drugi. Nikt mi niestety auta nie sprezentował, bo może wtedy byłoby inaczej, ale musiałem na swój pojazd odkładać. Odkładałem dość długo, bo i starałem się odłożyć sporo. Wybaczcie jeśli kogoś urażę, ale już wtedy twierdziłem, że wszystko poniżej 10 tysięcy zł to nie samochód, tylko materiał na remont dla hobbystów. Natomiast wynalazki typu „komis tysiak” w ogóle przemilczę, bo żyjemy w dobie, gdy najtańsze górale w popularnym sklepie sportowym kosztują niemal 700 zł. Warto przy tym dodać też, że nie uznaję zakupu auta używanego z przebiegiem powyżej 100 tyś km. Tak mam.

Między sercem, a rozumem

Także na pierwsze auto odkładałem dość długo i kiedy wreszcie dostałem pierwszą „prawdziwą” pracę i udało się dobić do założonej kwoty kilkunastu tysięcy, zacząłem się rozglądać. Wszystkie marzenia-założenia z miejsca poszły w odstawkę, bo… nie tego wymagam od mojego podstawowego środka transportu. Pierwsze czego wymagam, to by było mnie na niego stać. Wydaje mi się to rzeczą oczywistą, a jednak przez sporą większość w ogóle pomijaną. Po drugie mam na tym aucie móc polegać, czyli ma być niezawodne. Po trzecie mam mieć możliwość się do niego zapakować z kumplami i gdzieś pojechać, tak samo z drugą połówką.

Wybaczcie, ale nie używam i nie mam potrzeby używania auta do szpanu. Moje bycie „świadomym maniakiem” polega na tym, że pojazd jest dla mnie i wiem czego ja od niego wymagam. Nie jest do ratowania mojego ego. To chyba zdrowo? Nie używam też auta do ścigania się na ulicach. Moim marzeniem jest prawdziwe auto wyścigowe na tory, albo choć na trackday, ale nie do zachrzaniania na ulicach. Powody wydają mi się oczywiste, więc nie będę ich przytaczał. Jeżdżę na wyścigi, bawię się symulatorami na komputerze i to musi mi wystarczyć. Druga kwestia jest taka, że jestem w grupie osób usilnie twierdzących, że to wolniejsze auto daje więcej frajdy na drogach publicznych, jeśli już ktoś ma potrzebę jechania blisko limitu. Powód jest prosty: przepisy dla wszystkich są takie same, a ja jadąc wolniejszym autem na 90% jego możliwości muszę się wysilić bardziej niż ktoś jadący potworem, który męczy się nawet przy prędkościach autostradowych. To pierwsze jest angażujące, to drugie to po prostu nuda.

Znając więc powyższe wytyczne znalazłem dwa modele aut, które mnie w tamtej chwili interesowały i były w moim zasięgu cenowym, pamiętając o wymaganym dobrym stanie i przebiegu poniżej 100 tysięcy. Oba należały do klasy „miejskich mikrovanów”, czyli czegoś co dziś praktycznie nie istnieje, bo wszystko jest SUVem, albo crosscośtam. Była to Honda Jazz pierwszej generacji i Ford Fusion. Dlaczego? Oba naprawdę pakowne, przy śmiesznych wymiarach zewnętrznych. Ponadto tak Jazz jak i Fusion były w czołówce we wszystkich rankingach niezawodności. Jazz z powodów oczywistych, a Fusion Fordowi po prostu wyszedł. Takie pudło na nieco wzmocnionym podwoziu Fiesty. Do tego najbardziej niezawodny silnik, czyli benzyna 1.4 bez żadnego turbo. Po prostu nie ma co się tam psuć (z dieslami bywało różnie).

Pierwsze przymiarki

Zacząłem jednak od czegoś zupełnie innego, czyli od objazdu z moim tatą komisów na ulicy Puławskiej w Warszawie. Jak ktoś nie wie, na wysokości Piaseczna jest to wręcz aleja komisów. Mój tata, jako osoba z poprzednich pokoleń, upierał się by „pojeździć, obejrzeć różne auta i na pewno coś się znajdzie”. Cóż, nie jestem fanem takiego podejścia, ponadto niezbyt wierzę magikom z komisów. Spędziliśmy / zmarnowaliśmy cały boży dzień. Znalazła się jedna Fiesta trzydrzwiowa z SUPERAŚNYMI BIAŁYMI PASAMI, Toyota Yaris, a nawet Jazz z automatem i… dużym przebiegiem. Była też Mazda 2, taka niby fajna, ale jak zapytaliśmy co taka tania, to „a to nowe auto, niedawno wstawione, coś tam było, ale nic poważnego na pewno”. Także odpadła.

Koniec końców wyszło więc na moje i pojechaliśmy obejrzeć pierwszego umówionego Jazza. Niby był okej, ale miał kilka… podejrzanych tematów. Po tym wszystkim stwierdziłem, że Jazz, w stanie jaki oczekuje, jest jednak poza moim zasięgiem. Trzeba pamiętać, że potem jeszcze są koszty ubezpieczenia, dodatkowe koła z zimówkami (nie uznaję przekładania opon) i pewien margines na naprawy, bo jednak kupuje się używkę. Zacząłem szukać Fusionów. Pierwszy znaleziony, pojechaliśmy kilkadziesiąt km, obejrzeliśmy… kurde ktoś go trzymał w szopie? Kury nim woził? Z jednej strony nie lubię aut odpicowanych do sprzedaży, ale to było przegięcie w drugą stronę. Poza tym jak pojechaliśmy, to oczywiście okazało się, że „Oj, o tym zapomniałem w ogłoszeniu, drobnostka! No o tamtym też, ale to też nic takiego!”.

Oto i on

W końcu… jest! To TO ogłoszenie. Wiedziałem to. No dobra wcale nie wiedziałem, wciąż gdzieś z tam z tyłu głowy marzyło mi się jakieś bardziej nierozsądne auto. Fusion w bido-wersji, taki tam srebrny, sprzedawany przez salon Opla, bo ktoś zostawił w rozliczeniu, pod maską wspomniana wcześniej benzyna 1.4 litra. Taki zwyklak. Miał jednak wszystko czego potrzebowałem: stan techniczny, przebieg 76 tysięcy, który mimo bodaj 7 lat na karku był w pełni uzasadniony historią: papierami oraz samym stanem auta. No i był to pojazd sprawdzony, bo salon nie może sobie pozwolić na przekręty. W teorii oczywiście. Przyjechaliśmy, historia auta była taka, że kupiła go firma jako wersję dostawczą z kratką, ale stał nieużywany, został więc sprzedany Pani, która przerejestrowała na osobowy i wyjęła kratkę. Przeróbka pięknie udokumentowana zdjęciami, pieczątkami i co tylko. Potem… coś tam jeździł, ale niewiele, aż w końcu trafił tam, gdzie go znalazłem. Nic nie stuka, nic nie puka. Szybka decyzja i zaliczka wpłacona. Ręce się trzęsły, bo docelowo wydawałem największe pieniądze jakie w życiu miałem. Wiecie jak to jest.

Bodaj po tygodniu wszystko było już załatwione i pojechaliśmy po odbiór. Wracałem do domu SAM, w SWOIM samochodzie, z duszą na ramieniu. Nie wiem, czy też tak mieliście, ale ja nie byłem nawet bardzo objeżdżony w ruchu publicznym, a na pewno nie samemu, więc nieco miałem cykora. Dojechałem, przeżyłem.

Ciąg dalszy na 4 kółka i nie tylko...

Komentarze (2)

Kacper Doomny
4.02.2021
14:36

Kacper Doomny napisał

Ja przyznam że z tej perspektywy przyszalałem i kupiłem Mazdę MX-5 :D. Oczywiście na papierze wszystko było ok, a potem zaczęły wychodzić różne "drobnostki", ale było to niezłe auto aby się wyszumieć.

Daniel  Krzemiński
4.02.2021
13:58

Daniel Krzemiński napisał

Bardzo fajny wpis. Moim pierwszym autem był biały Opel Astra 1 z silnikiem 1.4. Odziedziczyłem go po dziadku, który za dużo nim nie jeździł. Wiadomo, że jednak za młodziaka to by się chciało coś bardziej szpanerskiego, ale z perspektywy lat, to właśnie to auto nauczyło mnie większości z tego co kierowca powinien umieć.
Astra może nie była nadmiernie efektowna, ale swoje tam wyciskała, a poza tym była bardzo praktyczna. Ze znajomymi pojechaliśmy nią i do Francji i do Włoch, była też na nartach w Czechach. Koszty napraw nie powalały, bo części były ogólnodostępne i tanie, tak więc kilka stłuczek parkingowych i  "z gapiostwa" nauczyły mnie rozwagi, a zarazem nie zrujnowały budżetu. Dobrze "Asterkę" wspominam!

POZOSTAŁE KOMENTARZE (2)