Tor Istanbul Park, wbrew opiniom rozprzestrzenianym przez F1, za czasów stałej obecności w kalendarzu, był torem średnio lubianym. Owszem, miał słynny zakręt numer osiem, nieco podjazdów i zjazdów ze ślepymi zakrętami, ale z reguły nie dostarczał gigantycznych emocji. Jak ten obiekt spisał się podczas powrotu po latach na Grand Prix Turcji 2020?
Nowe reguły gry
Zacznijmy od tego, że to co zdefiniowało cały weekend wyścigowy, wydarzyło się jeszcze przed jego początkiem. Otóż na miesiąc przed wyścigiem na torze położono zupełnie nową nawierzchnię. Stara była niewymieniana od 2011 roku, ale też mało używana, mimo to organizatorzy w ostatniej chwili podjęli decyzję o wymianie. O całości zdecydowano tak późno, że nawet Pirelli o zmianie nawierzchni nie wiedziało na czas i zespołom przywieziono na tor jedne z najtwardszych dostępnych mieszanek. Wiecie co? To był strzał w dziesiątkę!
Treningi zaczęły się od prawdziwego pokazu Tokyo Drift, połączonego z Jeziorem Łabędzim i Gwiazdy Tańczą na lodzie. Świeża nienagumowana nawierzchnia była prawdziwym lodowiskiem. Kierowcy narzekali, ale dla kibiców i obserwatorów była to uczta dla oczu. Takie warunki pozwalały nieco bardziej wpłynąć kierowcom na wynik i pokazać ich umiejętności zapanowania nad autem, a nie uzależnić kolejność w stawce niemal w 100% od szybkości bolidów. Bolidy swój wpływ miały tak czy siak i np. Mercedesy miały potężny problem z dogrzaniem opon. W ogóle Srebrne (czarne) Strzały od pierwszych chwil prezentowały poziom znacznie niższy od spodziewanego. Dość powiedzieć, że piątkowe treningi bez problemu wygrał Verstappen, blisko też był Albon, a zaskakująco dobre tempo prezentowały oba Ferrari. Przyczepność na torze była tak słaba, że organizatorzy próbowali nietypowych metod na nagumowanie toru: w nocy z piątku na sobotę po torze non stop śmigały auta z wypożyczalni, byle tylko wprasować gumę w asfalt. Może by to nawet coś dało, ale potem przyszła sobota, a wraz z nią…
Opady! To co było lodowiskiem, zmieniło się w lodowisko polane olejem z mydłem. Jakakolwiek guma zalegająca na torze została z niego dokładnie zmyta. Trzeci trening również padł łupem Verstappena i widać było, że na mokrym torze Red Bulle czują się świetnie. Podobnie jak Ferrari z resztą. Drugi był Leclerc, trzeci Albon, a szósty Vettel. Mercedesy na mokrym zachowywały się tragicznie, podobnie zresztą jak… Williamsy.
Kwale
Chwilę później nadeszły kwalifikacje na kompletnie mokrym torze. Na początku większość kierowców spróbowała jazdy na oponach przejściowych, ale szybko wszyscy zmienili na pełne opony deszczowe. Narzekał szczególnie Verstappen, twierdzący że przejściówki w ogóle nie dogadują się z ich autem. W pierwszej sesji oglądaliśmy niezły pokaz piruetów i popis umiejętności starych wyjadaczy jak Raikkonen, który wykręcił trzeci czas! Skład odpadających był jednak dość przewidywalny: zespół Williamsa i zespół Haasa, wspierane przez Kvyata. Druga sesja to już zdecydowanie więcej niespodzianek. Wydawało się, że Verstappen jest klasą sam dla siebie, ale na coraz bardziej mokrym torze nagle świetne tempo pokazał cały zespół Racing Point. Mało tego obie Alfy Romeo także swobodnie mieściły się w topowej dziesiątce. Z kolei z niewiadomych powodów wyparowało dobre tempo Ferrari, które odpadło w całości. Mieliśmy więc niesamowitą sytuację, gdy dwie Alfy awansowały do Q3, podczas gdy Ferrari odpadło w towarzystwie zespołu McLarena oraz Gasly’ego.
Trzecia część czasówki to już historia sama w sobie. Warunki na torze powoli się poprawiały, a o pole position wałczył Verstappen z… kierowcami Racing Point! W pewnym momencie Sergio Perez zmienił opony na przejściowe i chwilę potem wykręcił najlepszy czas. Dosłownie kilkadziesiąt sekund później swoje okrążenie na oponach mokrych przejeżdżał Max, bijąc przy tym wszystkie rekordy sektorów i zmierzając po pierwsze pole startowe. Tego okrążenia jednak nie ukończył, bo zespół „kryjąc tyły” kazał Holendrowi zjechać po przejściówki. Te same, z którymi Max twierdził, że ich bolid nie współpracuje. Słowa kierowcy szybko potwierdziły się na torze i po zmianie opon Verstappen nie był w stanie uzyskać czasów jakie kręcił na oponach deszczowych. Tymczasem bolidy Racing Point się rozkręcały i ostatecznie sensacyjnym zdobywcą pole position został Lance Stroll, przed Verstappenem i Perezem! Dziesiątkę uzupełnili odpowiednio: Albon, Ricciardo, Hamilton, Ocon, Raikkonen, Bottas i Giovinazzi. Takich kwalifikacji i takiej kolejności na starcie nie było dawno, ojjj dawno. Sesje sobotnie były jednak dopiero preludium przed niedzielnym wyścigiem, na który także zapowiadano deszcz.
Ruszyli, ale jakby niezbyt
Obstawianie tego jak rozegra się start było mniej pewne niż obstawianie numerów totolotka. Kiedy bolidy ustawione na szklistej powierzchni toru ruszyły… to nie wyglądało to jak F1, a raczej wyścig poczciwych Trabancików, które nie mogą podjechać pod górkę. Szczególnie kiepski start zaliczył Verstappen, który właściwie nie mógł ruszyć, niemal jakby wyskoczył mu bieg. Podobnie słaby start zaliczył Leclerc. Na przedzie znaleźli się natomiast dwaj kierowcy Racing Point, dobrze startujący zawodnicy Renault i nagle także dwa Mercedesy. O ile Racing Point było z przodu, to cztery bolidy dwóch zespołów w pierwszym zakręcie wyścigu po lodowisku to było po prostu za wiele. Wciskający się (a raczej niekontrolowanie sunący) po wewnętrznej Hamilton, wypchnął Ricciardo, który z kolei potrącił bolid Ocona, a ten zaczął się obracać, wynosząc za tor Bottasa. Ci dwaj ostatni zawodnicy, którzy nie zawinili niczym poza świetnym startem i znalezieniem się w nieodpowiednim miejscu, zaliczyli obroty i spadek na koniec stawki. Na przedzie w wolnym powietrzu i dobrej widoczności przed siebie pomknął Stroll przed Perezem i trzecim Hamiltonem, za którym zameldowało się nagle Ferrari Vettela! Lewis szybko popełnił błąd, co wykorzystał nie tylko Sebastian, ale także oba bolidy Red Bull Racing. Zabawa zaczęła się na dobre.
Ponieważ od startu nie padało, kwestią czasu było ktoś wreszcie podejmie ryzyko przejścia na opony pośrednie. Pierwszy po takie ogumienie zameldował się nie kto inny jak Charles Leclerc, który po słabym starcie utknął za pierwszą dziesiątką w pociągu aut, których nie sposób było w tych warunkach wyprzedzić – poza linią jazdy było prawdziwe lodowisko. Bardzo dobry czas Leclerca po powrocie na tor szybko zachęcił resztę stawki do zmiany opon na pośrednie. Na torze dłużej pozostały jedynie Red Bulle, które próbowały wycisnąć z deszczówek ile się da, byleby Verstappen przeskoczył Vettela i ruszył w pogoń za Racing Point. Przy czasach kręconych na oponach pośrednich wydawało się to niemożliwe. Maxowi jednak się udało i to mimo przedłużonego pistopu. Wrócił na tor dosłownie kilkanaście metrów przed Vettelem walczącym z Hamiltonem. W ogóle Sebastian zaliczał właśnie najlepszy wyścig w tym roku. Nie tylko pokazywał kunszt jazdy na mokrym torze, niemal jak za czasów jego pierwszego zwycięstwa na Monzie, ale też trzymał za sobą Hamiltona w Mercedesie, co przy realnym tempie bolidu Ferrari powinno być niemożliwe. Jemu jednak się udawało.
Ciąg dalszy na 4 kółka i nie tylko...
PS. Zapraszamy do śledzenia "4 kółek" na Facebooku, Twitterze i Instagramie. Tam jeszcze więcej treści!
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!