Aż dziwnie to mówić po tylu miesiącach przerwy, ale w ten weekend F1 wreszcie powraca! To znaczy też, że do życia powraca cały świat wyścigów i choć mocno odmieniony oraz nieco kulawy, to najważniejsze, że przetrwał. W F1 też działo się na tyle dużo, że to wcale nie brak podium będzie najważniejszą zmianą, gdy bolidy znów ustawią się na linii startu.
Ofiary
Zacznę więc od rzeczy oczywistej. Tak, kryzys mocno dotknął wszystkich. Najmocniej zaś tych... najbiedniejszych. Tak to jest, że w trudnych czasach najbogatsi bogacą się jeszcze bardziej, a ubożsi, mają jeszcze mniej. Pierwszy dostał oczywiście Williams i jakoś wreszcie ucichły wieloletnie zapewnienia Pani Claire Williams, jak to w zespole jest świetnie, jak dobra jest sytuacja, jak niesamowicie zespół radzi sobie z nadrabianiem dystansu do reszty stawki. Innymi słowy wyszło na jaw to, co wszyscy wiedzieli, a bzdury opowiadane przez tą Panią, już nie mają nawet statusu bzdur, tylko po prostu kłamstw. W sumie potwierdziło się, że nie da się zarabiać w F1 pieniędzy będąc pośmiewiskiem tego sportu.
Williams w opałach
Nieco większym zaskoczeniem jest oświadczenie McLarena, który, podobnie jak Williams, rozważa sprzedaż części udziałów w swoim zespole F1. Plan niby jest taki, by dodatkowe fundusze pozwoliły osiągnąć maksymalny budżet dozwolony przepisami na kolejne lata i być na tym samym poziomie co czołowe zespoły oraz nawiązać z nimi walkę o najwyższe laury. Prawda jest jednak taka, że ponad 1000 pracowników firmy może stracić pracę, więc prawdopodobnie ktoś tam mocno pogłówkował jak conajmniej utrzymać zespół na podobnym poziomie, bez pakowania dodatkowych pieniędzy, których firma nie ma. Warto zaznaczyć, że jednym z wielu współwłaścicieli grupy McLaren jest Pan Latifi, który ma syna o imieniu Nicholas. Ja widzę tu niezłe pole do popisu dla kolejnego bogatego tatusia...
Jednostki górą
To z kolei doprowadza nas do kolejnej potężnej zakulisowej zmiany w F1 (poza regulaminami, o których później), która przyśpieszyła podczas pandemii. Być może część z was pamięta jeszcze czasy, obecnie wydające się bardzo odległe, kiedy F1 rządziły jednostki. Konkretnie jedna: Bernie Ecclestone. Jak Bernie zrozumiał potencjał F1 i nauczył się wyciągać z niej kasę oraz jak zaczął robić pierwsze kroki w kierunku przejęcia pełnej kontroli nad królową motorsportów, możecie poczytać w artykule o GP Belgii w 1974 roku, który znajdziecie TUTAJ. Polecam, bo jest bardzo ciekawy i w sumie filozofia sponsoringu zapoczątkowana przez Berniego, stała się później impulsem do rozwinięcia współpracy z zewnętrznymi firmami w całym motorsporcie, a więc i przyciągnięcia tam większej kasy. Oczywiście sam Bernie, z jego stylem zarządzania i bogacenia się na Formule 1, jest fenomenem nie do podrobienia.
Bernie Ecclestone - ojciec i zarazem kat F1, jaką znamy i kochamy
Wracając jednak do Berniego - kiedy cztery lata temu Liberty Media doszło do porozumienia w sprawie przejęcia formula One Group, wielu świętowało koniec ery Berniego, który rujnował sport swoimi autorytarnymi i niepodważalnymi decyzjami, którym nieraz brakowało logicznego poparcia. Wreszcie w F1 miało być więcej demokracji, więcej wspólnego dobra, może nieco więcej amerykanizacji, ale generalnie wreszcie wszyscy mieli być szczęśliwi.
Górą góry pieniędzy
I co? I dupa. Tam gdzie są wielkie pieniądze, są i wielkie walki o wpływy, a co za tym idzie zawsze znajdą się jednostki, które tych wpływów mają więcej. Czy to za sprawą kontaktów, czy za sprawą... po prostu zasobności portfela, a najlepiej obu wymienionych. Tu powoli docieramy do głównych aktorów sztuki, rozgrywanej na deskach teatru w kulisach F1: Lawrence'a Strolla oraz Toto Wolffa. Pierwszy Pan to kanadyjski miliarder, który głównie dzięki pieniędzom zapewnił swojemu synowi miejsce w F1. Jeśli oglądaliście serial Netflixa o F1, to wiecie jaki styl ma Lawrence. To typowy inwestor - wkłada pieniądze w coś i oczekuje (jak w biznesie), że zostaną spożytkowane w najlepszy możliwy sposób, by dały jak najwyższą stopę zwrotu. W Williamsie... cóż, tak jak i my Lawrence miał sporo "ale" do sposobu w jaki spożytkowano jego pieniądze.
Lawrence Stroll wraz z synem
Niezadowolony Lawrence, znów jak typowy inwestor, zwinął swoje fundusze z Williamsa i zwinął także swojego syna, po czym odkupił zespół F1 znany jako Force India od innego miliardera, któremu niezbyt układa się ostatnio z hinduskim wymiarem sprawiedliwości. Tutaj jego pieniądze są zdecydowanie lepiej pożytkowane, czego dowodem niech będzie auto przygotowane na sezon 2020. Nie wiem czy kiedykolwiek się dowiemy jaki tam przekręt został odwalony, ale każdy mający znikome pojęcie zgodzi się, że przerysowanie samochodu F1 ze zdjęć tak, aby działał, jest po prostu niemożliwe. Niemniej zespół Racing Point twierdzi, że tego właśnie dokonał, a więc zapewne za ułamek kosztów Mercedesa, dysponuje w tym roku mistrzowskim bolidem z minionego sezonu. To się nazywa efektywne zarządzanie środkami.
Ciąg dalszy na 4 kółka i nie tylko...
PS. Zapraszamy do śledzenia "4 kółek" na Facebooku, Twitterze i Instagramie. Tam jeszcze więcej treści!
Dawid Karasek napisał:
Ciekawe kto wygra w tym sezonie...
Patryk Bojarski napisał:
Niesamowite zdjęcia!